Lech Poznań poniedziałkowym popołudniem zmierzy się z Rakowem Częstochowa na PGE Narodowym w Warszawie. Stawką spotkania będzie Puchar Polski. Uwzględniając historię meczów o to trofeum na tym obiekcie, lechici mogą być pełni obaw przed znakomicie zapowiadającym się bojem finałowym.
Jutro będziemy świadkami siódmego finału krajowego pucharu na najsłynniejszym stadionie piłkarskim w naszym kraju. Dotychczas w połowie z nich uczestniczył poznański Lech. Wszystkie trzy mecze w ciągu trzech lat przegrał.
W stolicy Wielkopolski chcieliby zakończyć wiszące nad nimi fatum, ale nie będzie to takie proste. Presja, aby zdobyć trofeum w istotnym dla klubu sezonie, jest dużo większa niż przed laty. Przypomnijmy każdą klęskę „Kolejorza” w wielką majówkę.
2015
Pierwszy pojedynek finałowy pomiędzy Lechem Poznań a Legią Warszawa w stolicy był jednocześnie szóstym meczem bezpośrednio o Puchar Polski między tymi drużynami. Co ciekawe, ten pierwszy, historyczny miał miejsce w Częstochowie.
Zaś w 2015 roku poznanianie pod wodzą również obecnego szkoleniowca Macieja Skorży rywalizowali z warszawską Legią o najwyższe cele na obu frontach. Podobnie jak teraz z Rakowem. I także wtedy w lidze znajdowali się na drugiej lokacie, którą potem udało się poprawić. Wcześniej jednak nie mieli tylu powodów do radości, bo szansa na dublet przeszła im koło nosa.
Lechici dobrze otworzyli tamto spotkanie, gdyż od początku ruszyli odważnie, przebojowo, wyglądali bardzo dojrzale na tle sparaliżowanych legionistów, a już w 20. minucie objęli prowadzenie po samobójczym trafieniu Tomasza Jodłowca.
Reprezentant Polski jednak dość szybko zrehabilitował się, doprowadzając do wyrównania jeszcze w pierwszej połowie. Błąd Macieja Gostomskiego pozwolił odzyskać wiarę w szeregach rywala. I tak w drugich 45 minutach wynik na 2:1 dla Legii dość przypadkowo ustalił Marek Saganowski.
2016
Rok później mieliśmy powtórkę z rozrywki. Nie tak dokładną, ponieważ broniący tytułu mistrzowskiego Lech tym razem nie był zaangażowany w grę o złoto w rozgrywkach ligowych, ale ponownie przyszło mu się spotkać z odwiecznym rywalem na Stadionie Narodowym. Tym razem nie było to trenerskie starcie Skorży z Bergiem, ale Jana Urbana ze Stanisławem Czerczesowem.
Widowisko przy alei księcia Poniatowskiego oglądało ponad 3 200 więcej widzów niż poprzednio, a frekwencja zakręciła się około 50 tysięcy kibiców. Szczególnie sympatycy Wielkopolan za sprawę honoru uważali rewanż i uniknięcie roku bez nowej zdobyczy w gablocie.
Porównując wyjściowe jedenastki, aż sześciu piłkarzy ostało się w składzie lechitów. W ekipie warszawian powtórzyły się tylko dwa nazwiska, więc w kwestii doświadczenia górą wydawał się być zespół niebiesko-białych. W międzyczasie oczywiście z Bułgarskiej na Łazienkowską powędrował Kasper Hamalainen, co było dodatkowym smaczkiem.
Sam mecz bardziej przypominał szachy aniżeli piłkarską bitwę. Drużyny mimo stworzenia kilku niezłych sytuacji bramkowych po obu stronach raczej nie ryzykowały postawienia wszystkiego va banque, a dopiero w 69. minucie jedyną bramkę na wagę zwycięstwa zdobył napastnik stołecznych, Aleksandar Prijović. Tym samym drugi raz z rzędu Legia triumfowała nad Lechem w finale Pucharu Polski.
2017
Podobnie jak dwa lata wcześniej, rok wcześniej i jak wiemy, pięć lat później, Lech udaje się na Stadion Narodowy 2 maja. Wydaje się, że jeśli nie teraz – to nigdy. W końcu „Kolejorz” wreszcie nie ma naprzeciwko siebie teoretycznie jeszcze wtedy wielkiej Legii Warszawa, tylko skromną, zaprzyjaźnioną, nieszczególnie groźną w lidze Arkę Gdynia.
Lech Poznań po raz trzeci z rzędu, ale pod wodzą trzeciego trenera. Tym razem kompleks finału pucharu miał spróbować złamać Nenad Bjelica. Do trzech razy sztuka? Absolutnie wszystkie znaki na niebie wskazywały na upragnione przełamanie.
Rok 2037. Kibice Lecha jadą na narodowy zdobyć Puchar po raz 23 z rzędu. Dotychczasowe próby się nie powiodły… #lpoark
— radekniejadeck (@radekniejadeck) May 2, 2017
Tylko niekoniecznie wskazywały na to pierwsze 90 minut, po których na tablicy wyników widniał bezbramkowy remis, a przecież doskonale wiemy, że w takich spotkaniach czas działa na niekorzyść faworyta. Przez połowę dogrywki gdynianom nadal udawało się wybijać z rytmu coraz bardziej sfrustrowanych poznanian.
Od mocnego uderzenia rozpoczęli oni z kolei drugie 15 minut, bo już na początku cios z wyprowadzonej kontry zadał rezerwowy Rafał Siemaszko, chwilę później poprawił Luka Zarandia i w zasadzie było pozamiatane, choć w samej końcowce bramkę kontaktową zdobył Łukasz Trałka. Pozostaje sobie wyobrazić rozmiar rozpaczy i porażki w sercach lechitów.
***
Historia spotkań na Stadionie Narodowym układa się dla Lecha Poznań fatalnie. Ilekroć kibice z Wielkopolski jechali na ten obiekt z głowami pełnymi marzeń, tylekroć musieli wracać przez Polskę w smutnych nastrojach. Chociaż nieustająca klątwa znów może być z tyłu ich głów, to los niefortunnie sprawił, że „Kolejorz” może dzisiaj liczyć na dwójkę, która zaznała smaku wszystkich trzech finałowych porażek – Tomasza Kędziorę i Dawida Kownackiego. W Poznaniu muszą więc wierzyć choć w odrobinę wyciągniętej na jutrzejszy mecz nauki w całym ich teamie i mieć nadzieję, że jednak do czterech razy sztuka.