Po losowaniu wielkiej euforii nie było. Lech trafił najgorzej jak mógł, a do tego Hammarby to szwedzki zespół, a drużyny stamtąd w końcu tak bardzo nam nie leżą. Jednak tym razem teorie dotyczące kto komu leży można było odłożyć na bok. Lech Poznań pokonał Hammarby 3:0 i zameldował się w następnej rundzie eliminacji.
Hammarby IF to zespół w cieniu Malmö i IFK Göteborg, który raptem raz sięgnął po mistrzostwo Szwecji. Obecnie plasuje się na siódmej lokacie w ligowej tabeli, a w ostatnich sześciu spotkaniach odniósł tylko dwa zwycięstwa. Jednak w Polsce przed Szwedami czuliśmy spory respekt i nie było to spowodowane wyłącznie postacią współwłaściciela, którym jest Zlatan Ibrahimović.
Polskie zespoły przyzwyczaiły nas do tego, że przed ich meczami w Europie oczekiwań nie możemy mieć żadnych. Mimo że Lech w ostatnim czasie imponuje sposobem grania, to wyników poznaniakom brakuje. Przed meczem zastanawialiśmy się, czy „Kolejorz” w tak ważnym dla siebie spotkaniu również zagra bez klasycznej „szóstki”, bo trudno za taką uważać Jakuba Modera. Trener Żuraw jednak pokazał, że Szwedów się nie boi.
W porównaniu z weekendowym, szalonym meczem we Wrocławiu, trener Lecha dokonał dwóch zmian. Skóraś i Rogne rozpoczęli na ławce rezerwowych. W ich miejsce do składu wskoczyli Sykora i Satka. Natomiast zespół gospodarzy przystąpił do tej rywalizacji w zupełnie zmienionym składzie, w porównaniu ze zremisowanym w weekend spotkaniem z Helsinborgiem. Trener Billborn dokonał aż ośmiu zmian, największym osłabieniem zespołu Hammarby była kontuzja Muamera Tankovicia.
Po awans! ✊🏼#HAMLPO pic.twitter.com/gZG2yM3VrH
— Lech Poznań (@LechPoznan) September 16, 2020
Här är startelvan till kvällens möte med Lech Poznan.
— Hammarby Fotboll (@hammarbyfotboll) September 16, 2020
Sztuczna murawa problemem
Od pierwszych minut było to spotkanie dość otwarte, toczone w dobrym tempie. Zarówno Hammarby, jak i Lech Poznań chciały przenosić sprawnie grę do przodu, bez zbędnego podawania piłki wszerz boiska. Na murawie nie brakowało wolnych przestrzeni, które z biegiem czasu zaczęli wykorzystywać gospodarze.
Przewagę na boisku zaczął robić Paulinho, od którego to zaczynała się praktycznie każda akcja w ofensywie rywali „Kolejorza”. Pod koniec pierwszego kwadransa do dwóch dogodnych sytuacji doszedł Jóhannsson. Jednak wreszcie dobrymi interwencjami popisał się Filip Bednarek, który w ostatnim czasie był bardzo krytykowany przez opinię społeczną.
Z upływem pierwszej połowy gospodarze zaczęli narzucać swój sposób gry. Lech, co mogło zaskakiwać, oddał piłkę rywalom i często ograniczał się tylko do kontr. Pressing zakładany przez podopiecznych Dariusza Żurawia był niższy niż ten Szwedów.
Po 25 minutach zespół z Bułgarskiej zaczął sobie radzić lepiej. Widać było, że piłkarze „Kolejorza” potrzebowali tego początku na przystosowanie się do sztucznej płyty boiska. Poznaniacy bardziej przypominali zespół, który na co dzień oglądamy w ekstraklasie. Ten potrafiący wymienić klika szybkich podań w ofensywie, które momentalnie są w stanie przenieść grę pod bramkę rywala.
Mimo to cały czas brakowało klarownych sytuacji. Najlepszą w końcowe pierwszej połowy miał Ishak, jednak piłkę po jego strzale wybronił Ousted. To był jedyny celny strzał Lecha w pierwszej połowie. Rywale oddali takowe cztery.
Na boisku długo brakowało Pedro Tiby, który przyzwyczaił nas do regulowania każdej akcji „Kolejorza”. Gra drużyny Dariusza Żurawia opierała się na bokach, na których pod grą byli Jakub Kamiński i od czasu do czasu Jan Sykora.
Lech Poznań starał się wystrzegać stałych fragmentów gry, które w ostatnich dniach tyle go kosztowały. W pierwszej połowie poznaniacy tylko dwukrotnie faulowali swoich rywali. Długimi fragmentami widać było jednak niepokój i presje ciążącą na drużynie Żurawia. Polskiej ekipie brakowało swobody i spokoju.
Świetny początek drugiej połowy
Na początku drugiej połowy na boisku w ekipie gospodarzy pojawił się Magyar za Fallmana. Dariusz Żuraw, jak to ma w zwyczaju, nie zdecydował się na żadne korekty zaraz po przerwie. Drużyna Lecha jednak po raz pierwszy w tym spotkaniu zaczęła tak wyraźnie dominować. Przez pierwsze pięć minut gospodarze praktycznie nie wychodzili z własnej połowy.
Dobra gra szybko przyniosła efekty. Fatalny błąd popełnił Björklund przy próbie pressingu Pedro Tiby. Portugalczyk zabrał piłkę Szwedowi i pokonał w sytuacji sam na sam Ousteda. Tym samym odkupił wszystkie swoje winy za pierwszą połowę. Mimo że Tiba nie strzela zbyt często, to zazwyczaj jego trafienia są bardzo istotne.
Sytuacje w 63. minucie Lechowi ułatwił Jeppe Andersen. Duńczyk obejrzał drugą żółtą kartkę i musiał opuścić boisko. A na tym od tego momentu rządził już poznański zespół. „Kolejorz” długo utrzymywał się przy piłce, grał kombinacyjnie i często na jeden kontakt. Hammarby nie potrafiło długimi fragmentami stworzyć zagrożenia pod bramką Bednarka.
Dominacja w końcówce
W 72. minucie boisko opuścił Jan Sykora. Czech co prawda nie zagrał dziś wielkiego spotkania, jednak i tak jest to piłkarz, z którego Lech może mieć w przyszłości wielką pociechę. Zastąpił go kolejny młody, utalentowany zawodnik poznańskiej akademii, Michał Skóraś, który z dobrej strony pokazał się we Wrocławiu.
Mecz w 77. minucie mógł rozstrzygnąć Ishak, ale Szwed znów przegrał pojedynek z Oustedem. Mimo że wynik cały czas był na styku, czuć było ogromny spokój bijący od piłkarzy Dariusza Żurawia, którego tak bardzo brakowało w pierwszej części spotkania. Decydujące ciosy padły w samej końcówce. Najpierw w 89. minucie Jakub Kamiński, potem w doliczonym czasie gry Filip Marchwiński. Obaj popisali się fenomenalnymi strzałami z dystansu i Lech mógł się cieszyć z awansu.
Kolejnym rywalem, tym razem w III rundzie eliminacji będzie ktoś z dwójki OFI Crete – Apollon. Spotkanie między Grekami a Cypryjczykami zostanie rozegrane w czwartek o godzinie 19:00. I mimo że zespoły z tych krajów już nieraz pokazywały polskim drużynom miejsce w szeregu, to Lech Poznań na pewno nie stoi na straconej pozycji i jeśli tylko poradzi sobie pod względem mentalnym, to piłkarsko jest w stanie te drużyny wyeliminować.