Legia wygrywa w hicie kolejki. Lopes bohaterem „Wojskowych”!


Mistrzowie Polski wskakują na drugie miejsce w tabeli

8 listopada 2020 Legia wygrywa w hicie kolejki. Lopes bohaterem „Wojskowych”!
Dawid Szafraniak

Nieważne, które miejsce zajmują w tabeli. Nieważne, w jakiej są formie. Ich mecze zawsze elektryzują fanów piłkarskich w Polsce. Mowa oczywiście o starciu Legii Warszawa z Lechem Poznań, które już od dłuższego czasu nazywane jest polskim klasykiem. W dzisiejszym górą okazali się obecni mistrzowie Polski, którzy dzięki kompletowi punktów wskoczyli na pozycję wicelidera! 


Udostępnij na Udostępnij na

Mimo tego, że obie ekipy nie znajdują się na czele tabeli, to dzisiejsze ich starcie z góry trzeba było uznać za hit kolejki. Przed sezonem wydawało się, że warszawianie wreszcie zdołają przełamać impas w europejskich pucharach, ale tego nie uczynili, a zrobił to właśnie „Kolejorz”. Z tego względu podopieczni Czesława Michniewicza mieli dzisiaj coś do udowodnienia. 

W przypadku zwycięstwa Lecha można było spotkać głosy, jakoby ten odjeżdżał reszcie ligi, w której – bądź co bądź – od początku sezonu niezbyt dobrze sobie radzi. Pomijając czysto sportowe tematy – triumf w dzisiejszym hicie zapewniał obu ekipom spokój na najbliższe kilkanaście dni reprezentacyjnej przerwy. A przy okazji satysfakcję, bo triumf w klasyku smakuje ponoć podwójnie. 

Na papierze w lepszej sytuacji wydawał się Lech. Podopieczni Dariusza Żurawia wyszli w niemal najmocniejszym zestawieniu. Natomiast w szeregach obecnego mistrza Polski mogliśmy dostrzec kilka istotnych zmian. Względem poprzedniego starcia z Wartą Poznań mieliśmy trzy roszady – w środku pola Antolicia i Slisza zastąpili Kapustka i Martins, a na szpicy zamiast zabójczo skutecznego Tomasa Pekharta, który pozostaje w izolacji, od początku mogliśmy oglądać Macieja Rosołka, który ostatni raz od początku w wyjściowej jedenastce znalazł się na inauguracji sezonu z Rakowem. 

Wielokrotnie jako trener grałem przeciwko Lechowi. Na pewno to spotkanie wywołuje dodatkowe emocje, bo przyjeżdża do nas bardzo dobra drużyna, która wygrała mecz w Lidze Europy – mówił przed hitowym starciem szkoleniowiec Legii, Czesław Michniewicz. – Jeżeli jednak chodzi o inne aspekty, to pracowałem tam już tak dawno, że już zupełnie o tym nie myślę. Musimy zagrać na maksimum swoich umiejętności i koncentracji, by w niedzielę osiągnąć dobry rezultat – tłumaczył na konferencji przed meczem. 

O gole mogliśmy być spokojni 

I Legia, i Lech nie strzelają w tym sezonie zbyt wielu goli. Jednak rzadko kiedy w ligowych meczach z ich udziałem padają bezbramkowe remisy. W ostatnich dziesięciu spotkaniach „Wojskowych” byliśmy świadkami raptem jednego remisu – przed dwoma tygodniami w Szczecinie z miejscową Pogonią. Lech ostatni raz bezbramkowo zremisował również z „Portowcami”, a miało to miejsce dość dawno, bo 24 czerwca. 

Ponadto warto wspomnieć, że ostatni mecz pomiędzy Legią i Lechem, w którym nie ujrzeliśmy goli, to niemal prehistoria. Było to 30 października 2011 roku. Wówczas w ekipie Lecha brylował Artjom Rudnevs, a w Legii mogliśmy podziwiać Daniela Ljuboję czy Michała Żewłakowa. Co równie ważne – ostatnie 17 meczów pomiędzy „Kolejorzem” a „Wojskowymi” to starcia wyłącznie na czyjąś korzyść. Ani razu w tym czasie bowiem obie drużyny nie podzieliły się punktami.

Najmniejszy problem Czesława Michniewicza – kłopot bogactwa w środku pola

Na gola w dzisiejszym meczu musieliśmy poczekać do 29. minuty. Do tej pory obie ekipy wzajemnie się badały. Nie zamierzały się zbytnio otwierać, a przez to byliśmy świadkami typowych piłkarskich szachów. Pod koniec drugiego kwadransa Lech zaczął atakować z nieco większym animuszem, czego najlepszym dowodem jest wspomniana 29. minuta, w której to Lech za sprawą samobójczego trafienia autorstwa Josipa Juranovicia objął prowadzenie. Prawą stroną pomknął Dani Ramirez, który zdołał wrzucić w pole karne, a całą akcję jak rasowy napastnik zamknął chorwacki defensor, nie dając najmniejszych szans na interwencję Arturowi Borucowi.

Niedługo potem kibice z Poznania mogli się nieco zaniepokoić. Boisko z grymasem bólu opuścił bowiem Jakub Kamiński. Nie wiadomo, na ile groźny był uraz 18-latka. Wszyscy mają nadzieję, że skrzydłowy zdąży się wykurować przed nadchodzącym zgrupowaniem reprezentacji Polski, na które młodzieżowiec dostał powołanie po raz pierwszy w karierze. Kamińskiego zmienił Michał Skóraś, który przed kilkoma dniami zachwycał w Lidze Europy. 

Skibicki niczym Rosołek

Przed starciem z Legią Lech ostatnie ligowe zwycięstwo odniósł ponad miesiąc temu, a konkretnie 4 października w meczu z Piastem Gliwice. Od tej pory poznaniacy zdążyli ulec Jagiellonii i zremisować z Cracovią. Mówiło się, że ich gra w lidze nie jest najgorsza. Mieli sporo okazji, ale razili nieskutecznością. Podobnie zresztą w Lidze Europy – częściej Lecha chwalono, aniżeli karcono. Zresztą trudno nie odnieść wrażenia, że nie bez powodu, gdyż styl gry podopiecznych Dariusza Żurawia mógł się podobać. A że nie przynosił korzyści w postaci zdobyczy punktowej, kibice i eksperci przekonywali, że wreszcie zacznie. I poniekąd mieli rację. W czwartek Lech w końcu zapunktował w Lidze Europy, ogrywając 3:1 Standard Liege, a dzisiaj po pierwszej odsłonie był na dobrej drodze, by wreszcie przełamać się na krajowych boiskach. Jednakże mecz trwa 90 minut.

O ile w Lechu cały kolektyw spisywał się bez większych zarzutów, o tyle w barwach „Wojskowych” można było odnieść wrażenie, że nie wszystko idzie tak, jak powinno. Legia często – tak jak nas zresztą w tym sezonie już przyzwyczaiła – konstruowała akcje w bocznych sektorach, ale trzeba przyznać, że brakowało jej dziś Pekharta, który miał w zwyczaju zamykać takowe akcje. Dzisiaj zamiast dośrodkowywać, skrzydłowi mistrzów Polski najczęściej schodzili do środka i Lech mógł spokojnie odzyskać piłkę. W 56. minucie spotkania Paweł Wszołek po tym, jak minął obrońcę, znalazł się w doskonałej sytuacji, ale nie zdołał zdobyć bramki.

Wyrównanie przyszło niecałe dziesięć minut później, a autorem gola na 1:1 został młody debiutant w ekipie Legii – Kacper Skibicki! To pierwsza bramka 19-latka w seniorskim futbolu w barwach mistrzów Polski. Rok temu swoje pierwsze trafienie dla Legii – również przeciwko Lechowi – zdobył Maciej Rosołek. Wówczas gol ten był na wagę trzech punktów. Od tego momentu warszawianie nabrali wiatru w żagle i trudno było nie odnieść wrażenia, że jeszcze wszystko pozostawało możliwe. Choć lechici przeważali, to nie potrafili tego udokumentować golem. Wielokrotnie warszawian ratował Artur Boruc. Ostatni gol w dzisiejszym meczu padł w doliczonym czasie gry za sprawą trafienia Rafy Lopesa, który rzutem na taśmę zapewnił Legii komplet punktów!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze