Jak zapędzić się w kozi róg? Wie o tym Vitezslav Lavicka


Vitezslav Lavicka jest w tym sezonie dla Śląska Wrocław niczym cudotwórca, ale nawet oni miewają skazy na wizerunku. W tym przypadku jest ona dość irytująca

15 lipca 2020 Jak zapędzić się w kozi róg? Wie o tym Vitezslav Lavicka
Piotr Matusewicz / PressFocus

W świecie sportu, ale nie tylko, bo mowa przecież o pojęciu obecnym niemal w każdym aspekcie życia, często mówi się, że ktoś sięga ideału. Pracuje na miano najlepszego w swojej dziedzinie do momentu, gdy pewnego dnia staje się wzorem do naśladowania. Wówczas nie eksponuje się już z tak dużą mocą jego atutów, a każda popełniona przez niego rysa na szkle staje się większym niż zwykle zarzewiem krytyki. W takiej rzeczywistości na koniec sezonu znalazł się trener Vitezslav Lavicka, który do beczki miodu dołożył łyżkę dziegciu. Na własne życzenie.


Udostępnij na Udostępnij na

Na potrzebę namalowania obrazu tej sytuacji sięgniemy po stary jak świat stereotyp. Wchodzisz z kimś w naprawdę fajną relację, czując, że to coś poważnego i naprawdę warto? Zrób to. Ale kiedy przyjdzie czas na małżeństwo, spodziewaj się, że spod osłony pozytywów zaczną wychodzić wcześniej nieodnotowane mankamenty burzące idealny obraz. Obraz, który na finiszu sezonu 2019/2020 trener Lavicka ubarwił o niezbyt zręczne machnięcia pędzlem. Jednym z nich, schodząc już z metaforycznych wywodów, jest – z perspektywy czasu niezrozumiałe – poleganie na tych samych twarzach na przestrzeni wielu miesięcy. Co ważne, bez odpowiedniego sprawdzenia opcji na plan B czy C.

Konserwatyzm trenera wywołuje syndrom hermetycznego zamknięcia

Kiedy dany mechanizm pracuje lepiej, niż można można było się spodziewać, raczej trudno o doszukiwanie się w nim mankamentów. Główna konfiguracja się sprawdza, trybiki zawodzą rzadko, a osiągane wyniki każą myśleć, że jakiekolwiek zmiany nie są przecież potrzebne. Z czasem gra wygląda nawet tak dobrze, że grono tych samych ludzi traktuje się jak talizman, a każda wymuszona zmiana jest prędzej pętającą pewność siebie koniecznością aniżeli wcześniej przygotowanym planem na grę bez ryzyka. Powiedzmy sobie szczerze: trenerzy marzą o tym, żeby po zamienniki sięgać jak najrzadziej. Często jednak los mówi „sprawdzam” i wtedy ten, kto odkładał stworzenie planu B na później, ma problem.

Krystyna Pączkowska/Slaskwroclaw.pl

Problem ze składem w klubie ekstraklasy może być dwojaki, bo przecież nierzadko słyszymy określenie pokroju „problem bogactwa”. Jest ono jednak na tyle rzadko spotykane (pozwolić sobie na taki dobrostan mogą nieliczni), że niemal zawsze mowa wyłącznie o problemie z wybrakowaną ławką rezerwowych. Krótką, bez oczekiwanej jakości i generalnie demonizowaną. Akurat casus trenera Lavicki i zespołu Śląska Wrocław jest o tyle ciekawy, że raczej trudno winić poziom piłkarski prezentowany przez zawodników WKS-u z dalszego planu. Oczywiście część dublerów, tak jak zresztą w wielu klubach, na pewno nie oferuje tego, co główni aktorzy, ale tutaj chodzi o coś innego.

Czeski szkoleniowiec nie przygotował się należycie na ewentualności, jakich można było się spodziewać na finiszu sezonu (np. jednoczesna absencja kilku kluczowych piłkarzy). Ba, nie tylko na finiszu, ponieważ momenty, w których do kadry trzeba było sięgać nieco głębiej, pojawiały się już w rundzie jesiennej. Wówczas rezerwowe opcje były względnie satysfakcjonujące (np. Dankowski za Brozia, a później choćby Tamas za Gollę), ale kibice wraz z częścią wrocławskich dziennikarzy domagali się więcej, np. młodzieży. Tej, jak się dzisiaj okazuje, w Śląsku na ogół nie ma. Może jest za słaba? Mentalnie? Sportowo? To kompletna niewiadoma. Zaznaczmy: niewiadoma, która nie musiałaby takową być, gdyby trener Lavicka nie bał się użyć nieszablonowych rozwiązań.

Lavicka nie uwierzył we wszystkich dublerów. Szczególnie młodych

W przypadku trenera Lavicki „nieszablonowe rozwiązanie” to po prostu ZDECYDOWANE sięgnięcie po młodszego piłkarza, który jeszcze nie zdążył udowodnić swojej wartości na poziomie ekstraklasy w dłuższej perspektywie czasu. Albo po prostu otworzenie drzwi na debiut wychowankowi akademii w celu sprawdzenia, czy ze świeżej mąki będzie chleb. Nie oszukujmy się – treningi treningami, sparingi sparingami, ale prawdziwym i tym najbardziej rzetelnym testem dla piłkarza jest bój w naturalnych warunkach. Oczywiście najpierw trzeba na niego zasłużyć, ale nie ma żadnych pobudek, by myśleć, że o występy w lidze walczą tylko te same twarze, a młodzież w tym czasie folguje.

Brak śmiałych decyzji trenera Śląska to coś, co sprawia, że dzisiaj o wartości kilku piłkarzy na poziomie ekstraklasy wiemy tyle, co nic. Albo niewiele, bo dany zawodnik zbierał w obecnym sezonie jedynie tzw. ogony, a to w opisywanych tutaj realiach dyskwalifikuje go z potencjalnych występów od 1. minuty. W chwili, gdy aż prosi się o skorzystanie z usług np. innego młodzieżowca choćby ze względu na odpoczynek dla silnie eksploatowanego Przemysława Płachety. Co wymowne, w razie kontuzji jednej z najjaśniejszych postaci zespołu Śląsk Wrocław nie miałby na zastępstwo nawet pół sprawdzonej opcji wśród piłkarzy U-21. Ale trudno je mieć, skoro na ogół nie wstają z ławki rezerwowych lub notują niewiele minut.

Dwa słowa: zamknięte koło. Można odnieść wrażenie, że Vitezslav Lavicka doprowadził do momentu, w którym brak zaufania do niektórych nazwisk stworzył pewien paradoks. Część piłkarzy nie została w sprzyjających warunkach przetestowana (nie są nimi występy z Legią Warszawa przy przesądzonym wyniku meczu), stąd nie wiemy, jakie są możliwości danej jednostki. Nie wie tego do końca również trener Lavicka, dlatego sięgnięcie po dotąd niesprawdzone metody jest wizją rodem z science fiction. Jako główny zarzut można obrać choćby brak jasno określonego planu B na pozycję młodzieżowca. Finisz sezonu na horyzoncie, a Śląsk wciąż nie wypracował sobie godnego zastępcy Przemysława Płachety.

Vitezslav Lavicka mógłby dodać sobie trochę odwagi

Oczywiście można zakładać, że piłkarze, którzy w zeszycie trenera Lavicki występują tylko na marginesie, nie dostarczają wymaganej jakości. Tylko że naprawdę nic nie stało na przeszkodzie, żeby w spotkaniach o mniejszej temperaturze (Śląsk nie gra przecież jak Legia w każdym meczu o zwycięstwo) dać szansę to udowodnić. Albo wręcz przeciwnie – dać szansę na dowiedzenie swojej wartości. Mowa np. o Przemysławie Bargielu (5 minut w lidze), Damianie Gąsce (300 minut), Piotrze Samcu-Talarze (94 minuty) czy Sebastianie Bergierze, który jawił się jako młodzieżowiec nr 2 z zaledwie… 58 minutami na koncie w CAŁYM sezonie.

Krystyna Pączkowska/Slaskwroclaw.pl

To stwarza obraz, którym Śląsk Wrocław nie może się pochwalić. Zwłaszcza że piłkarze, na których Vitezslav Lavicka stawia zdecydowanie częściej (Zivulić, Marković), nieraz rozgrywają swoje zawody bez głębszej historii, co naturalnie powinno jawić się jako szansa dla innych. Niestety zazwyczaj tak się nie dzieje i dzisiaj ci, którzy ostrzyli sobie zęby na pełnoprawne debiuty takich piłkarzy jak 19-letni Bargiel czy nawet 18-letni Szpakowski, do tej pory musieli obejść się ze smakiem. To tym bardziej zastanawiające, że wrocławska drużyna była w 100% oparta na jednym młodzieżowcu. Ryzyko w takiej sytuacji jest dość spore, choć jak widać, przynosi efekty, bo Śląsk Wrocław znajduje się w czołówce ekstraklasy.

Nie zmienia to jednak faktu, że niesmak po pewnych decyzjach kadrowych pozostanie. Trenerowi Laviczce przydałby się pierwiastek, który posiada szkoleniowiec rywali zza miedzy, czyli Martin Sevela. Słowem: warto trzymać się sprawdzonej grupy żołnierzy, ale żeby tak przez cały okres wojny? Kibicom, a także piłkarzom z dalszego planu pozostaje mieć nadzieję, że Vitezslav Lavicka doda do swoich działań choć trochę ryzyka w przyszłym sezonie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze