Laga do przodu – zaczynamy sezon w niższych ligach!


Czas na podsumowanie inauguracji 1. oraz 2. ligi, a także zagłębienie się na poziom trzecioligowych boisk

1 września 2020 Laga do przodu – zaczynamy sezon w niższych ligach!
Piotr Matusewicz / PressFocus

Na drugim i trzecim poziomie rozgrywkowym w Polsce rozpoczął się sezon ligowy. Czas więc także na powrót felietonu "Laga Do Przodu", w którym dziś podsumujemy nieco ostatnie wydarzenia. A w 1. oraz 2. lidze działo się naprawdę sporo. Niemalże wszyscy beniaminkowie zgarnęli komplet punktów, spadkowicze podobnie. Już dobre kilka kolejek trwa także sezon w niższych ligach w naszym kraju.


Udostępnij na Udostępnij na

Inauguracja Fortuna 1. Ligi oraz II ligi polskiej to coś na co z pewnością czekało wielu fanów naszej piłki. W obu ligach w tym sezonie występują przecież uznane marki. Arka, Korona, ŁKS, Widzew, GKS Katowice czy Hutnik Kraków. W trzecich ligach zaś, które grają już od jakiegoś czasu, mamy Ruch Chorzów, Polonię Warszawa czy Bałtyk Gdynia.

Trzy punkty dla spadkowicza

Przyjrzyjmy się najpierw wydarzeniom w pierwszej lidze. Już po pierwszych spotkaniach wysnuć można kilka wniosków. I od razu widać, że spadkowicze w tym sezonie nie powinni mieć większego problemu z tym, aby zająć wysoką lokatę. Być może wszyscy trzej nie zabetonują miejsce 1-3, ale górna szóstka jest z pewnością w zasięgu ręki. Jedynie ręka Korony Kielce może okazać się nieco zbyt krótka, bo kielczanie zaliczyli spory falstart.

Czy wysokie zwycięstwa Arki i ŁKS-u można uznać za niespodziankę? I tak, i nie. Spójrzmy na zeszłosezonowe dokonania łodzian. 33 bramki w 37 meczach, a najlepszy strzelec, Łukasz Sekulski, zdobył ich zaledwie pięć. Wydawało się więc wręcz niemożliwe, aby ŁKS miał się rozstrzelać w tym sezonie i przyznam szczerze, że nawet cztery bramki w pierwszej kolejce mnie nie przekonały. Odra, choć potrafiła się podnieść w poprzednim sezonie, nie jest mocnym zespołem, a ŁKS to w końcu spadkowicz. Wynik 4:0 pokazuje jednak, jak duża jest różnica pomiędzy zespołem ekstraklasowym, a pierwszoligowym średniakiem.

Być może jestem sceptycznie nastawiony do tych drużyn, a może nie dostrzegam potencjału w ofensywie, ale czwórka z przodu Arki nie przekonuje mnie nawet bardziej niż ta zespołu z Łodzi. Mało tego – spodziewałem się, że spadkowicz z Gdyni zwyczajnie przejedzie się po GKS-ie. Może jest jeszcze zbyt wcześnie, aby o czymkolwiek przesądzać, ale jastrzębianie wyglądają na zespół, który będzie miał ciężko o utrzymanie się w Fortuna 1. Lidze. I nie mówię tego pod wpływem ostatniego wyniku – wszak to dopiero pierwsza kolejka.

Dla jastrzębian był to 16. oficjalny mecz w tym roku. Wiosną w pierwszej lidze wywalczyli zaledwie 11 punktów w 14 meczach. Teraz dołożyli kolejną porażkę, choć wcześniej, w Pucharze Polski, udało im się pokonać ekipę Stomilu. Bilans GKS-u w tym roku to 3 zwycięstwa, 5 remisów i aż 8 porażek. Do tego aż 27 straconych bramek mówi samo za siebie.

Ciemne chmury nad Kielcami

Takowe zdecydowanie zebrały się nad stadionem Korony i to nie tylko ze względu na zmianę pogody, jaką obserwujemy w ostatnich dniach. Po ostatnim gwizdku w spotkaniu Chrobrego z Koroną nie potrafiłem zrozumieć, jakim cudem kielczanie w ogóle zremisowali to spotkanie. A trzeba zupełnie szczerze przyznać, że powinni oni byli wywieźć z Głogowa trzy punkty. O tym jednak za kilka chwil.

Zero celnych strzałów oddała w tym meczu Korona. Zero. A przypomnijmy, że Chrobry przez sporą część poprzedniego sezonu szorował po dnie tabeli. Pomijam fakt, że w pewnym momencie mieli oni szanse nawet na awans do strefy barażowej, bo w poprzedniej kampanii był niesamowity ścisk w tabeli. Gry Korony nie da się ubrać w żadne epitety o pozytywnym wydźwięku. Patrząc na całość z drugiej strony… co można powiedzieć o Chrobrym?

– Po spadku z ekstraklasy w Kielcach powstał praktycznie nowy zespół. Brak zrozumienia między zawodnikami, niedokładne podania, często nie w tempo. Spotkanie z Chrobrym Głogów potwierdziło, że podopieczni Macieja Bartoszka potrzebują czasu, by stworzyć prawdziwą, przynajmniej solidnie zgraną drużynę. Problemy z ustawieniem kielczan sprokurowały oba rzuty karne dla gospodarzy. W ofensywie było jednak nawet gorzej. Korona tworzyła zagrożenie pod bramką rywala jedynie po indywidualnych akcjach. To spory problem, który nękał kielczan jeszcze w poprzednim sezonie. Mimo wszystko gracze Macieja Bartoszka powinni wywieźć z Głogowa trzy punkty, ale innego zdania był arbiter, Damian Sylwestrzak. Błąd sędziego, nieuznanie prawidłowo zdobytej bramki przez kielczan w ostatnich sekundach rywalizacji, wypaczył rezultat spotkania. To tylko kolejny argument, by także na pierwszoligowych stadionach zagościł VAR – w taki sposób mecz komentuje Michał Karczewski, związany z Koroną redaktor serwisu iGol.pl.

Brak VAR-u boli pierwszoligowców

O tym, że poziom sędziowania w Fortuna 1. Lidze zwyczajnie leży, przekonać się mogliśmy w poprzednim sezonie. Szczególnie w jego „post-pandemicznej” części, czyli po restarcie rozgrywek. Wówczas każdy mecz pierwszej ligi można było obejrzeć czy to w telewizji, czy za darmo w serwisie IPLA. Każdy na własne oczy mógł zobaczyć, jak kolejni arbitrzy popełniają gafy.

31 lipca rozegrany został finał barażów o awans do ekstraklasy, zakończyliśmy sezon. Sędziowie mieli chwilę, aby odsapnąć przed wznowieniem rozgrywek ekstraklasy, a niektórzy czekali na powrót 1. i 2. ligi. Kilka tygodni na zregenerowanie sił nie dało żadnych efektów, bo już w pierwszej kolejce byliśmy świadkami niemałego skandalu. I na tym własnie polega tragi-komizm spotkania w Głogowie. Korona, która nie oddała celnego strzału przez 90 minut powinna wygrać 2:1. Niestety, została oszukana przez arbitrów.

Damian Sylwestrzak dopatrzył się zagrania ręką. I fakt – można usprawiedliwić arbitra tym, że jeden z graczy Korony przy dośrodkowaniu piłki w pole karne podniósł rękę do góry, kiedy futbolówka go mijała. Jednak z daleka widać było, że zawodnik piłki nie dotknął. Ani głową, ani ręką, ani żadną inną częścią ciała. Tor lotu piłki pozostawał taki sam, aż w końcu Rafał Grzelak skierował piłkę do własnej siatki.

Trójka dla beniaminka

Z ciekawej strony zaprezentowali się beniaminkowie zarówno w pierwszej, jak i drugiej lidze. Szczególnie cieszy postawa Resovii, która na wyjeździe ograła Puszczę aż 3:0. Puszcza to fenomen na skalę europejską, a może i nawet światową. Możliwe, że szykuje nam się kolejny sezon, w którym niepołomiczanie będą wymiatać na wyjazdach, a na własnym podwórku zdobędą może kilka punktów. Nie znam drugiego takiego zespołu, który spisywałby się najlepiej w lidze poza domem, a zarazem najgorzej na swoim obiekcie.

Także Górnik Łęczna wygrał swój mecz 3:0, ale na ten wynik trzeba tym bardziej patrzeć z lekkim dystansem. GKS Bełchatów w tym sezonie ma niesamowicie młodą kadrę, której średnia wieku nie przekracza 22 lat. I choć bełchatowianie wiosną pokazali ambicje i wolę walki, utrzymali się w 90% dzięki dobrym wynikom w rundzie jesiennej. Jeśli do końca roku w Bełchatowie nie pojawi się poważny inwestor, a sytuacja pozostanie taka sama, GKS będzie się mógł pakować. Szkoda, bo spadek ekipy do drugiej ligi wcale nie oznacza, że drużyna powalczy o rychły powrót. Czeka nas raczej wycofanie zespołu z rozgrywek ze względów finansowych i upadek kolejnego klubu.

Przejdźmy jednak o poziom niżej, bo niezwykle ciekawie zrobiło się w drugiej lidze, gdzie mamy aż pięciu beniaminków. Zarówno KKS Kalisz, jak i Sokół Ostróda zagrały dobre mecze i zgarnęły trzy punkty. Nie chcę wyciągać przedwczesnych wniosków, ale mam nadzieję, że te dwie ekipy pozostaną z nami w drugiej lidze na dłużej. Mniej szczęścia miały rezerwy Śląska, które przegrały ze Skrą Częstochowa, ale to młody zespół, który z czasem powinien się nieco rozkręcić.

Swój mecz przegrał także Motor Lublin. Złośliwi powiedzą „karma” – za to, że związek wojewódzki przepchał Motor do drugiej ligi. Zobaczymy, co przyniosą następne kolejki i czy zespół z Lublina ma to, czego potrzeba, aby utrzymać się w drugiej lidze. W tym sezonie z pewnością będzie to najbardziej nielubiany klub w lidze – z wiadomego powodu. Nie mogę się jednak doczekać pojedynku z Hutnikiem, małych derbów, jeśli można tak powiedzieć, bo sytuacja z awansem z pewnością nieco poróżniła kibiców obu ekip.

GieKSa zalicza falstart

Frajerstwo. Innego określenia na to, co katowiczanie zrobili pod koniec poprzedniego sezonu po prostu nie ma. Tak, jak rok temu Widzew na ostatniej prostej potknął się o własne nogi, tak tego lata GKS Katowice zwyczajnie zapomniał zawiązać buty przed ostatnim sprintem. I piłkarze GieKSy najwyraźniej znów się zagapili, bo do przerwy w meczu z beniaminkiem było już 3:0 dla Hutnika.

I w tym miejscu trzeba oczywiście pochwalić zespół z Krakowa. Za walkę, za to, że idealnie udało im się wypunktować słabych katowiczan. Po przerwie obraz gry trochę nam się zmienił, ale to było za mało. Wynik wskazuje na równą walkę – a Hutnik zagrał zwyczajnie lepszy mecz, choć dwie stracone bramki wskazują na brak koncentracji. Najpierw zabrakło jej na początku drugiej połowy, później w ostatnich chwilach.

GKS odpadł już z Pucharu Polski, przegrywając z Garbarnią, która akurat w tej kolejce pauzowała. Teraz przyszła porażka z Hutnikiem, a więc zespół, który niedawno miał bić się o ekstraklasę, teraz wchodzi w nowy sezon na jednym z najniższych pułapów w historii. GKS upadł naprawdę nisko i musi szybko wstać, otrzepać się z kurzu, biec dalej. Bo miastu może w końcu skończyć się cierpliwość.

Warto w tym momencie przypomnieć o jednej, bardzo ważnej kwestii. W 2019 roku GKS otrzymał nieco ponad 10 milionów złotych z tytułu promocji sportu od miasta Katowice. Oczywiście, pieniądze trzeba było rozdzielić pomiędzy wszystkie sekcje, czyli zespół męski, kobiecy oraz siatkarzy. Wiadomo jednak, że to drugoligowa drużyna skorzystała najbardziej na pieniądzach przydzielonych od miasta. W tym roku GieKSa otrzymała jeszcze więcej.

Konflikt interesów

2020 rok przyniósł GKS-owi Katowice około 11 milionów dotacji z kasy miejskiej. A gdy do Polski dotarła pandemia i zaczęto wprowadzać pierwsze obostrzenia, miasto wspomogło klub dodatkowymi trzema milionami. Łącznie katowicki klub otrzymał około 14-15 milionów złotych. W zamian za to piłkarze nie wywalczyli awansu, odpadli w pierwszej rozgrywanej przez siebie rundzie Pucharu Polski, a na inaugurację kolejnego sezonu dali się pobić przez beniaminka z Krakowa.

Za to gdy jeden katowicki zespół potyka się na każdym kroku, inny został na moment wymazany z mapy piłkarskich Katowic. Rozwój, który wychował między innymi Arkadiusza Milika, w 2019 otrzymał… 410 tysięcy złotych od miasta. Tak, 410 tysięcy, czyli prawie 10 milionów mniej, niż zespół, który występuje tylko o jeden poziom wyżej. Katowiczanie byli zmuszeni wycofać zespół z rozgrywek, a utrzymanie akademii piłkarskiej starano się wspomóc akcjami croudfundingowymi.

Władze klubu zwracały uwagę na problem z rozdysponowaniem środków – miasto wyraźnie faworyzowało twór, jakim jest GKS Katowice. Rozwój udało się reaktywować w tym sezonie, ale stan klubu daleki jest od ideału. Skład tworzą głównie wychowankowie katowickiej akademii, z reguły bardzo młodzi i nieograni. Rozwój po sześciu ligowych kolejkach, z ośmioma punktami na koncie, zajmuje siódme miejsce w tabeli 2 grupy IV ligi śląskiej.

Trzecioligowe maszyny

Skoro w ostatnim akapicie obracaliśmy się już w tematach czwartoligowych, czas spojrzeć poniżej poziom centralny. Póki co pozostaniemy jednak w klimatach trzecioligowych. A tam uwagę trzeba zwrócić na kilka zespołów, które wydają się faworytami do awansu. Na pierwszy ogień grupa numer dwa, gdzie rozegrano do tej pory pięć kolejek. Niewiele, ale jeśli ktoś wygrywa pięć spotkań z rzędu, to wiedz, że coś się dzieje. A w tej właśnie grupie aż dwie ekipy zgarnęły komplet punktów.

Wzór z Pomorza

Na początek Radunia Stężyca, która już pod koniec poprzedniego sezonu domagała się awansu do II ligi. Walka z PZPN-em okazała się bezskuteczna, a teraz zespół, pomimo odejścia wielu graczy pokazuje, że jeśli nie w tym, to w przyszłym roku pojawi się wśród ekip drugoligowych. Uwagę trzeba zwrócić przede wszystkim na 19-letniego Jakuba Letniowskiego, który w pięciu spotkaniach ustrzelił cztery bramki. Przed młodym zawodnikiem rysować się może ciekawa kariera.

Także idealnym bilansem pochwalić się może Polonia Środa Wielkopolska. I jest to zespół, po którym raczej nikt się tego nie spodziewał, bo poprzedni sezon ekipa Polonii zakończyła na dziewiątej pozycji w tabeli. Polska piłka, nie tylko ta na niższych szczeblach, potrafi jednak zaskoczyć. Tym razem pozytywnie. A już 19 września Polonia i Radunia zmierzą się po raz pierwszy w tym sezonie – warto czekać na ten mecz.

Wspaniała Wisła

Wędrujemy na południowo-wschodnią część Polski. W czwartej grupie III ligi po siedmiu kolejkach komplet punktów uzbierała Wisła Puławy. I wygląda na to, że zespół, po trzech latach gry w III lidze powróci na szczebel centralny. A w samym zespole także znajdziemy kilku ciekawych zawodników. Adrian Paluchowski, znany przecież czy to z boisk pierwszej, czy drugiej ligi, rozpoczął sezon świetnie.

Cztery bramki i trzy asysty to dorobek byłego zawodnika Stali Mielec. Ale w Wiśle Puławy to nie on jest najjaśniej błyszczącą gwiazdą. 26-letni Łukasz Kacprzycki w siedmiu meczach strzelił już osiem bramek, w tym dwa hat-tricki, dołożył też jedną żółtą kartkę. Kariera tego zawodnika jest niezwykle ciekawa i warta poznania.

Wychowanek Lechii wpierw rozegrał sporo meczów w rezerwach zespołu, aby w wieku 18 lat trafić do pierwszej drużyny. Na koncie ma kilkanaście występów w ekstraklasie, średnio po około 30-35 minut. Powoli jednak spadał – przyszedł transfer do pierwszoligowej wówczas Wisły Płock, następnie powrót do Kotwicy, gdzie wcześniej grał jako junior. Ekipa z Kołobrzegu walczyła wtedy w drugiej lidze. Dwa lata temu Kacprzycki przeniósł się do Puław, gdzie zaliczył najlepszy sezon w karierze – dużo występów, sześć strzelonych bramek i cztery asysty. W tym sezonie po ledwie siedmiu meczach przebił już swój najlepszy wynik i kto wie, czy za rok o tej porze nie zobaczymy go poziom, a może nawet dwa, wyżej.

Gwiazda zespołu rezerw

Z pewnością nie o drugiej drużynie myśleli włodarze Górnika Zabrze, kiedy do klubu trafiał Ishmael Baidoo. Sam zawodnik też nie może być zadowolony z tego ruchu. Wcześniej, jako nastolatek był pierwszym wyborem swojego trenera w Septemvri Sofia, w bułgarskiej ekstraklasie. W Zabrzu przez dwa sezony zaledwie 13 razy pojawiał się na murawie wraz z pierwszą drużyną. W poprzednim zaś więcej minut otrzymywał w trzecioligowych rezerwach, aniżeli w zespole ekstraklasowym.

Na niższym szczeblu radzi sobie jednak bardzo dobrze, jeśli brać pod uwagę obecny sezon. Górnik II jest w słabej formie, wygrał tylko jeden mecz przeciwko jeszcze słabszej Warcie Gorzów Wielkopolski. Baidoo jak na razie wystąpił w czterech meczach drugiego zespołu. W trzeciej kolejce strzelił bramkę, a w swoim kolejnym spotkaniu przeciwko Polonii Bytom – dwie kolejne.

Tak się składa, że na własne oczy widziałem, jak bytomianom sprzed nosa uciekają trzy punkty. Tydzień wcześniej czerwoną kartkę obejrzał golkiper Polonii, Krzysztof Kamiński. Czy słusznie? Trudno ocenić, szczególnie, że powtórki z jednej kamery nie są zbyt klarowne. Polonia złożyła co prawda odwołanie, ale czerwona kartka na koncie golkipera pozostała.

Bytomianie to jeden z faworytów do awansu, chociaż na rozpoczęcie musieli czekać bardzo długo. Kolejne mecze Polonii były przekładane przez obecność koronawirusa w szeregach rywali. W meczu z Górnikiem zabrakło przede wszystkim nieco szczęścia i skuteczności. Baidoo, który strzelił dwie bramki, zwyczajnie pozbawił bytomian pewnych trzech punktów, bo tak właściwie pierwsza część meczu należała do gospodarzy tego spotkania. Ghańczyk natomiast na boisku pojawił się dopiero po przerwie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze