Sport łączy ludzi, bo to zdrowa rywalizacja zazwyczaj pozbawiona nienawiści czy podziałów ze względu na poglądy. Gwiazdami są tu piłkarze, ale najważniejsi są kibice, którzy tworzą widowisko. Tak wygląda sielankowo przedstawiona wersja piłki nożnej. Czy tak wygląda to naprawdę? Pewnie, że nie. Futbol to w dzisiejszych czasach biznes jak każdy inny. Polityka, w której najistotniejszą rolę odgrywają pieniądze. Wielka kasa, nad którą władzę posiada jedna osoba – prezydent FIFA. Trwa kampania na to stanowisko.
Konferencja Seppa Blattera. Cały świat czeka na informację, że 27 lutego Międzynarodowy Związek Piłki Nożnej będzie miał nowego szefa. Jeśli Szwajcar myślał, że całe spotkanie odbędzie się bez kontrowersji i nieprzyjemnych zdarzeń, mylił się. Sędziwy mężczyzna zasiadł za stołem i wtedy podszedł do niego jeden z zebranych na sali. Tajemniczy osobnik rozpoczął zawiłą przemowę, po czym teatralnie cisnął w Szwajcara plikiem banknotów dolarowych, mówiąc, że jest ambasadorem futbolu z Korei Północnej. Pieniądze symbolizowały nie tylko korupcję. To był znak, że piłka nożna z czasem stała się po prostu biznesem. Brytyjski komik, Simon Brodkin, który tę akcję zorganizował, w najlepszy możliwy sposób przedstawił całą sytuację. W swoim czasie to właśnie satyra polityczna doprowadzała do rewolucji, zmieniała rządy i biegi historii. Tak też było i tym razem – Blatter już się nie liczy. Wypadł z gry, ale zostawił związek w fatalnym stanie.
Despotyczne rządy 79-latka dobiegły końca. Wraz z nimi zakończyła się również era tak zwanych wiecznych prezydentów. Do tej grupy należeli właśnie działacz z Visp i jego wieloletni współpracownik o jeszcze gorszej reputacji, Joao Havelange. Przyszedł czas na nowych kandydatów. Ich głównym celem będzie odbudowanie praktycznie nieistniejącego respektu dla FIFA. Będą musieli świecić przykładem. Lekcje brać mogą od… Zbigniewa Bońka, który, mając świetny PR, ocieplił wizerunek PZPN-u po bardzo nieudanej kadencji Grzegorza Laty. Nie o Polsce jednak tu mowa. Pojęcie jest dużo szersze. Chodzi tu przecież o piłkę na całym świecie, a to bardzo trudne wyzwanie, którego podjęło się siedem osób. Jak w słynnym westernie – siedmiu wspaniałych. No dobra, czy wspaniałych? Chyba jednak niekoniecznie.
Michel Platini, Sheikh Salman, Gianni Infantino, Ali bin Hussein, Jerome Champagne, Tokyo Sexwale, Musa Bility. Oto oni. Ludzie, którzy będą decydować o kształcie ukochanego sportu. To oni po finale mistrzostw świata wręczą kapitanowi zwycięskiej drużyny puchar, a członkom ekipy medale. Kto będzie te i wiele innych rzeczy robił? To pytanie nurtuje fanów na całym świecie, a odpowiedzi nie ma. Kampania wygląda jak tegoroczny wyścig po awans do ekstraklasy w I lidze. Nie ma wyraźnego faworyta, który górowałby nad innymi reputacją, przygotowaniem czy charyzmatyczną i rozpoznawalną sylwetką. Znaczy jest ktoś taki, ale on już na starcie dostał solidnego kopa w tyłek.
Michel Platini jako prezes UEFA zbierał świetne recenzje. Wdrażał nowe reformy i wzbudzał powszechną sympatię. Inteligentny, wygadany, miły i zakochany w futbolu. Ideał. Niegdyś wybitny piłkarz, później również, wydawałoby się, świetny szef. Stało się inaczej. Blatter zrezygnował, a schedę po nim przejąć miał właśnie on. Miał poparcie praktycznie wszystkich federacji europejskich. Doskonale znał strukturę światowej i europejskiej federacji oraz wszystkich działaczy. Jednym słowem – był głównym faworytem do zwycięstwa w najbliższych wyborach, dopóki Komisja Etyki FIFA nie zawiesiła go na 90 dni z powodu domniemanego nielegalnego przelania na jego konto przez Blattera dwóch milionów franków szwajcarskich. W najbardziej optymistycznej dla siebie wersji wydarzeń Francuz powróci do wyborczej rywalizacji na początku 2016 roku, kiedy upłynie jego zawieszenie, a Komisja Etyki nie będzie miała żadnych przesłanek i argumentów, by dalej odsuwać go od piłkarskiej działalności. W pesymistycznym wariancie, przy przeciągającym się śledztwie, komisja może przedłużyć mu karę zawieszenia o kolejne 45 dni. Wtedy Platini może zostać na aucie. Co dla niego najgorsze, to właśnie ten drugi scenariusz jest najbardziej prawdopodobny.
W takim wypadku na czoło rywalizacji wysuwają się działacze z Bliskiego Wschodu. Obu łączą dwa fakty: pochodzą z rodziny królewskiej i są zaprawieni w bojach futbolowo-biznesowych. Sheikh Salman i Ali bin Hussein mogą rządzić piłkarskim światem. Ten pierwszy od 2013 roku pełnił funkcję jednego z wiceprezydentów FIFA. Dawniej głośno popierał kandydaturę Platiniego, teraz deklaruje po prostu, że „FIFA wymaga powrotu na odpowiednią ścieżkę”. Jego wielkim atutem jest fakt, że stoi na czele posiadającej dużo głosów Piłkarskiej Federacji Azjatyckiej; może liczyć na jej głosy, ale ma też pewną kulę u nogi. Głośno popierał on kandydaturę Kataru na organizatora mistrzostw świata w 2022 roku, tymczasem uczciwość wyboru tego państwa jest obecnie objęta dochodzeniem. Rola Salmana w wybuchu serii antyrządowych wystąpień w 2011 roku budzi zastrzeżenia obrońców praw człowieka. Takich wad nie ma Ali bin Hussein, który jako jedyny był na tyle odważny, by rywalizować w bezpośredniej walce z Seppem Blatterem w poprzednich wyborach. Otrzymał wtedy zaledwie 73 głosy, ale rywalizował z tyranem. Teraz wciąż może liczyć na poparcie dużej części licznych federacji azjatyckich i amerykańskich. Nic na nim również nie ciąży, bo jego CV prezentuje się całkiem ładnie. Jordańczyk i członek królewskiej rodziny z Bahrajnu mogą namieszać…
W podboju świata zaszkodzić mogą im Europejczycy: Gianni Infantino i Jerome Champagne. Popularny „Łysy z UEFA” może mieć poparcie Europy, ponieważ zna mechanizmy działania piłkarskich federacji. Brakuje mu jednak trochę doświadczenia na stanowiskach kierowniczych. W środowisku uważa się go za człowieka w 100% oddanego Platiniemu. Wykonuje wszystkie jego polecenia i prawdopodobnie zupełnie nie odnalazłby się na tak wysokim stanowisku. Jako sekretarz generalny UEFA pełni funkcję w dużej mierze reprezentacyjną. Z twardym biznesem i polityką nie ma styczności w ekskluzywnym środowisku Europejskiego Związku Piłki Nożnej. Z zupełnie innej pozycji startuje Champagne – były i uznany redaktor „France Football” oraz attache we francuskim rządzie. Przez 11 lat pracował w FIFA, także jako współpracownik zawieszonego obecnie Blattera. To on pomógł mu w 2002 roku wygrać wybory. Pomógł także Michelowi Platiniemu w UEFA pięć lat później. W 2010 roku opuścił FIFA. Nie kryje swojej sympatii do Seppa Blattera, a ten wciąż dużo znaczy w futbolu. To może być rysa na jego wizerunku w odbiorze ogólnym, ale takie poparcie od byłego prezydenta może mu również bardzo pomóc, bo Szwajcar zawsze miał przecież wielkie wpływy w mniejszych federacjach. Champagne może być czarnym koniem wyborów. Proponuje odważne reformy i rewolucyjne wręcz zmiany struktur.
Jest jeszcze dwóch kandydatów z Afryki, jednak szanse Musa Bility i Tokyo Sexwale są bardzo nikłe. Mały plus obok ich osób można postawić za to, że nie wywodzą się ze środowiska FIFA. Bility od pięciu lat jest prezesem związku w Liberii, gdzie rządzi skutecznie, choć reprezentacja nie osiąga oszołamiających sukcesów. To biznesmen, który dorobił się fortuny na ropie i cemencie. Jest zdania, że światową organizacją powinna zarządzać nowa kadra. – Jeśli chcemy zmienić coś w światowej piłce nożnej, to ludzie, którzy teraz będą w niej działali, po prostu nie mogą mieć z nią w ostatnich 20-25 latach nic wspólnego. Ja właśnie taki jestem – powiedział. Może jednak liczyć raczej tylko na poparcie niewielkiej części Czarnego Lądu. W 2013 roku został zawieszony przez Afrykańską Federację Piłkarską na sześć miesięcy za przetrzymywanie w swoim mieszkaniu tajnych międzynarodowych dokumentów. Do tego na drugim największym kontynencie świata ma groźnego rywala – Tokyo Sexwale obecnie działa w FIFA na rzecz walki z rasizmem, a jego kandydatura została zatwierdzona przez Południowoafrykański Związek Piłkarski. Sexwale był znany jako działacz walczący z apartheidem oraz więzień polityczny. Jest biznesmenem, a jego firma zajmuje się m.in. wydobywaniem diamentów. Posiada on pozytywny wizerunek z powodu długoletniej walki z segregacją rasową. Na tym jednak lista jego atutów się kończy…
Okres tyranii dobiegł końca i pojawił się… duży problem. Trudno z tych, którzy pozostali, wyselekcjonować odpowiedniego następcę. Kogoś, kto byłby najbliżej ideału. Jaki jest kandydat idealny? Ze smykałką do biznesu, rozpoznawalną twarzą, doświadczeniem w środowisku, umiejętnością poruszania się w hermetycznym świecie polityki sportowej, ale przede wszystkim ktoś, która kocha piłkę nożną całym sercem i zna wartość kibiców. Teraz Was jednak zasmucę – taka osoba nie istnieje. Nie jest nią żaden z wyżej wymienionych działaczy. Znów będzie obowiązywać zasada, która tak denerwuje nas podczas wyborów: mniejsze zło. Co nim jednak jest? Obrazowo – można wybrać księcia, szlachcica, łysego, recydywistę, redaktorka i dwóch czarnoskórych biznesmenów, których związek z piłką nożną jest prawie żaden. So, we have a problem.