Real Madryt pokonał Bayern Monachium 2:1 w pierwszym meczu półfinałowym Ligi Mistrzów. „Los Blancos” pokazali się z najlepszej strony, godnej dwukrotnych zwycięzców najważniejszych rozgrywek na kontynencie. Bayernowi zabrakło szczęścia i pomysłu, jak rozmontować defensywę Realu.
Pech Bayernu
Niewiele działo się w pierwszej połowie meczu na Allianz Arena. Dopiero po strzeleniu pierwszej bramki dla gospodarzy gra się trochę rozkręciła. Całe 45 minut zostało przykryte jednak kontuzjami w zespole Juppa Heynckesa. Przed meczem zastanawiano się, czy Niemiec zdecyduje się na trochę bardziej ofensywne ustawienie z Robbenem na prawym skrzydle, czy bardziej zachowawcze z Thiago w środku pola, a Muellerem po prawej stronie. Ostatecznie szkoleniowiec „Bawarczyków” postawił na to pierwsze zestawienie, jednak można je było oglądać przez zaledwie osiem minut, ponieważ właśnie już po tak krótkim czasie Robben musiał zostać zmieniony z powodu kontuzji.
To mocno skomplikowało sytuację w drużynie FCB. Zawodnicy musieli bardzo szybko skorygować taktykę przy jednoczesnym skupieniu na swoich obowiązkach. To jednak nie był koniec problemów „Die Roten” w tym spotkaniu. W 33. minucie z powodu urazu boisko musiał opuścić również Jerome Boateng, którego zmienił Nicklas Sule. Ta zmiana nie była już tak istotna w kontekście taktyki, natomiast na pewno wpłynęła na psychikę zespołu. Była to też ogromna strata jakościowa, ponieważ, z całym szacunkiem dla Sule, nie prezentuje tego samego poziomu co Boateng. Przede wszystkim nie jest tak pewny i kreatywny w wyprowadzeniu piłki, a piłki zagrywane od obrońców były ważnym elementem strategii Heynckesa na ten mecz.
Na początku meczu było trochę wymiany ciosów, jednak w dalszej części Real zaczął dominować, grając bez piłki. Świetnie ustawieni „Królewscy” nie pozwalali Bayernowi robić tego, co sobie założyli, a więc rozgrywać piłki i nadawać tempa grze. Byli zmuszani do gry skrzydłami, na których jednak z powodu braku Robbena „Bawarczycy” mogli liczyć tylko na Ribery’ego, który zresztą spisywał się znakomicie.
W 28. minucie zespołowi Juppa Heynckesa udało się przechytrzyć obronę rywali. Świetne prostopadłe podanie na dobieg od Jamesa Rodrigueza na bramkę zamienił Joshua Kimmich. Błąd w tej sytuacji popełnił Marcelo, który zapędził się za bardzo do przodu i zostawił swoją strefę bez asekuracji. Nie najlepiej zachował się również Keylor Navas, który zrobił ruch nie w tę stronę, w którą powinien, myśląc, że Kimmich będzie dośrodkowywał.
Od tej pory Bayern nie zwolnił, ale wręcz przeciwnie. Zaczął grać trochę swobodniej, udało mu się już uporządkować grę po stracie Robbena. Stworzył sobie kilka sytuacji bramkowych, jednak to Real strzelił bramkę do szatni. W 44. minucie trochę przypadkowo piłka spadła pod nogi Marcelo przed polem karnym, który precyzyjnym, płaskim strzałem pokonał Ulreicha. W ten sposób „Los Blancos” udowodnili, że są groźni cały czas bez względu na to, jak wygląda sytuacja na boisku.
Wyrachowanie Realu
Real wykonał swój plan na ten mecz w stu procentach. Przed spotkaniem pojawiło się kilka wątpliwości co do składu. Nie wiadomo było, jak Zidane ustawi ofensywę swojego zespołu. Ostatecznie zdecydował się posadzić na ławce dwóch starych wyjadaczy, a więc Bale’a i Benzemę. W ich miejsce pojawili się Isco oraz Lucas Vazquez, co oznaczało, że Cristiano Ronaldo będzie grał na szpicy.
„Królewscy” udowodnili w tym meczu swoją klasę. Cały czas kontrolowali grę pomimo tego, że rzadziej mieli piłkę. Świetnie ustawiali się na boisku, blokując próby rozegrania piłki przez Bayern. To, jak odbudowywali formacje i ustawiali się w obronie po stracie piłki, powinno się znaleźć we wszystkich podręcznikach o futbolu. Rozpoczynali pressing na rywalu w okolicy linii środkowej boiska, zmuszając „Bawarczyków” do grania długich piłek, o które mógł powalczyć tylko Robert Lewandowski, który był ciągle podwajany lub nawet potrajany przez obrońców.
W przeciwieństwie do Bayernu „Królewskim“ trochę sprzyjało szczęście. Pierwszą bramkę strzelili w dość przypadkowych okolicznościach, a drugą po fatalnym błędzie Rafinhy. Trzeba co prawda oddać, że w tej sytuacji Real przeprowadził również podręcznikowy kontratak zakończony bramką Marco Asensio.
Zawodnicy Realu świetnie dowodzeni przez Zinedine’a Zidane’a doskonale wiedzieli, co mają robić, kiedy założyć wyższy pressing, przesunąć się trochę wyżej. Ten mecz pokazał, ile znaczy doświadczenie na tym najwyższym poziomie. W końcu nie można się temu dziwić, skoro mowa o zespole, który zwyciężył w dwóch poprzednich edycjach Ligi Mistrzów.
Mimo wszystko los nie był tak zupełnie łaskawy wobec „Los Blancos”. W 66. minucie z powodu kontuzji boisko musiał opuścić Dani Carvajal, a w jego miejsce pojawił się Benzema. Ten uraz oraz dwa inne w zespole „Bawarczyków” sprawiły, że zrobił nam się na Allianz Arena istny szpital.
Wojna w rewanżu
Na Santiago Bernabeu za tydzień możemy spodziewać się prawdziwej wojny. Heynckes doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Real jest jak najbardziej do ogrania nawet na swoim stadionie, co było widać w ćwierćfinale. Z drugiej strony Zidane na pewno nie powtórzy błędów popełnionych w meczu z Juventusem, dlatego będzie bardzo ciekawie.
Najbardziej obu menedżerów martwią zapewne kontuzje, jakie dotknęły kluczowych zawodników. W obu zespołach są zmiennicy, ale nie na tak wysokim poziomie. Nic nie jest jednak jeszcze przesądzone, bo nie ma oficjalnych informacji o tym, jak poważne są dzisiejsze urazy.
Pozostaje mieć nadzieję, że nie okażą się to kontuzje wymagające długich przerw w grze i że będziemy mogli zobaczyć oba zespoły w najsilniejszych zestawieniach w rewanżu. Emocje sięgną zenitu!