Czy leci z nami pilot? Nie, COVID dawno przejął stery


Pandemia koronawirusa w polskich klubach trwa w najlepsze, a grono bohaterów m.in. z komisji medycznej PZPN-u aż do dzisiaj trzymało głowę w piasku

27 września 2020 Czy leci z nami pilot? Nie, COVID dawno przejął stery

Nie tak łatwo jest wskazać w tej sytuacji winnego. Sami piłkarze od wielu tygodni przebąkują, że wrócili do normalnego funkcjonowania i reżim sanitarny dawno zostawili za sobą. W mniejszym lub większym stopniu, ale jednak. To też ludzie. Kluby? Stwarzają wrażenie, że stoją na straży "normalności", ale nie oszukujmy się. Mogą to robić tylko do chwili, gdy zawodnik A lub B nie wsiądzie po treningu do własnego auta. Co więcej, nie da się ukryć, że poważne traktowanie wirusa skończyło się wraz z końcem sezonu 2019/2020. Jak lubimy mawiać, przykład idzie z góry, a kiedy patrzymy w górę, widzimy jedynie pozory, wydmuszkę i teatr.


Udostępnij na Udostępnij na

PZPN wraz ze spółką PKO BP Ekstraklasy jeszcze kilka miesięcy temu dokładali wszelkich starań, żeby postawić ligowy futbol na nogi. Próbowali zadbać dosłownie o każdy detal, nie patrząc na fakt, że rozważanie nad przyłbicą czy elektronicznym gwizdkiem dla sędziów skończy się salwą śmiechu w odbiorze medialnym. Ale to nieważne. Z perspektywy czasu śmiało możemy powiedzieć, że nawet absurdalne pomysły potwierdzały zaangażowanie i jawną ingerencję konkretnych organów w rozgrywki ekstraklasy.

Zamiast słowa „prosimy” wcześniej wspomniana komisja medyczna strzelała frazami pokroju „nakazujemy, nie pozwalamy, zgadzamy się”. Mówiąc wprost, odpowiedni ludzie dysponowali możliwością nakładania swego rodzaju kagańca, a dziś co najwyżej mogą wydać komendę z odległości kilkuset metrów. Dojdzie do adresata? No, niekoniecznie.

Słomiane przepisy, czyli jak wyglądał powrót kibiców na stadion ekstraklasy?

Warto przypomnieć, że igranie z pandemicznym losem zaczęło się już w czerwcu, kiedy rygor na stadionach (już po wejściu nań kibiców) okazał się po prostu nic nieznaczącym zlepkiem formułek. Już wtedy bardziej spostrzegawczym obserwatorom mogła zapalić się lampka ostrzegawcza. Nie stosują się do zasad? Przymykamy oko i jedziemy dalej!

Dzisiaj widać doskonale, dokąd prowadzi taka ścieżka postępowania. Prowadzi do katastrofy. 30 nowych (stan na 27 września) zakażeń koronawirusem w Pogoni Szczecin! A to najprawdopodobniej dopiero przedsmak (swoją drogą to rekord w Europie, jeśli chodzi o kluby piłkarskie). Zabawa wejdzie na wyższy poziom, chyba że…

… ktoś w końcu pójdzie po rozum do głowy

W życiu bywa tak, że zakłamywanie rzeczywistości prędzej czy później doprowadzi do zguby. To jak ze zwyczajnym kłamstwem – ma krótkie nogi, więc jeśli budujemy na nim swój przekaz, musimy liczyć się z faktem, że nogi pod wpływem ciężaru w końcu się załamią. Patrząc na ostatnie tygodnie w światku polskiej piłki, właśnie takie wrażenie można było odnieść. Że ktoś próbuje za wszelką cenę nie doprowadzić do momentu, w którym coraz więcej głów zaczyna się zastanawiać nad słusznością pewnych decyzji. Takich jak np. dopuszczenie większej liczby kibiców na trybunach (w skali najlepszych lig na świecie jesteśmy przecież w tej kwestii ewenementem) czy nadanie klubom pełnej swobody.

Z oficjalnych przekazów medialnych wynika, że we wrześniu pandemia koronawirusa dotknęła połowę klubów ekstraklasy (w Zagłębiu Lubin – akademia). Łącznie ok. 45-50 przypadków.

Klubami bez oficjalnie potwierdzonych zakażeń we wrześniu są m.in. Warta Poznań, Stal Mielec czy Raków Częstochowa.

Każdy dba o własne interesy. To zupełnie normalne, ale kiedy okoliczności są dynamiczne i zmierzają w złym kierunku (w Polsce sytuacja z pandemią jest zdecydowanie gorsza niż w maju), należy reagować. Błędem jest wspomniane zakłamywanie rzeczywistości, które zakłada, że wirus nas nie dotknie i – jakby nigdy nic! – możemy funkcjonować dalej. Przykład Pogoni Szczecin nie jest tutaj odosobniony, bo niepokojące wydarzenia ciągną się od początku sierpnia. Wtedy jeszcze w znikomych ilościach, ale z każdym tygodniem nie dało się nie zauważyć, że kluby tracą kontrolę, natomiast organom odpowiedzialnym za nadzór udzieliło się idiotyczne, narodowe lekceważenie problemu. To nie tak powinno wyglądać.

Dlaczego zawsze musi być tak, że Polak mądry po szkodzie?

PZPN bardzo chciał, żeby polskie medium piłkarskie w czasach pandemii koronawirusa uznano w Europie za pionierów. Takich, którzy wrócą do rozgrywek ligowych najszybciej, a następnie tak samo szybko przywrócą kibiców na stadiony. Brawo! Udało się, tego nie można naszym działaczom odmówić. Ale za chwilę może się okazać, że jeśli nie zabraknie odpowiedniej reakcji na coraz większą skalę zakażeń, staniemy się pionierami w frajerstwie, bo z co rusz przekładanych meczów problem przerodzi się na przykład w poważne obawy o sens kontynuowania ligi.

Napisał do mnie klubowy lekarz z informacją o pozytywnym wyniku testu. Do niedawna uważałem, że informacje o koronawirusie są przesadzone. Ale pewnego dnia było już zupełnie inaczej. Obudziłem się rano, by odmówić modlitwę, i nagle mój oddech stał się ciężki. Zaczęło kręcić mi się w głowie, a co gorsze – nie mogłem oddychać. Wszystko widziałem na biało. Pociłem się, usta wyschły mi całkowicie, a ręce były lodowato zimne. Nie byłem w stanie myśleć o niczym i zacząłem przygotowywać się na najgorsze. Alon Turgeman (były piłkarz Wisły Kraków) dla TVP Sport

Ta sytuacja przypomina pewien stereotyp, który krąży wśród opinii o polskich budowlańcach. Sięgasz po nich lub oni przychodzą do ciebie z urzędu i w sposób naturalny oczekujesz wykonania poprawnej roboty. Potem widzisz, że to, co zostało zrobione, rzeczywiście wygląda nieźle, ale kilka miesięcy później zderzasz się z brutalną rzeczywistością. Budowlańcy odwalili fuszerkę. Nietrudno doszukać się tutaj analogii względem pary PZPN – Ekstraklasa we współpracy z klubami. Podkreślmy: współpracy, według której kluby grzecznie stosują się do konkretnych nakazów. To zniknęło. I chyba musi dojść do jakiejś tragedii, żeby ktoś przypomniał sobie o sposobach postępowania sprzed kilku miesięcy.

Właściwie codziennie słyszymy, że w jakimś klubie ekstraklasy ktoś zostaje zesłany na kwarantannę. Skrajnym przypadkiem z ostatnich tygodni jest Śląsk Wrocław, w którym wirus dotknął (łącznie) niemal połowę ważnych piłkarzy trenera Lavicki. Jako następną w tej niechlubnej klasyfikacji możemy wymienić Legię, ale chyba wszyscy zdają sobie sprawę, że Pogoń przykryje dotychczasowe „wypadki”. Nie traćmy jednak czujności. Jeszcze miesiąc temu bito na alarm, bo liczbę zakażeń można było policzyć na palcach jednej ręki. Śląsk pokazał, że trzeba już dwóch. A w Szczecinie? Tam całkowicie poszli po bandzie.

***

Pytanie: co teraz? Na pewno nie może być tak, że PKO BP Ekstraklasa nadal będzie działać bez żadnego planu. Na zasadzie „Hmm, tu odwołamy, tu przełożymy, jakoś to będzie”. Nie. Jeśli do akcji ponownie nie wkroczy PZPN z komisją medyczną, zabawa przerodzi się w wielki cyrk, tyle że taki, gdzie akrobata, któremu każe się chodzić po linie, naprawdę może zrobić sobie krzywdę. Jak na razie nie ma potrzeby wróżyć najgorszych scenariuszy w postaci wstrzymania ligi, ale ta ciemna chmura na horyzoncie jest znacznie bliżej niż jeszcze kilka tygodni temu. Kiedy badaniom podda się cała ekstraklasa (za kilka dni), dowiemy się, jak blisko. Oraz kto i ile trupów trzyma w szafie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze