Komercyjna rzeczywistość w Lipsku. RB kandydatem do walki o trofea?


7 kwietnia 2016 Komercyjna rzeczywistość w Lipsku. RB kandydatem do walki o trofea?

2009 rok, z Bundesligi spada ostatni jak na razie przedstawiciel byłej NRD – Energie Cottbus, a w Lipsku zaczynają rodzić się marzenia o powstaniu hegemona, który w przyszłości ma straszyć najlepszych. Przez te prawie siedem lat wschodnie Niemcy nie doczekały się przedstawiciela w elicie, ale wszystko wskazuje na to, że zła passa zostanie przerwana. RB Lipsk kroczy pewnym krokiem w kierunku uzyskania promocji.


Udostępnij na Udostępnij na

Zanim skupimy się na teraźniejszości, czas wrócić do początków tworu, który jest przez niektórych uwielbiany, ale przez większość jednak wyszydzany i krytykowany. Właśnie w 2009 roku Dietrich Mateschitz, austriacki biznesmen związany z korporacją Red Bull, postanowił zainwestować pieniądze w grający wówczas w piątej lidze SSV Markanstädt, zmieniając nazwę klubu na RB Lipsk. Wschodnie Niemcy były więc kolejnym przystankiem na drodze przejmowania drużyn sportowych przez koncern produkujący napoje energetyczne (wcześniej przejął on m.in. zespół z Nowego Jorku, w którym później grały takie nazwiska jak Henry czy Marquez, a także Austrię Salzburg, z czym nie mogli się pogodzić kibice, dlatego że zmieniono logo i odcięto się tak naprawdę od spuścizny).

Już po jednym sezonie RB Lipsk awansował do 4. ligi, po trzech do 3. ligi, a wiosną 2014 roku stało się jasne, że założony dokładnie 19 maja 2009 roku zespół powalczy na zapleczu Bundesligi. Pierwsza kampania nie przyniosła sukcesu (5. miejsce na mecie rozgrywek). Wszystko wskazuje na to, że druga okaże się udana i marzenia o elicie staną się rzeczywistością (po 28 kolejkach drużyna zajmuje 2. lokatę z dorobkiem 59 punktów).

Ralf Rangnick (fot.Wikipedia)
Ralf Rangnick wprowadził do elity Hoffenheim, teraz jest na dobrej drodze, aby zrobić to z RB Lipsk

Tyle tytułem wstępu. Aha, jeszcze jedna ważna rzecz. Być może zastanawialiście się kiedyś, dlaczego na RB Lipsk mówi się Rasenball Lipsk, a nie po prostu Red Bull Lipsk? Wszystko z powodu prawa, które zabrania klubom piłkarskim nadawać nazwy sponsorów (wyjątkiem od reguły jest Bayer Leverkusen).

Siła tkwi w pieniądzu

To zdanie idealnie pasuje jako opis głównego atutu założonego niespełna siedem lat temu klubu. Pieniądze są w nim niemal nieograniczone i płyną z roku na rok coraz szerszym strumieniem. Już latem wydano prawie 20 milionów euro, z czego 8 tylko na samego Daviego Selke (dodajmy, że nawet mimo tej zawrotnej sumy młody Niemiec nie ma pewnego miejsca w wyjściowym składzie i ostatnio musi często przesiadywać na ławce rezerwowych), a spekulacje mediów sięgają jeszcze głębiej. Tuż po awansie działacze mają rozdysponować bagatela (!) 200 mln euro. Można to opisać jednym słowem: szaleństwo!

Celem numer jeden jest Leroy Sane. Młody, niezwykle utalentowany pomocnik Schalke jest według wielu piłkarzem, o którego usługi będą w najbliższym czasie zabiegać największe europejskie marki. Media co rusz informują jednak, że interesują go tylko dwa kierunki: albo FC Barcelona, albo właśnie lipski gigant. – Inne zespoły mogą sobie oszczędzić dzwonienia do agenta – napisali kilka miesięcy temu dziennikarze „Bilda”. Innym gorącym nazwiskiem jest z kolei Bernd Leno, który miałby wzmocnić konkurencję na bramce (obecnie golkiperami są znany z pobytu na Anfield Peter Gulacsi, a także Fabio Coltorti, który w zeszłym sezonie strzelił nawet bramkę).

Oto bramka Coltortiego z meczu z późniejszym beniaminkiem Bundesligi – Darmstadt. Takiego gola nie powstydziłby się nawet rasowy snajper!

Macie już dojść tej finansowej karuzeli? To nie jeszcze nie wszystko. W kuluarach od czasu do czasu przewija się też temat budowy nowego obiektu. Powód? Działacze kalkulują, że obecny stadion, który gościł uczestników mundialu w 2006 roku, po awansie może okazać się niewystarczający, aby pomieścić wszystkich zainteresowanych oglądaniem najlepszych niemieckich zespołów. Czy ta teza jest słuszna? I tak, i nie. Z jednej strony średnia widzów nie przekracza 30 tys., z drugiej z sezonu na sezon zauważalny jest w tej materii progres. Jesteście też w błędzie, jeżeli myślicie, że na Red Bull Arena (w przeszłości Zentralstadion) przychodzą tylko futbolowi romantycy, którzy stęsknili się za wielką piłką, albo „pikniki”, którzy obserwując poczynania zawodników, chcą zająć czymś swój nudny weekend. Ekipa spod znaku czerwonego byka ma już zarejestrowane 24 oficjalne fankluby, nawet mimo tego, że jej odbiór wśród reszty kibiców jest, delikatnie mówiąc, nie najlepszy (fani w Niemczech nie lubią klubów bez długoletniej tradycji, dlatego niezbyt lubianą drużyną jest Hoffenheim).

Ale nie tylko szastaniem pieniędzy na lewo i prawo zajmowano się w tym leżącym niedaleko polskiej granicy mieście. Postawiono także na stworzenie akademii, która będzie hurtowo produkować kolejne talenty. W 2012 roku otrzymała ona oficjalny certyfikat DFB, a dziś jest uznawana za jedną z najlepszych w kraju. Młodzi adepci uczą się tam gry opartej zarówno na agresywności, dużej intensywności, jak i tej zorientowanej na utrzymywanie się przy piłce. Pierwsze owoce z tej tytanicznej pracy zostały zebrane (m.in. w 2014 roku młodzi chłopcy finiszowali na drugim miejscu w rozgrywkach Bundesligi do lat 17). Kto wie, być może za kilka lat pójdą oni śladami Kroosa czy legendarnego Matthiasa Sammera, a więc śladami zawodników z byłej NRD, którzy potem zrobili wielką karierę piłkarską.

Jak więc wyglądają ewentualne szanse w przyszłości na dobicie się do czołówki? Wydaje się, że wysokie, gdyż sternicy Red Bulla mają ogromne ambicje, aby tego dokonać i najprawdopodobniej nie pożałują grosza na spełnienie marzeń. Czas pomału się przyzwyczajać, że na naszych oczach rośnie nowa niemiecka potęga.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze