Tak, mowa o naszych reprezentantach. Może nie znam się na piłce nożnej, a już z pewnością nie mam wiedzy na temat historii tego sportu, ale gorzej niż jest teraz, nie było chyba nigdy!
Najgorsze jest to, że tragiczna sytuacja naszej kadry nie prowadzi do jakichkolwiek konkluzji. A najśmieszniejsze, że wbrew pozorom może być jeszcze gorzej, w przyszłym roku możemy nie wygrać ani jednego meczu. Wszak to spektakularnie śmieszne zwycięstwo nad San Marino dało nam… no właśnie, co nam ono dało? Bo przecież nie cień nadziei na lepsze dni dla polskiej piłki nożnej. Z nadzieją pożegnaliśmy się już dawno. Nasi piłkarze w ostatnim meczu walczyli jak nigdy, przegrali jak zawsze. Gdzieś mi w głowie krążą nazwiska z dawnych lat, m.in. Deyna, Gadocha… I mimo że nie znam historii futbolu, to jednak słyszałam o kilku świetnych graczach, którzy w pamięci kibiców zapisali się dzięki swoim osiągnięciom na boisku. Chciałoby się wręcz zaśpiewać „Gdzie się podziały tamte sukcesy…”.
Pisałam już kiedyś o wierności kibiców, o tym, że niezależnie od wyników są z drużyną na dobre i na złe. Ta teza średnio sprawdziła się przy okazji meczu ze Słowacją. Cztery tysiące widzów, więcej przychodzi na rozgrywki II ligi! Wprawdzie fani zaprzeczyli, jakoby mieli odwrócić się od narodowej kadry, ale czy faktycznie te mecze są takim piłkarskim wydarzeniem? Wynik jest bardzo przewidywalny, gra pozbawiona emocji, do tego kasa z biletów trafia do PZPNu. To skutecznie studzi zapał wielu kibiców.
Nie mam zamiaru kolejny raz krytykować naszych piłkarzy, bo mogę to zrobić z tzw. babskiego punktu widzenia – nie znam się na aspektach technicznych gry. Nie będę ponownie wyśmiewać taktyki działaczy PZPNu, dla których jedynym lekarstwem na kłopoty jest zmiana trenera. Nie będę snuć dywagacji na temat zawiedzionych nadziei. Nie naszych oczywiście, tylko tych, którzy mogliby coś zyskać na dzisiejszym remisie, bo w wygraną nie wierzył chyba nikt. Nie będę również podejmować prób analizy tej chorej sytuacji i szukać sposobów jej rozwiązania, bo cóż mogę powiedzieć?
Zamierzam za to napisać o komizmie jaki towarzyszy „sukcesom” naszej kadry. Przecież bez tego nie powstałby jeden z moich ulubionych piłkarskich dowcipów, który śmieszy mnie niezmiennie, mimo iż znam go już od dawna: „– Co robi kibic reprezentacji polski, kiedy zdobywa ona Mistrzostwo Świata? – Wyłącza konsolę i idzie spać!” To chyba najlepiej oddaje nasze nadzieje i sny o potędze polskiej piłki. Kolejnym zabawnym aspektem jest bojkotowanie sponsora kadry. Przypomina mi to czasy, kiedy część łodzian nie jadała jogurtów pewnej znanej firmy. Sytuacja powtarza się i tym razem. Już czytałam wypowiedzi, w których kibice deklarują, że zaprzestaną kupować popularną markę piwa. To zarówno komiczne jak i tragiczne, ale swoją drogą dziwię się, że nasza reprezentacja jest jeszcze w stanie pozyskać dużych sponsorów. Moment, w którym i oni zrezygnują z wspierania naszych zawodników będzie absolutnym końcem kadry narodowej.
W czasie kiedy ja pisałam ten tekst, grupka śmiałków obserwowała mecz. Ja z zawodowego obowiązku przełączyłam na kanał z transmisją, bo nie mogę powiedzieć, że oglądałam. Odkąd do kadry nie powołali Boruca, to już nawet nie ma na co patrzeć;-) Redakcyjny kolega, kiedy dowiedział się o czym będę pisać, poprosił żebym nie była zbyt krytyczna – starałam się. Dlatego bramkę zdobytą w tym spotkaniu pominę milczeniem.
Niestety tragizm, a zarazem komizm, jakie towarzyszą występom naszej reprezentacji, wymagają komentarza. Nawet babskiego. I od lat, niezmiennie to samo, do znudzenia. Teraz będziemy dyskutować jak poprawić los naszych piłkarzy, eksperci w studiach będą mazać po swoich nowoczesnych ekranach (nota bene ja nie mogę się w tych malowidłach połapać) i analizować skład, ustawienie, itd. I tak w koło Macieju, bez końca, do obrzydzenia. Ba, może nawet znowu zwolnią trenera? A żeby tradycji stało się zadość, nie ma co liczyć na nagły przypływ formy naszych piłkarzy, to byłaby pewna nowość, na którą nie możemy sobie pozwolić. Wszystko to przywodzi mi na myśl pełen absurdu serial, którego tytuł tłumaczony na polski powinien brzmieć „Latający cyrk Stefana Majewskiego”.
Sorry, miało być komicznie, wyszło ironicznie i jadowicie… na takie tematy inaczej się nie da…
Tak w skrócie....
Każdy z piłkarzy za sam przyjazd na mecz i to bez
względu, czy w nim zagrał czy też spędził wymuszone
90-minut na ławce rezerwowych, dostanie 10 tysięcy
złotych. (pytam za co?)
Najwięcej spotkań w tych eliminacjach rozegrał
Mariusz Lewandowski i zarobił blisko 100 tysięcy
złotych. (pytam po raz kolejny za co?)
Niewiele mniej dostaną Michał Żewłakow około 70 czy
Artur Boruc około 50 tysięcy złotych.
Dodam tylko, że za awans do MŚ w Niemczech w 2006
roku każdy z piłkarzy dostał około 90 tysięcy
złotych. Za wywalczenie kwalifikacji olimpijskich w
Pekinie siatkarze i siatkarki dostali... zero
złotych.
Hmm.....jeden wielki "bur....." !!!