Konia z rzędem temu, kto w meczu "Obywateli" z "The Reds" spodziewał się wyniku 3:0 dla gości po zaledwie 30 minutach gry. Podopieczni Manuela Pellegriniego przegrali ten mecz w głowach, Jürgen Klopp udowodnił zaś, że jest w stanie przywrócić Liverpool na należyte mu miejsce w angielskiej ekstraklasie. To pierwsza wygrana piłkarzy z miasta Beatlesów na Etihad Stadium od 7 lat.
Kapitalny mecz mieliśmy okazję obejrzeć dzisiaj w ramach 13. kolejki Premier League. Chociaż nie mogliśmy nazwać go „batalią na szczycie” (gospodarze walczyli o pierwsze, goście zaś o dziewiąte miejsce w tabeli), na boisku spotkały się dwie uznane marki, a fani mogli spodziewać się gola za golem – ostatnie sześć spotkań dzisiejszych rywali to 23 bramki. Średnia – prawie 4 gole na mecz – została wyrobiona już w pierwszej połowie, a w drugiej jeszcze poprawiona.
Spotkanie mogłoby potoczyć się inaczej, gdyby „Obywatele” wyszli na murawę w jedenastu, cała formacja defensywna została bowiem w szatni. Wobec absencji Kompany’ego w środku obrony zobaczyliśmy duet Mangala – Demichelis, boki zaś zabezpieczała stała już w tym sezonie para Kolarov – Sagna. Jakież było zdziwienie zgromadzonych na stadionie, kiedy brazylijska dwójka Coutinho – Firmino przez prawie cały mecz (Coutinho w 68. minucie opuścił plac gry) robiła, co chciała z wymienioną wyżej czwórką. Wszystkie trzy bramki Liverpoolu sprzed gwizdka kończącego pierwszą połowę przeszły przez nogi wyśmienitych dziś reprezentantów Canarinhos, pomagali im, jak mogli Lallana, który dzisiaj z powodzeniem udawał trzeciego Brazylijczyka, oraz James Milner, który pod nieobecność Jordana Hendersona założył opaskę kapitańską.
A przecież to nie koniec absencji w zespole z Anfield Road. Dejan Lovren zastąpił kontzjowanego Mamadou Sakho na środku obrony, a goście wyszli na boisko bez nominalnego napastnika, tego zastępował Firmino, zaś Benteke i Sturridge zaczęli mecz na ławce rezerwowych. Po stronie gości brakowało Davida Silvy, ale do składu wrócił kontuzjowany ostatnimi tygodniami Sergio Agüero, bez którego formacja ofensywna „Obywateli” nie jest już tak groźna. Na papierze powinni zatem wygrać gospodarze, którzy u siebie są przecież w tym sezonie niezwykle niebezpieczni – pięć wygranych i jedna porażka w sześciu spotkaniach. Liverpool zaś na wyjeździe wygrał tylko dwa mecze na sześć rozegranych. Historia uczy, że piłka nożna lubi weryfikować podobne statystyki, które są – mimo wszystko – tylko statystykami.
„The Reds” rzucili się na rywala od pierwszej minuty i obnażyli wszystkie jego słabości. Klopp obudził w swoich podopiecznych to, z czego znaliśmy jego Borussię Dortmund, czyli tak zwany gegenpressing – w wolnym tłumaczeniu liverpoolczycy gonili każdą piłkę tak, jak wygłodniały gepard goni antylopę na łowach. Gdyby gości ubrać dzisiaj w żółte koszulki, można by odnieść wrażenie, że oglądamy dowolne spotkanie BVB w Bundeslidze sprzed dwóch bądź trzech sezonów. Gracze z niebieskiej części Manchesteru zupełnie nie byli na taką ewentualność przygotowani – spodziewali się przecież na boisku zespołu innego niż Dortmund – co musiało skutkować dezorientacją, zwłaszcza w szykach obronnych. Aby nie pastwić się nad katastrofalnie grającą dziś defensywą podopiecznych Pellegriniego, skupmy się na ofensywie ich przeciwników.
Mnóstwo gry z pierwszej piłki, jeszcze więcej gry na małej przestrzeni, do tego szczypta sztuczek technicznych i nieumiejętność ustawienia się w linii spalonego – tak właśnie można opisać atak Liverpoolu. Gdyby nie to ostatnie, mieliby dodatkowe 3 albo 4 gole w kieszeni, kiedy mogli wturlać piłkę do pustej bramki głową. Świetnie zabezpieczani przez Lucasa i Cana w środku boiska, z przodu puszczali wodze wszelkiej fantazji, co najlepiej pokazuje trzecia bramka. Przy takiej dyspozycji dzisiejszych bohaterów Sturridge i Benteke powinni drżeć o miejsce w podstawowej jedenastce.
https://twitter.com/LFCVine/status/668127536417775616
Co po stronie Manchesteru? Pellegrini zupełnie nie przygotował swoich graczy do dzisiejszego spotkania, nie trafił też ze zmianami. Nieporadni w ofensywie, bez pomysłu w środku. O defensywie nie napiszę ani słowa więcej. Bramka Agüero w najmniejszym stopniu nie zmienia obrazu spotkania – piłka dość przypadkowo znalazła się pod nogami Argentyńczyka, ten strzelił nie do obrony zza pola karnego. I tyle z przodu dobrego – Sterling nie wytrzymał presji i buczenia (jak w takim razie zagra na Anfield?), De Bruyne parę razy spróbował niecelnie dośrodkować. A jego centry najczęściej lądowały na głowie wyśmienitego dzisiaj Martina Škrtela, którego występ można skwitować następująco:
https://vine.co/v/iulEZFn9wdZ
Klopp na gorącym stołku menedżera zmienił Brendana Rodgersa, który mimo ostatniego okresu cieszy się na Wyspach dobrą reputacją. Niemiec jest jednak traktowany jak reprezentant najwyższej szkoleniowej półki, a dzisiejszym meczem udowodnił, że nie jest to przypadkowe nazewnictwo. Zważając na fakt, że jest w klubie zaledwie od paru tygodni i nie grał dzisiaj wszystkimi (potencjalnie) najlepszymi zawodnikami – ligo, drżyj. A nastroje w drugiej szatni? Szejk Mansour niechętnie patrzy na tabelę. Po pierwszych pięciu kolejkach Manchester City z kompletem zwycięstw zajmował pierwsze miejsce, po 13 seriach gier jest trzeci, a wyprzedzają go lokalni sąsiedzi oraz rewelacja z Leicester. Następny w kolejce czeka Juventus – jeśli „Stara Dama” również stawi czoła „Obywatelom”, wzrok właściciela drużyny z Etihad Stadium może skierować się w stronę ławki szkoleniowej pewnego klubu z Bawarii.