„Miała być piękna oprawa, Paprockiego interesuje paląca się trawa”, taki transparent wywiesili na meczu z Górnikiem Zabrze kibice Korony Kielce. Marcin Gaszak w swoim artykule przedstawia kibiców jako problem polskiej piłki, ja natomiast chcę spojrzeć na sprawę z nieco innej strony.
Kiedy rok temu na meczu z Legią Warszawa kieleccy fanatycy zapełnili obydwa sektory za bramką i przygotowali piękną oprawę (również z użyciem środków pirotechnicznych), klub nie robił problemów i nawet wstawił na kanał KoronaTV relację z zabawy na trybunach. Podobnie było w grudniu, kiedy kieleccy ultrasi przygotowali sektorówkę, którą wzbogacili pirotechniką.
Przed spotkaniem z Górnikiem Zabrze prezes Marek Paprocki zdecydował o zakazie prezentacji oprawy, którą kibicie Korony przygotowywali dwa tygodnie, z obawą, że na murawie wylądują race. Brzmi to śmiesznie, ponieważ zawsze, kiedy fanatycy „Żółto-czerwonych” odpalają środki pirotechniczne, to nigdy nie rzucają ich na murawę. Niezależnie od tego, czy robią to na młynie, czy na sektorze gości.
Ostatnie zachowanie prezesa zakrawa o szukanie tematu zastępczego. Zbliża się lato i znowu trzeba będzie myśleć o kasie od miasta. Łatwiej więc skupić się na „patologicznych kibicach” niż na tłumaczeniu, dlaczego przez kolejny rok nie udało się znaleźć wyczekiwanego inwestora, który mógłby wykupić klub i wprowadzić w nim wyczekiwaną normalność.
Trudno zrozumieć decyzję Paprockiego. Wiadomo było, że sobotniego wieczoru w Kielcach może pojawić się więcej kibiców niż zwykle. Wpływ na to miały ostatnia kolejka fazy zasadniczej, termin spotkania, szansa na wejście do ósemki i brak transmisji telewizyjnej. Czy prezes dobrze funkcjonującego klubu w takim momencie poszedłby na wojnę z kibicami? Oprawa, nawet okraszona pirotechniką, zawsze robi wrażenie także na ludziach zasiadających na bocznych sektorach stadionu. Kibice i tak zrobili swoje, grając prezesowi na nosie. Czy nie mógł się tego spodziewać?
Mój redakcyjny kolega, Marcin Gaszak, napisał tekst mówiący o kibicach jako problemie polskiej piłki.
http://igol.pl/ekstraklasa/kibice-problem-polskiego-futbolu/
– Jeśli tak ogromnym poświęceniem jest dwutygodniowe zrobienie oprawy, to jakim musi być zapłacenie kary za widowisko połączone z użyciem rac? Myślicie, że wystarczy zarwanie 14 nocek?, pyta w swoim tekście Marcin.
Myślimy, że wystarczy nawet mniej. Po wspomnianym spotkaniu z Legią Warszawa Komisja Ligi nałożyła na Koronę karę 4 tysięcy złotych za przerwanie meczu. Na boisku wylądowały jednak serpentyny, a nie race. Kary za piro nie należą do takich, które mogłyby zrujnować klubowy budżet. Prosta matematyka: bilet na młyn kosztuje 14 złotych. 500 sprzedanych biletów daje 7000 złotych zarobku. Na spotkaniu z Górnikiem zasiadło 8767 kibiców. Jeżeli przyjmiemy, że cena biletu wynosi średnio 15 złotych, to w tym przypadku klub w sobotę zainkasował 131505 złotych. Taki przychód powinien wystarczyć do zapłacenia kilku tysięcy kary za odpalenie rac. To, czy pirotechnika powinna być legalna, czy nie, jest jednak tematem na osobny artykuł.
Marcin pisze, że kibole pogardzają piknikami skupiającymi się na meczu. Czy taka jest prawda? Nie sądzę. Oni robią swoje, my robimy swoje. Nikt nie stara się robić nikomu na złość. Zbiórki na oprawy są dobrowolne. Nikt siłą nie zmusza do wrzucenia paru groszy do puszki. Na Koronie zrzutki przeprowadza się wśród najzagorzalszych kibiców, nikt nie chodzi po całym stadionie i nie odrywa wzroku januszów od boiska. Kiedy jednak kibice prezentują znienawidzone przez niektórych oprawy, to nawet i wąsaci panowie potrafią zwrócić głowę w kierunku serca stadionu.
Rozbrajają mnie argumenty porównujące kibiców w Polsce z tymi w Anglii. To całkiem inna kultura kibicowania i tego się już nie zmieni. Na Wyspach na pójście na mecz z powodu horrendalnie celnych wejściówek w dużej mierze pozwolić może sobie elita, a głośno narzeka się na fakt, że prawdziwych kibiców łatwiej znaleźć w przystadionowych pubach niż na sektorach, gdzie często dominują turyści. – Patrząc na angielskie stadiony, widzimy wytyczoną ścieżkę rozwoju. Pełne trybuny mają zdecydowanie większą siłę przebicia niż „Żyleta”, „Kocioł” czy jakakolwiek inna trybuna, pisze redaktor Gaszak. Serio? Coś o tym chyba wiedzą w Bydgoszczy.
Kiedy najzagorzalsi kibice Zawiszy skonfliktowali się z Radosławem Osuchem, stadion zaczął świecić pustkami i obecnie atmosfera na nim jest żadna. Tak wyglądał dwa lata temu mecz z Legią Warszawa:
– Na nic zdadzą się protesty, bojkoty i akcje trybun, czytam w tekście Marcina. Atmosfery, jaka towarzyszyła ubiegłotygodniowemu półfinałowi Pucharu Polski, gdzie rywal był taki sam, lepiej sobie nie przypominać. Z kibicami trudno jest wygrać. Niemal każdy protest kończy się tak samo. Średnia frekwencja w czasie bojkotu kibiców krakowskiej Wisły wynosiła zaledwie 5470 widzów i była najniższa w erze Cupiała. Klub musiał zarabiać, a naprawdę niełatwo o dobre funkcjonowanie bez fanatyków na trybunach. Coś chyba jednak dają.
Premier League to jedna z najlepszych lig na świecie. Tam ludzie idą oglądać futbol na najwyższym poziomie, natomiast jak jest w Polsce, doskonale o tym wszystkim wiemy. Trudno podziwiać rajdy Serhija Pylypczuka czy crossowe podania Łukasza Madeja. Ekstraklasę na świecie promują właśnie kibice, którzy są uznawani za jednych z najlepszych. Przygotowywane oprawy zdecydowanie bardziej poprawiają wizerunek polskiej piłki niż to, co dzieje się na boisku. Czy kogoś interesowałaby serbska czy szwedzka liga, gdyby nie kolorowe trybuny?
Pamiętacie jeszcze transmisje spotkań GKS Bełchatów, gdzie zamiast głośnych śpiewów było słychać dzieci z sektora rodzinnego? Czy tak ma wyglądać każdy polski stadion?