Mienimy się krajem mocnym kibicowsko. W słowach starszych fanów słychać tęsknotę za latami 90. i czasami PRL-u. Ale one już nie wrócą. Warto więc pomyśleć, co zrobić i jak dostosować się do nowej rzeczywistości. Jeśli kibice tego nie uczynią, zostaną zepchnięci do rezerwatów niczym Indianie i wymrą jak dinozaury.
Nim nastała ostatnia kolejka ligowa przed podziałem punktów, kibice SKKK „Zjednoczona Korona” wydali komunikat o zerwaniu współpracy z klubem.
Abstrahując od emocjonalnego wydźwięku i braku kultury (Pan Paprocki to nadal Prezes waszego klubu), takie komunikaty ocierają się o śmieszność. Jeśli tak ogromnym poświęceniem jest dwutygodniowe zrobienie oprawy, to jakim musi być zapłacenie kary za widowisko połączone z użyciem rac? Myślicie, że wystarczy zarwanie 14 nocek?
Warto skupić się na czymś zupełnie innym. – Podpisując z klubem umowę, stawialiśmy się w roli równowartościowego partnera…
Kibic w Polsce w przeciwieństwie do tych z Anglii, Niemiec czy Hiszpanii stawia się w roli równorzędnej do władz zespołu. Wychodzi z założenia, że swoim zachowaniem jest w stanie wymusić zmiany, które uznaje za słuszne. Nieistotne w tym wypadku stają się dobro klubu, drużyny czy plany na przyszłość.
Idealistyczna opinia kibicowskiej braci na swój temat jest taka: klub to my, jesteśmy z nim na dobre i na złe. Powstaje więc pytanie, czy nie czas powiedzieć: sprawdzam. Zobaczyć, jak rzeczywistość ma się do tej opinii. Czy bojkot prowadzony przez kibiców „Białej Gwiazdy” wyszedł wiślakom na dobre? Czy tylko zadowolił ego fanów żądających usunięcia Prezesa Bednarza?
Drugą stroną medalu, jakże odmienną od idealizmu, jest opinia, że trybuny to strefy wpływów, frakcji załatwiających swoje prywatne interesy, w których dobro klubu jest najmniej istotne. Czyż w Poznaniu podczas protestów kibicowskich nie mówiło się, że najważniejsze okazały się interesy „Litara” i nie chodzi wcale o nic więcej niż o catering na stadionie?
Władze każdego polskiego klubu mają świadomość, że przywódcy ruchów kibicowskich mają za sobą tysiące „szabel”. Wiedzą doskonale, że tak jak w czasach wolnej elekcji należy kupić głos magnata, za którym pójdzie grono wiernych „szaraczków”. Żyją więc w ogromnym rozdarciu. Z jednej strony racowiska, za które trzeba płacić ogromne kary, z drugiej zaś kibice, których wrażliwość na obrazę wywindowana jest do granic absurdu. Typowa sytuacja znalezienia się między młotem a kowadłem.
Czytając fora kibicowskie, zobaczymy, jak daleko posunęli się fani w syndromie „oblężonej twierdzy”. Problem polega na tym, że przez lata podsycając podziały wśród samych siebie, doprowadzili do sytuacji, kiedy brak dla ich inicjatyw poparcia społecznego. Nie tylko rząd i media są temu winne. Czas posypać głowy popiołem i zobaczyć belkę we własnym oku.
Skoro tak pogardzacie tym „Piknikiem”, co na stadion przyszedł zjeść kiełbaskę i obejrzeć mecz, to dlaczego wyciągacie w jego stronę rękę z puszką na oprawy? Skoro tak razi was „Janusz”, który nie śpiewa i nie tańczy z wami, to czemu liczycie, że w momencie problemu stworzy z wami wspólny front, zamiast stać się łamistrajkiem?
Każdy na stadionie ma swoją rolę do odegrania i, jak to powtarza wielu starszych kibiców: droga zawsze jest ta sama – od „Ultrasa” do „Piknika” wraz z bagażem lat na karku. Czas więc najwyższy, zamiast komenderować, zacząć dbać o komunikację całego środowiska piłkarskiego. Tylko wtedy jest szansa na szerszy oddźwięk społeczny kibicowskich inicjatyw.
Dopóki się to nie stanie, dopóty kibice będą tak naprawdę problemem dla zespołu. Dopiero gdy nastąpi zrozumienie swojej roli w działaniu klubu piłkarskiego, może nastąpić porozumienie i faktyczny dialog z obu stron. Czy jest to możliwe? Patrząc na angielskie stadiony, widzimy wytyczoną ścieżkę rozwoju. Pełne trybuny mają zdecydowanie większą siłę przebicia niż „Żyleta”, „Kocioł” czy jakakolwiek inna trybuna. Jeśli wyborem będzie wieczny bunt i odmrażanie sobie uszu na złość babci, to przy upartym właścicielu klubu skończy się jak w Blackpool. Na nic zdadzą się protesty, bojkoty i akcje trybun.
Czytając fora, spotykamy także opinie, które sprowadzają się do słów: lepsza IV liga niż rządy… (wstaw dowolne nazwisko). Czy takie osoby mają prawo nazywać się kibicami? Czy leży im na sercu dobro klubu, czy swoja własna wygoda?
Zanim mnie ukrzyżujecie, przedstawcie choćby zarzuty.