Historia jak wiele innych – wychowany w ubóstwie, acz obdarzony niezwykłym talentem afrykański dzieciak zakochuje się w piłce nożnej i mimo wszelkich przeciwności losu uparcie idzie po swoje, by któregoś dnia podbić światowy futbol.
Tym razem ten dzieciak nazywa się Kelechi Iheanacho, ma dziś 19 lat i strzela bramki w jednej z najsilniejszych lig świata. Jego historia, z pozoru dość uniwersalna, ma jednak w sobie coś nietuzinkowego. Wyjątkowy jest sam gracz i jego osobowość, a także przebieg jego kariery i to, w jakim klubie otrzymał szansę na podbój światowych boisk. Jednak nim o tym, wrócimy na chwilę do nigeryjskiego regionu Imo i samych początków jego futbolowych marzeń.
Zbawienne Emiraty
Urodzony w 1996 roku we wspomnianym wyżej miejscu Kelechi zaczął stawiać swoje pierwsze futbolowe kroki, szkoląc się w akademii Taye w Owerii. Jak opowiada w wywiadach przeprowadzonych już po przyjeździe do Europy, futbol od zawsze był jego największą pasją i choć rodziny nie było nigdy stać na kupno telewizora, to stale śledził wyniki europejskich meczów, a najpiękniejsze chwile spędzał z piłką przy nodze.
– Nie mieliśmy pieniędzy, a mecze mogłem oglądać jedynie poza domem. Czasem oglądałem ligę hiszpańską, która była tańsza, a gdy udawało mi się uzbierać pieniądze, bądź wybłagać, by mnie wpuścili, śledziłem też Premier League – opowiada gracz, który mimo wszelkich trudności nie porzucił marzeń o wielkim futbolu i już w wieku 13 lat zaczął reprezentować barwy swojego kraju w młodzieżowych rozgrywkach.
Jednak jego życie zmieniło się diametralnie dopiero po tym, jak w 2013 roku pojechał wraz z drużyną na mistrzostwa świata U-17 do Emiratów Arabskich. Tam Nigeria sięgnęła po swój 5. tytuł w tych rozgrywkach, a oczy wszystkich obserwatorów zwrócone były właśnie na bohatera tego tekstu – najlepszego gracza i strzelca tamtej imprezy.
Już po mistrzostwach wiadome było, że młody talent lada moment opuści rodzimy kraj, by spróbować swoich sił na europejskich boiskach. Niewiadomą pozostawał jedynie dokładny kierunek jego podróży – na 17-latka ponoć ostrzył sobie zęby sam Arsene Wenger, a blisko jego pozyskania były także Sporting Lisbona i FC Porto. Ten jednak trafił gdzie indziej – w miejsce, w którym chyba nikt nie spodziewał się go ujrzeć.
Początki na Eastlands
W styczniu 2014 roku Iheanacho dołączył do akademii Manchesteru City. Zważywszy na to, że klub z Etihad Stadium słynie z wydawania grubych milinów na transfery i pozyskiwania największych gwiazd światowego futbolu, a nie dawania szans rozwoju młodym, perspektywicznym graczom, ten ruch wydawał się co najmniej dziwny. Można było pomyśleć, że dzieciak z Nigerii szybko przepadnie w tak wielkim i bogatym klubie, odejdzie do mniejszego zespołu i tam od nowa zacznie swoją przygodę z europejską piłką. Ten jednak małymi kroczkami zaczął budować swoją pozycję w błękitnej części Manchesteru – od drużyny młodzieżowej, przez paromiesięczny wyjazd na treningi do amerykańskiego Columbus Crew, aż po występy na boiskach Premier League u boku Sergio Aguero.
Gdy przybył do miasta na północy Anglii, nie mógł marzyć o grze w podstawowej jedenastce, ba, nawet o treningach z pierwszą drużyną. W niej w 2014 roku w roli napastników występowali sprowadzeni do klubu łącznie za prawie 150 mln euro: wspomniany przed chwilą Aguero, Wilfred Bony, Edin Dzeko, Stefan Jovetic i Alvaro Negredo. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie ma tu miejsca dla wartego raptem 350 tysięcy dzieciaka. On nie zamierzał się jednak poddawać ani czekać aż sukces spadnie z nieba – pokornie pracował, by w końcu otrzymać swoją szansę.
Nie przeszkodziły mu nawet problemy z otrzymaniem pozwolenia na pracę na Wyspach, przez które rozpoczął grę w Anglii dopiero w lutym 2015 roku, a także kontuzja, której nabawił się krótko potem w meczu Młodzieżowej Ligi Mistrzów przeciwko Schalke. Dzięki dobrym występom w drużynach młodzieżowych a także, nie oszukujmy się, odejściu z Manchesteru: Jovetica, Dzeko i Negredo już w lipcu zeszłego roku Manuel Pellegrini zabrał Kelechiego na letni obóz przygotowawczy z pierwszą drużyną do Australii. Z kolei później było już tylko lepiej.
Pierwszy gol
Swój debiut w Premier League zaliczył na początku tego sezonu, zmieniając w końcówce wygranego 2:0 spotkania z Watford Raheema Sterlinga. Już kilkanaście dni później Nigeryjczyk cieszył się z pierwszego trafienia w ligowych rozgrywkach, kiedy to, wchodząc na ostatnie minuty z ławki, zapewnił „The Citizens” wyjazdowe zwycięstwo nad Crystal Palace.
https://www.youtube.com/watch?v=h_PUQvfC66w
Tym samym otrzymał kredyt zaufania od Manuela Pellegriniego, a także przykuł uwagę brytyjskich ekspertów futbolu. Odważnym poczynaniom 19-latka zaczęli przyglądać się wszyscy, a on konsekwentnie udowadniał, że warto na niego stawiać. Nie tylko bardzo dobre warunki fizyczne, ale i finezyjny styl gry, świetna lewa noga i przegląd pola sprawiły, że szybko odnalazł się u boku gwiazd „The Citizens”.
Parę tygodni później, gdy w pucharowym starciu na Villa Park City rozgromiło Aston Villę 4:0, on trzykrotnie wpisał się na listę strzelców oraz asystował przy czwartym trafieniu. Nigeryjczyk pokazał w tym meczu wszystko – od świetnej współpracy w rozgrywaniu piłki, przez dwa klasowe wykończenia akcji, aż do pewnego wykorzystania „jedenastki”. Co prawda desygnowanym do wykonywania karnych w tym meczu był Sterling, ale Iheanacho nie dał mu nawet zbliżyć się do futbolówki, szybko chwycił ją w ręce i udowodnił, że mimo niedużego doświadczenia i gry u boku największych gwiazd futbolu już dziś pozbawiony jest jakichkolwiek kompleksów.
https://www.youtube.com/watch?v=sjuuH7TawOU
No właśnie, pisałem o tym, że tym, co go wyróżnia, jest między innymi jego osobowość. Zabranie piłki przed „jedenastką” dużo bardziej cenionym kolegom mogłoby świadczyć o butności, jednak jest to bardzo chybiony trop. Podpisując zawodowy kontrakt z Manchesterem i zaczynając zarabiać duże pieniądze, Iheanacho nie zmienił się nawet odrobinę – nie zaczął opowiadać głupot, gwiazdorzyć, ani wpadać w konflikty z innymi członkami zespołu. Bije od niego szczera pokora, a jego wypowiedzi udowadniają, że twardo stąpa po ziemi, widzi, ile może nauczyć się od bardziej doświadczonych kolegów i docenia każde minuty spędzone obok nich na murawie.
Iheanacho vs Bony
W szatni ostoją są dla niego inni zawodnicy z Afryki, Yaya Toure i Wilfred Bony, z którym Kelechi rywalizuje o rolę pierwszego zmiennika Sergio Aguero. Ci dwaj panowie pomogli mu się odnaleźć w klubie i stać się częścią drużyny. Między nim a Bonym nie ma niezdrowej rywalizacji – starszy z graczy stara się jak najbardziej wspierać młodszego kolegę, a ten docenia jego rady i pomoc.
– Wilfred to bardzo dobry napastnik, silny i inteligenty. Wciąż do mnie mówi i daje cenne rady – jest dla mnie jak starszy brat. Zresztą Yaya tak samo, jestem bardzo szczęśliwy, będąc z nimi w jednym klubie – opowiada w jednym z wywiadów Iheanacho.
Co ciekawe, w tym sezonie młody napastnik wypada w statystykach znacznie lepiej od swojego bardziej cenionego kolegi. Zresztą nie tylko od niego. W 20 oficjalnych meczach trafił do siatki rywali dziewięć razy, spędzając w tym czasie na boisku ledwie 521 minut, co sprawia, że wpisuje się na listę strzelców średnio co 65 minut. Dla porównania Sergio Aguero potrzebuje na to 103 minuty, a gwiazdor Leicester, James Vardy, aż 130. Może więc jednak warto było sprzedać: Jovetica, Negredo i Dzeko i dać szanse rozwoju młodemu Nigeryjczykowi.
Kelechi Iheanacho: Has averaged a goal ever 69.9 mins for Manchester City in all competitions this season #mcfc pic.twitter.com/xuW1l7IoQX
— WhoScored.com (@WhoScored) February 21, 2016
– Pozwoliliśmy odejść Joveticovi i Dzeko, bo mamy Kelechiego. Widzę go pracującego każdego dnia, więc wiem, jak wiele może dać drużynie podczas meczów – dumnie mówi dziś Manuel Pellegrini.
Jako że ostatnie tygodnie były dla Iheanacho bardzo owocne (po hat-tricku na Villa Park trafił jeszcze do siatki w ligowym szlagierze z Tottenhamem), a Wilfred Bony i Samir Nasri leczą kontuzje, szkoleniowiec „The Citizens” rzutem na taśmę desygnował Nigeryjczyka do gry w fazie pucharowej Champions League. Kto wie, może już w starciu z Dynamem Kijów Kelechi zaliczy swój debiut w europejskich pucharach i udanym występem zyska jeszcze większe zaufanie menedżera, a także atencje dziennikarzy i kibiców z całego świata. Na nią zasługuje już dziś, bo po udanych paru miesiącach na Etihad Stadium z wartego 350 tysięcy euro nigeryjskiego dzieciaka stał się piłkarzem, który już w bliskim czasie może zacząć grać w szeregach „The Citizens” pierwsze skrzypce.