KDB: Fink niczym Ranieri


27 marca 2012 KDB:  Fink niczym Ranieri

Jak wiadomo, z posadą szkoleniowca Interu Mediolan pożegnał się Claudio Ranieri, który po koszmarnym początku sezonu wyprowadził klub ze strefy spadkowej. Najpierw było nieźle, potem dobrze i wtedy nagle coś się zepsuło. Bardzo podobnie wygląda sytuacja Thorstena Finka w Hamburger SV. Niemiecki szkoleniowiec po niezłym początku także zupełnie się zatracił i jeśli szybko czegoś nie zmieni, to raczej prędzej niż później wyląduje na bruku.


Udostępnij na Udostępnij na

Przypadki tych dwóch szkoleniowców nie są co prawda identyczne, ale łączy je więcej, niż różni. Gdy Ranieri obejmował stery w Interze, klub z Mediolanu prezentował się po prostu fatalnie. Zawodnikom nie wychodziło zupełnie nic, każdy kolejny mecz był karą zarówno dla nich, jak i kibiców. Jose Mourinho wycisnął z tych piłkarzy wszystko do ostatniej kropli i zamiast sprzedać ich tak jak portugalskiego szkoleniowca, władze klubu wpadły na szalony pomysł. Chciały tym samym składem z kosmetycznymi zaledwie zmianami zawojować Europę na dłużej. Nie miało to oczywiście najmniejszego sensu, co udowodnił zeszły sezon. Zamiast jednak pójść po rozum do głowy i przeprowadzić rewolucję kadrową, dalej trzymano się tych samych, wypalonych już nazwisk. Szybko pozbyto się Gian Piero Gasperiniego, który miał pokierować ekipą dziadków, i stery powierzono Claudio Ranieriemu. Włoch, który wcześniej z podobnych kłopotów wyciągnął Romę, zaczął całkiem nieźle, a po dwóch miesiącach pracy rozpoczął fantastyczną serię – ośmiu kolejnych zwycięstw. I gdy wydawało się, że Inter na dobre wróci do gry o możliwość przyszłorocznego występu w Champions League, stało się najgorsze. Dziewięć kolejnych spotkań bez zwycięstwa i ponowne pikowanie w kierunku dolnej części tabeli. Czara goryczy przelała się po odpadnięciu z Olympique Marsylia w 1/8 finału Ligi Mistrzów i porażce 0:2 z Juventusem. Massimo Moratti nie wytrzymał i pozbył się Ranieriego z klubu.

Wiem, że to „Komentarz do Bundesligi”, ale wstęp był niezbędny. Muszę mieć punkt odniesienia, aby w odpowiednim świetle przedstawić to, co się dzieje teraz w HSV.

Thorsten Fink. Czy jest on właściwym szkoleniowcem da HSV?
Thorsten Fink. Czy jest on właściwym szkoleniowcem da HSV? (fot. SkySports.com)

W momencie gdy Fink obejmował Hamburger SV, klub znajdował się w strefie spadkowej. Po dziewięciu beznadziejnych kolejkach hamburczycy mieli na swoim koncie tylko osiem punktów i w tabeli o zaledwie jedno oczko wyprzedzali tylko prezentujący się wtedy fatalnie SC Freiburg. Dlaczego w tak mądrze zarządzanym do tej pory klubie nagle pojawiły się tak duże kłopoty? Dlaczego zespołowi, który od kilku sezonów bił się o europejskie puchary, nagle w oczy zajrzało widmo spadku?

Ano dlatego, że w przeciwieństwie do władz Interu działacze HSV nie zamierzali za wszelką cenę zatrzymywać w klubie sprawdzonych zawodników i dotychczasowym filarom zespołu powiedziano „auf Wiedersehen”. Z klubu odeszli Piotr Trochowski, Ze Roberto, Eljero Elia, Änis Ben-Hatira, Ruud van Nistelrooy, Frank Rost, Joris Mathijsen, David Rozehnal, Alex Silva i Guy Demel. Przynajmniej sześciu z tej dziesiątki stanowiło o sile zespołu w poprzednim sezonie, a pozostali łatali dziury w razie kontuzji, kartek lub byli po prostu solidnymi zmiennikami. Wszystko przez nową politykę transferową, którą zapoczątkował Frank Arnesen – nowy dyrektor sportowy. Duńczyk z powodzeniem pracował już w Chelsea Londyn, więc kibice HSV liczyli zapewne, że ich ulubieńcy zaczną niedługo prezentować się jak londyńska armia Romana Abramowicza za swoich najlepszych czasów. Niestety, w miejsce gwiazd sprowadzono głównie ze szkółki Chelsea młodzież, którą zajmował się Arnesen, i o jakimkolwiek podbijaniu Bundesligi nie mogło być mowy. Ale że będzie aż tak źle, chyba nikt się nie spodziewał.

Każda seria ma jednak swój koniec i gdy w klubie pojawił się opromieniony sukcesami w Szwajcarii Fink, HSV nagle zaczęło punktować. Bardzo powoli, ale jednak gromadziło te punkciki i w końcu wydostało się na w miarę bezpieczne trzynaste miejsce. Dziewięć kolejnych spotkań bez porażki (w tym osiem ligowych) – brzmi dumnie. Jednak tylko trzy z nich zakończyły się zwycięstwami Hamburgera, a pozostałe to remisy. Mimo wszystko udało się wypracować cztery punkty przewagi nad przedostatnim Augsburgiem, które miały zapewnić spokojną rundę rewanżową. Zakładano, że szybko zdobyte kolejne punkty zapewnią utrzymanie, a potem może powalczy się o coś więcej. W końcu Bundesliga jest nieprzewidywalna i odrobienie siedmiu punktów (tyle wtedy brakowało „Portowcom” do zajmującego szóste miejsce Bayeru Leverkusen) jest rzeczą w miarę prostą, a już na pewno nie niemożliwą.

Jednak podobnie jak w przypadku Ranieriego – gdy wydawało się, że wszystko w końcu zaczęło działać, gdy drużyna zaczęła grać tak, jak tego oczekiwali kibice, i gdy wydawało się, że niemożliwe nie istnieje, nagle powróciły koszmary z początku sezonu. Za nami już dziesięć kolejek rundy rewanżowej, a HSV ma na swoim koncie tylko dwa zwycięstwa, a w sumie osiem punktów. Dwie wygrane, dwa remisy i sześć porażek. Tragedia. Hamburczyków znowu leją wszyscy. Z Imtech Arena punkty wywozi każdy, kto tam tylko zawita. Aż siedem z tych ośmiu nieszczęsnych punktów „Portowcy” zdobyli na wyjazdach, a u siebie wywalczyli tylko jeden remis – z Bayernem Monachium. Poza tym wygrywa z nimi każda drużyna, łącznie z SC Freiburg. W efekcie klub spadł na szesnaste miejsce, które oznacza konieczność gry w barażach o utrzymanie w lidze. Ścisk w dolnym rejonie tabeli jest jednak spory – jedenasta w tabeli Norymberga ma zaledwie pięć punktów przewagi nad przedostatnią Herthą. A że Bundesliga jest nieprzewidywalna, to wszystko się może zdarzyć.

Pewne jest jednak, że jeśli Fink nie znajdzie w najbliższym czasie metody na ponowne odczarowanie swoich zawodników, to lada dzień może pożegnać się z posadą. Czyli spotka go dokładnie ten los co Claudio Ranieriego. Wyprowadzić klub z dołka to jedno, ale wpędzenie go za chwilę w jeszcze większy to już zupełnie inna bajka.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze