Kogut bez skrzydeł, czyli Tottenham na skraju katastrofy bez Sona i Kane’a


Nad Londynem zbierają się czarne chmury. Dwie baterie, z których Tottenham czerpał w ostatnich latach, padły

19 lutego 2020 Kogut bez skrzydeł, czyli Tottenham na skraju katastrofy bez Sona i Kane’a
https://ghanasoccernet.com/

Po jednej stronie ringu siwy lis z połamanym kogutem pod pachą, a po drugiej rozpędzony byk pod przewodnictwem lisa juniora. W bajkowych realiach grono takich bohaterów mogłoby stworzyć naprawdę interesującą komedię. Niestety realia, w których znalazł się Tottenham, raczej nie przywołują uśmiechu na twarzy. Brak Harry'ego Kane'a i Heung-Min Sona powoduje, że starcie z niemieckim rywalem na równych warunkach graniczy niemal z cudem. Niech wymowne będzie, że obaj piłkarze nigdy nie byli kontuzjowani w tym samym momencie.


Udostępnij na Udostępnij na

Żeby nadać sytuacji, w której znalazł się Tottenham, dodatkowej dramaturgii, warto nadmienić, że wyżej wymieniona para nie jest jedyną, która boryka się z problemami. W kontekście grania wciąż niedostępny jest Moussa Sissoko, a Erik Lamela czy Tanguy Ndombele dosłownie co chwilę odwiedzają gabinety lekarskie z mniejszymi urazami. Co znamienne, w obecnym sezonie kadra „Kogutów” została napiętnowana przez kontuzje aż piętnaście razy, z czego prawie połowa to wykluczenia na dłuższy okres.

Sytuacja nie mogła być gorsza. Nie możemy nic zrobić i będziemy grać tymi piłkarzami, jacy są dostępni. Wcześniej martwiłem się, że nie będę miał opcji ofensywnych na ławce, a dzisiaj? Nie mam nawet opcji ofensywnych na boisku. Jose Mourinho

Jose Mourinho nie ma więc łatwego życia, ale mimo to pokazał, że w Premier League potrafi odpowiednio zagospodarować środki, które – choć momentami bardzo okrojone – są. Sęk w tym, że w Lidze Mistrzów nawet najmniejsze osłabienie może srogo kosztować. A co dopiero osłabienie dużego kalibru w podwójnej dawce…

Kane i Tottenham? Idealna para, choć nie zawsze

Wywody o tym, jak ważni są obaj piłkarze dla ekipy „Spurs”, można było usłyszeć już wiele razy. Zazwyczaj jednak zarzewiem dyskusji był wyłącznie Harry Kane, który na przestrzeni kilku ostatnich lat dostarczał poważnych wątpliwości, czy Tottenham jest przygotowany na jego nagłą nieobecność. Od początku sezonu 2016/2017 angielski napastnik stracił ok. 270 dni przez różnego rodzaju urazy i o ile w skali 3,5 roku te liczby nie wydają się tak duże, o tyle wyraźnie podkreślają fakt, że nie mamy do czynienia z niezłomnym okazem zdrowia. A niestety liczba straconych tygodni będzie rosnąć, bo Kane nie wróci na boisko wcześniej niż pod koniec ligowej kampanii.

Powyższy wykres dowodzi, że Tottenham w rozgrywkach europejskich czerpie garściami z dobrej formy strzeleckiej swojego napastnika. Anglik potrafi zagwarantować gole, dzięki którym drużyna nie musi martwić się o awans do kolejnej fazy turnieju. Z osiemnastu bramek, jakie 26-latek strzelił w fazie grupowej Ligi Mistrzów, cztery wyrównywały wynik spotkania, a sześć dawało prowadzenie. Przeliczając ten dorobek na punkty, wychodzi, że jeden człowiek zarobił dla „Kogutów” 12 oczek. To sporo, zważywszy na fakt, że tylko w pięciu spotkaniach grupowych (na 15) w ciągu czterech lat Anglik nie zanotował bramki lub asysty. Piękny obraz, prawda? Niestety zbrukany przez dalszą część malowidła.

24 mecze Harry’ego Kane’a w Lidze Mistrzów:
– 19 w fazie grupowej (18 goli, 3 asysty)
– 5 w fazie pucharowej (2 gole)

Otóż w przeciwieństwie do świetnych osiągów zdobywanych jesienią istnieje druga strona medalu, czyli forma wiosenna przypadająca na fazę pucharową. W tym okresie Harry Kane nie robi już takiego wrażenia, bo albo bywa kontuzjowany, albo nieskuteczny. W ostatniej europejskiej kampanii stracił cztery spotkania (z siedmiu), a teraz straci przynajmniej dwa. Sumując, na 11 możliwych meczów pucharowych Ligi Mistrzów w karierze Anglik zagrał tylko w pięciu. To na pewno duże rozczarowanie dla samego piłkarza, ale – co paradoksalne – niekoniecznie dla zespołu.

W poprzednim sezonie Tottenham wyraźnie udowodnił, że nie jest od Kane’a uzależniony. Wówczas świetnie w roli zastępcy angielskiego golleadora odnalazł się Fernando Llorente, który m.in. strzelił gola na wagę awansu do półfinału Ligi Mistrzów przeciwko Manchesterowi City. Tylko że… Hiszpana w Londynie już nie ma, a brak dwukrotnego króla strzelców Premier League sam w sobie nie byłby katastrofą, gdyby nie kolejny nokdaun. Zdecydowanie bardziej poważny w ewentualnych skutkach, bo o ile „Spurs” potrafią się odnaleźć przy absencji Kane’a, o tyle przy jednoczesnym wykluczeniu dwóch najskuteczniejszych graczy sytuacja jest co najmniej bardzo poważna.

Son – synonim słowa „niezastąpiony”. Bardziej niż Kane

Ktoś zapyta: „Jak to? Son ważniejszą postacią od ikony Tottenhamu?”. Cóż, jeszcze rok temu trudno byłoby taką tezę postawić, bo jeśli spojrzymy w statystyki, przez ostatnie lata Harry Kane nie miał sobie równych. W międzyczasie Heung-Min Son oczywiście wciąż figurował jako postać pierwszoplanowa, lecz na niższym stopniu podium. Anglik królował przede wszystkim na krajowym podwórku, ale jako że tłem tematu rozważań jest Liga Mistrzów, spójrzmy właśnie na nią. I na Koreańczyka, który z biegiem czasu przeobraził się w postać bestii, potrafiącej w kluczowych momentach zadać decydujący cios.

iGol.pl

Na pierwszy rzut oka widać, że – w przeciwieństwie do Kane’a – Son w barwach Tottenhamu właściwie nie omija spotkań w Lidze Mistrzów (31 vs 24). Oprócz jesiennych bojów w fazie grupowej zawsze był gotowy na wiosnę (90% frekwencji) poza jednym wykluczeniem za kartki w sezonie 2018/2019. Natomiast jeśli chodzi o jego liczby stricte z boiska, te w porównaniu z angielskim napastnikiem wypadają gorzej (23 vs 16), choć trzeba zaznaczyć, że tylko w ogólnym ujęciu. Wgłębienie się w statystyki pozwala zauważyć, że rola Koreańczyka wraz z początkiem poprzedniej kampanii przerosła dokonania kolegi z linii ofensywnej.

31 meczów Heung-Min Sona w Lidze Mistrzów (Tottenham):
– 23 w fazie grupowej (9 goli, 2 asysty)
– 8 w fazie pucharowej (5 goli)

Mówiąc wprost, kiedy Harry Kane był kontuzjowany, 27-letni skrzydłowy brał sprawy w swoje ręce, by nie powiedzieć, że nosił Tottenham na plecach. Strzelał więcej goli w bardziej newralgicznych momentach turnieju (zresztą sezonu Premier League również) i był najgroźniejszym zawodnikiem w drużynie. Jego bramka w rewanżowym meczu 1/8 finału z Juventusem z sezonu 2017/2018 dała pierwszy sygnał, że ten człowiek potrafi brać na siebie odpowiedzialność. Pokazał to kampanię później, kiedy napoczął Borussię Dortmund w pierwszym spotkaniu pucharowym po wyjściu z grupy, a później – co kibice „Kogutów zapamiętają do końca życia – strzelił trzy bramki w półfinałowym dwumeczu z Manchesterem City.

Obecne rozgrywki Ligi Mistrzów pokazują, że Son nie zwolnił i nie zwolniłby tempa, gdyby nie poważna kontuzja wykluczająca go – najprawdopodobniej – do końca sezonu. Oznacza to, że Tottenham na dwumecz z RB Leipzig pozostanie bez postaci, której w ostatnim okresie zawdzięcza najwięcej. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że z dwojga złego lepiej byłoby mieć samego Sona bez Kane’a niż Kane’a bez Sona. Choć oczywiście nie ma lepszego rozwiązania od tego, gdy obaj piłkarze są razem na boisku. Czasami mówi się, że jakiś zespół traci 50% mocy przez brak jednego piłkarza. W tym przypadku sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana, na co rzuca światło poniższy wykres:

iGol.pl

***

Jedyną nadzieją na to, że Tottenham zawalczy jak równy z równy z ekipą Juliana Nagelsmanna, jest forma Dele Alliego, Lucasa Moury i najprawdopodobniej Stevena Bergwijna (więcej o nim tutaj). Zwłaszcza ten ostatni może stać się kluczową postacią w kontekście zastąpienia albo Kane’a, albo Sona. Holenderski skrzydłowy (ale w sporadycznych przypadkach również napastnik) zdążył już strzelić pierwszą bramkę w barwach nowego klubu i wydaje się, że jego aklimatyzacja w Londynie przebiega całkiem sprawnie.

Były piłkarz PSV co prawda w dotychczasowej karierze (12 meczów) nie zanotował jeszcze trafienia w Lidze Mistrzów, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że niebawem tego dokona. Natomiast jeśli nie on, to na pewno któryś z wyżej wymienionej dwójki, która zawsze dokłada swoją cegiełkę do wyników Tottenhamu. Jest zatem bardzo źle, panie Mourinho… Ale jeszcze nie tragicznie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze