Kacper Tułowiecki: Awans do 1. ligi byłby wydarzeniem w polskiej piłce [WYWIAD]


Radunia Stężyca powalczy wiosną o historyczny awans do 1. ligi

23 lutego 2024 Kacper Tułowiecki: Awans do 1. ligi byłby wydarzeniem w polskiej piłce [WYWIAD]

Kacper Tułowiecki występuje w Raduni Stężyca już szósty sezon. Dobrze pamięta zatem rozgrywki, w których – jako beniaminek – do końca walczyła o awans na zaplecze ekstraklasy. Teraz historia może się powtórzyć, klub z Kaszub zakończył bowiem rok 2023 na 4. miejscu tabeli. O pierwszoligowych aspiracjach, plusach trenowania w niewielkiej miejscowości oraz obecnym sezonie porozmawialiśmy z kapitanem „Zielono-żółto-niebieskich”.


Udostępnij na Udostępnij na

Stężyca to niewielka miejscowość położona na Kaszubach. To właśnie tutaj swoje mecze rozgrywa miejscowa Radunia, dla której obecny sezon jest trzecim w 2. lidze. W debiucie na szczeblu centralnym drużyna Sebastiana Letniowskiego zaskoczyła piłkarską Polskę, odpadając z gry o zaplecze ekstraklasy dopiero w barażach z Ruchem Chorzów. Po poprzednim, słabszym sezonie „Kanarki” ponownie zawitały do czołówki. Kapitan zespołu Kacper Tułowiecki jest przekonany, że zespół stać na awans.

Spodziewaliście się, że będziecie walczyć o awans? Patrząc na poprzedni sezon, 4. miejsce można uznać za małe zaskoczenie. A macie jeszcze mecz zaległy!

Tak, te słynne mecze zaległe, za które każdy dopisuje sobie trzy punkty (śmiech). Nie uważam, żeby to było zaskoczenie. Przed sezonem nikt nie mówił tego głośno, ale celem była pierwsza szóstka. Jesteśmy na 4. miejscu, więc niejako ten cel spełniliśmy. Uważam też, że mamy kadrowo i jakościowo zespół na tyle mocny, że ta pozycja odzwierciedla to, na co nas stać. Tak jak zaznaczyłeś, zeszły sezon był fatalny, stąd teraz jest duża amplituda wyników i miejsc w tabeli w porównaniu tych sezonów. Ten ubiegły był poniżej naszych oczekiwań i tam było to odchylenie od normy. W tym sezonie raczej pokazujemy to, na co nas stać. Tamten sezon był tragiczny i zapominamy o nim. Teraz idzie nam dobrze i nie jesteśmy tym zaskoczeni. Przed nami jednak jeszcze daleka droga, bo jest to półmetek sezonu. Cieszymy się, że nasza praca i gra dają taki efekt.

Przed dwoma laty na półmetku też byliście na 4. miejscu. Skończyło się na barażach, niestety dla Was, przegranych. Patrząc historycznie, możemy stwierdzić, że co najmniej w barażach w tym roku Was również zobaczymy.

Istnieje duża szansa, że będą baraże i w tym roku. Patrząc czysto teoretycznie w tabelę i na to, jak gramy, z kim gramy i ile mamy punktów, można założyć, że znajdziemy się w barażach. Jednak jest do nich daleka droga. Ten sezon jest inny niż ten pierwszy, bo wtedy byliśmy beniaminkiem. Radunia pierwszy raz w swojej historii dotarła na ten szczebel rozgrywek i to było bardzo miłe zaskoczenie, że udało się osiągnąć baraże. Ten mecz barażowy przegraliśmy dopiero w 118. minucie dogrywki z Ruchem Chorzów, który teraz jest w ekstraklasie. Baraże były pozytywnym zaskoczeniem, a teraz chcemy w nich być, bo jesteśmy zespołem, który na miejsce w tej szóstce zasługuje. Wtedy cieszył nas sam udział w barażach – nie chcę mówić, że cieszyliśmy się z odpadnięcia – i mieliśmy ochotę coś w nich namieszać. Teraz jednak mamy takie podejście, że jeśli nie uda nam się awansować bezpośrednio, to w barażach idziemy po swoje i chcielibyśmy je wygrać, a nie tylko w nich pograć.

W Stężycy macie zatem podobne aspiracje, które mieli w Niecieczy. Oba kluby łączy fakt, że są z mniejszych miejscowości, lecz mimo to krok po kroku zmierzają ku szczytowi.  

Nie chcę się wypowiadać za włodarzy klubu, ale na pewno ambicją jest gra w co najmniej 1. lidze. Nie jest tak jak choćby w Katowicach, gdzie było hasło „Eekstraklasa albo śmierć”. U nas nie ma hasła „musi być 1. liga”. My jako zawodnicy, sztab czy cały klub chcemy tego awansu i mamy nadzieję, że się w niej znajdziemy. A jeśli chodzi o kwestie finansowe czy infrastrukturalne, to jestem przekonany o tym, że klub spełni wszystkie wymagania, by w 1. lidze normalnie rywalizować.

Dwa lata temu rozmawiałem z Wojtkiem Łuczakiem i wspominaliśmy o „polskim Hoffenheim” – jak dość często Was nazywają. Stężyca to dobre miejsce do grania w piłkę?

Do grania w piłkę na pewno tak. Uważam, że to jest dobre miejsce do życia. Wojtek mieszka już trzy lata, więc też już może ma szerszy obraz (śmiech). Ja co prawda tam nie mieszkam, bo mieszkam w okolicach Gdańska. Uważam, że do pogrania w piłkę dla młodych zawodników czy nawet starszych to świetne miejsce. Nie wiem, czego mogłoby brakować zawodnikowi tutaj. Jest naprawdę wszystko: stabilne finanse, fajny stadion skrojony na miarę naszych potrzeb, który ma być rozbudowany na ewentualną grę w 1. lidze. Murawę mamy jeśli nie najlepszą, to jedną z najlepszych w 2. lidze, fantastyczne obiekty treningowe. To nie tak, że zachwalam – chociaż zachwalam – ale po prostu opisuję realia, które mamy. Grałem w innych klubach, mam kolegów w różnych miejscach i wiem, że kluby mają wiele problemów jak nie z finansami, to z obiektami. W Stężycy wszystko jest na swoim miejscu. Ostatnio oddano do użytku nową siłownię, więc naprawdę nie może tutaj nikomu niczego zabraknąć.

Miło słyszeć, że sytuacja w klubie jest stabilna. Niestety nie jest to normą w Polsce.

No tak, to cieszy. Zwłaszcza młody piłkarz nie ma na co narzekać. Ma dobre warunki do treningu czy odnowy. Nie ukrywajmy, że mieszkając w Stężycy, nie ma jakichś dodatkowych pokus takich jak w wielkim mieście. Może się skupić tylko na piłce i to od niego będzie zależało, czy i jak to wykorzysta. Wtedy może mieć pretensje tylko do siebie. Grając w Raduni, zawodnik otrzymuje wszystkie narzędzia wspierające jego rozwój.

W większości mieszkacie w okolicach Stężycy? Jak to wygląda geograficznie w Waszej szatni?

Powiedziałbym, że jest to podzielone pół na pół. Zawodnicy zagraniczni mieszkają w Stężycy. Ci przyjezdni z Polski częściowo mieszkają w Stężycy, jeśli cenią sobie krótką drogę na trening. Są też chłopacy, którzy mieszkają w Gdańsku. Ja sam z niego dojeżdżam i mam około 45 minut drogi do Stężycy. Zatem ta część, dla której dojazdy byłyby uciążliwe, mieszka w Stężycy i okolicach całymi rodzinami, a ci, którzy wolą obcowanie w większym mieście, wybierają Gdańsk. Są też ludzie z regionu, którzy mieszkają w Gdańsku lub Gdyni, jak ja czy trenerzy.

Jeździcie osobno czy zbieracie się w grupy, by stworzyć „wesoły samochód” na linii Gdańsk – Stężyca?

Mamy stałe ekipy. Dojeżdżamy w cztery osoby z Gdańska. Jest też drugie auto trenerów. Także dyrektor sportowy Rafał Kosznik dojeżdża do Stężycy, można z nim jechać. Raczej są to stałe ekipy, którymi jeździmy na treningi.

Rozumiem. Zostawmy część towarzyską za nami, chciałbym bowiem wrócić do tego poprzedniego sezonu. Mówiłeś, że jest on do zapomnienia. Co się zmieniło w momencie, gdy Szymon Hartman objął drużynę w miejsce trenera Ostapa Markewycza, że mówiąc kolokwialnie, ponownie zażarło?

Szczerze mówiąc, to zmieniło się właściwie wszystko. Od podejścia, od harmonogramu dnia treningowego, sposobu gry, wyboru składu, ustawienia… Zmieniło się absolutnie wszystko w tak krótkim czasie. Nie zgodzę się jednak, że coś ponownie zatrybiło, bo wcześniej trenerem był Sebastian Letniowski, który wprowadził Radunię do 2. ligi. Graliśmy zupełnie inaczej niż później. Rzeczy wspólnych nie ma za dużo. Za trenera Markewycza chcieliśmy grać inaczej w piłkę: podaniami, przez środek. Mieliśmy jasno wyznaczony sposób gry. Trener Hartman postawił na defensywę i przede wszystkim na to, żebyśmy tych bramek nie tracili. Objął też zespół w trochę innym momencie. Ostap Markewycz objął nas zimą i miał kilka miesięcy przygotowań i później całą rundę, żeby sobie to dopracować. A trener Hartman znalazł się w środku pożaru na trzy kolejki przed końcem, gdy paliliśmy się na czerwono w tabeli. W kompletnie inny sposób musiał tym zarządzić, ale zarządził tak, że do końca nie przegraliśmy meczu i nie straciliśmy bramki. Udało się utrzymać i kontynuujemy dobrą pracę. Teraz doszły do tego wzmocnienia, ale głównie postawił na obronę, byśmy tracili mniej goli i jako zespół mocniej pracowali w obronie.

Trener Hartman znalazł się w środku pożaru na trzy kolejki przed końcem, gdy paliliśmy się na czerwono w tabeli

Zmieniła się też organizacja całego dnia. Wcześniej spędzaliśmy cały dzień w Stężycy. Przyjeżdżaliśmy rano, było wspólne śniadanie, trening, analizy. Było bardzo profesjonalnie. Mnie to odpowiadało, ale może było zbyt profesjonalnie jak na ten poziom rozgrywek. Za trenera Hartmana jest bardziej swobodnie. Oczywiście też ciężko pracujemy i mamy swoje obowiązki poza boiskiem. Wszystko odbywa się jednak w bardziej przyjaznej atmosferze i też sam kontakt z trenerem jest bardziej przystępny. Trener Markewycz był bardzo specyficzną osobą, z którą trudno było złapać dobry kontakt. Nie rozmawiał za często z zawodnikami. Taki po prostu ma sposób prowadzenia drużyny. Trener Hartman wręcz przeciwnie. Jest, jak to się mówi, równym gościem, z chęcią pożartuje i z każdym porozmawia. Zmieniło się wszystko. To zażarło i idzie dobrze aż do tej pory.

Mieliście Fernando Santosa, a teraz macie bardziej Michała Probierza.

Nie wiem, jaki w codziennym funkcjonowaniu w szatni jest trener Probierz. Mogę jedynie bazować na tym, co pisze prasa. Tak jak Santos nie rozmawiał z zawodnikami, tak trener Markewycz też niezbyt. Ja za trenera też byłem kapitanem, więc miałem z nim inny kontakt i bliższe relacje. Wiem, że niektórzy koledzy nie rozmawiali z nim wcale albo te rozmowy były takie jak szefa z podwładnym. Trener Hartman stawia na rozmowę na równym poziomie. Dla zawodników jest to łatwiejsze, przyjemniejsze i oni za tego trenera chcą na boisku umierać.

To „umieranie” dobrze Wam idzie. Najpierw się utrzymaliście, a jesienią przegraliście tylko cztery mecze. Pierwszy dopiero w 10. kolejce, lecz od razu boleśnie. Aż 1:5 z Chojniczanką. Bolało, że ten gorszy dzień nastał akurat wtedy w Chojnicach w meczu derbowym?

Tak, bo to jest zespół, z którym w lidze jeszcze nie wygraliśmy. Właściwie za każdym razem nas boleśnie leje. Jest to też rywal derbowy. Co prawda Radunia nie ma wielkiej historii i przeciwników, ale jest to najbliższy zespół, z którym gramy. Do tego to był fajny mecz, na świetnym stadionie, przy światłach, na dobrej murawie. Zawsze szkoda taki mecz przegrać. Była to nasza pierwsza porażka i nikt po meczu nie dramatyzował. My jako zawodnicy ani sztab, ani ludzie wyżej w klubie. Wiedzieliśmy, że nie będziemy jak Arsenal Londyn niepokonani przez cały sezon. Liczyliśmy się z tym, że ta porażka się pojawi i że będzie to jedyny wypadek przy pracy. Potem jeszcze kilka meczów przegraliśmy, ale rozpatrywaliśmy to na spokojnie. Może nawet dobrze, że było to jedno potężne lanie, choć ta porażka gdzieś w nas siedzi. Patrzymy w kalendarz, kiedy Chojniczanka przyjedzie do nas, bo chcielibyśmy pierwszy raz w lidze z nią wygrać.

Jesienią przegraliście też w międzyczasie z Pogonią Siedlce, a na koniec z KKS Kaliszem i Hutnikiem Kraków. Trudy tej jesieni dawały się Wam już we znaki w tych ostatnich tygodniach?

Trochę tak. My „umieraliśmy”, bo walczyliśmy w każdym meczu jako cały zespół. Mocno broniliśmy, a ten styl jest ciężki dla zawodników. Nie gramy piłką, nie mamy takich zadań taktycznych, by przy niej się utrzymać. Raczej za piłką biegamy. Taki mamy sposób gry i trzeba być w tym wytrwałym i zdeterminowanym.  Tego nam na końcu zabrakło. Nie mówię tutaj o braku paliwa w baku, bo fizycznie było w porządku. Bardzie mentalnie odczuliśmy trudy rundy i to mogło się odbić na tym. Przegraliśmy z dobrymi zespołami. KKS Kalisz to absolutnie jeden z lepszych zespołów w lidze. Tak samo Hutnik, zwłaszcza u siebie jest bardzo mocny. Te mecze przegraliśmy wysoko, ale też mogły ułożyć się różnie. Przegraliśmy cztery mecze: z Kaliszem, Chojniczanką, Hutnikiem i Pogonią Siedlce. Uważam, że wszystkie te zespoły będą na koniec w pierwszej szóstce. Straciliśmy punkty z poważnymi rywalami i myślę, że ta końcówka rundy nieco załamuje ten obraz.

Przegraliście tylko cztery mecze. Z drugiej strony zremisowaliście aż siedem, najwięcej w lidze razem ze Skrą Częstochowa, Wisłą Puławy i Polonią Bytom. Taka liczba remisów w ogólnym rozrachunku może zaważyć o tym, że punktu gdzieś zabraknie.

Mogą nas cieszyć dwie rzeczy. Świadczy to o tym, że trudno jest nas pokonać. Mieliśmy siedem remisów, więc te zespoły z nami nie wygrały. Po drugie, jakby prześledzić te zremisowane mecze, to tak na szybko wydaje mi się, że niemal wszystkie można uznać na naszą korzyść. Albo zaczęliśmy od prowadzenia, albo mimo remisu to my byliśmy bliżej zwycięskiej bramki. Te remisy raczej napawały mnie optymizmem. Mecze były pod nasze dyktando lub my mieliśmy lepsze okazje, żeby te mecze wygrać. Nie były one zremisowane cudem w ostatnich minutach. Mieliśmy raczej niedosyt, że nie wygraliśmy. Jednak taka jest ta liga. Mamy bardzo wyrównany poziom. Do tego nasz sposób gry i fakt, że w naszych meczach nie pada wiele bramek, sprawiają, że tyle tych meczów było remisowych.

Czy zatem wiosną możemy zobaczyć nieco bardziej zdecydowaną Radunię w ofensywie?

Zobaczymy, co przyniesie runda. Myślę, że też początek sezonu sprawił, że tak to poszło. Pierwsza wygrana w Kaliszu przyszła w męczarniach.  Broniliśmy się w tym meczu i w następnych. Dotarło do nas, że może to jest właściwy sposób, by tak w tej lidze grać. To jest fundament i na tym potem bazowaliśmy. Teraz na pewno też tak będzie. Wydaje mi się, że teraz mamy fundament, gra defensywna się zazębia i próbujemy nowych rzeczy z przodu, żeby udoskonalić naszą grę. Zobaczymy, jakie będzie to miało przełożenie na ligę. Jeśli będzie działało lepiej, to pewnie trochę tę wajchę na inną grę zmienimy. Jeśli zobaczymy, że to nie przynosi rezultatu, albo to, co graliśmy w tamtej rundzie, teraz też będzie bardzo skuteczne, to myślę, że do tego wrócimy.

Podsumujmy jesień: osiem zwycięstw, otwarta droga do walki o awans, wicelider klasyfikacji strzelców oraz czystych kont w Twojej osobie. Świetna runda. Gdzie można szukać pierwszych punktów, rzeczy do ewentualnej poprawy Waszej gry?

Przede wszystkim trzeba to podtrzymać. Ze swojej perspektywy mogę powiedzieć, że musimy utrzymać dobrą grę w obronie, żeby tych bramek tracić mało, a jeśli już tracić, to w jednym meczu, a zachować dużo czystych kont. To one zawsze gwarantują nam punkty, a jedna strzelona bramka w meczu wystarcza do zgarnięcia trzech punktów. Od tego bym wyszedł. Do tego dołożyłbym bramki Mateusza Kuzimskiego. Jeśli da nam podobną liczbę goli w następnej rundzie, na pewno będziemy wysoko. Chociaż myślę, że ten ciężar strzelania musi na siebie wziąć większa liczba zawodników. Mamy zawodników, którzy na pewno mają niedosyt po jesieni, i liczę na to, że przełoży się on na grę w tej rundzie, a każdy chociaż po kilka bramek dołoży od siebie.

A jak oceniłbyś swoją jesień?

Na pewno była dobra. Same statystyki – siedem czystych kont, mało straconych bramek – o tym mówią.  Usiadłem sobie na koniec rundy, przeliczyłem statystyki, odniosłem je do innych bramkarzy. Wiem, gdzie mam braki, ale w większości statystyk byłem w czołówce. Przeanalizowałem mecze i widziałem, że kilka punktów uratowałem. Jestem zadowolony, ale to tylko połowa sezonu i jeśli w drugiej połowie będę bronił gorzej, to zapomnę o tym. Chciałbym to kontynuować i utrzymać dobrą formę w każdym meczu. Dobrze byłoby na koniec sezonu powiedzieć sobie, że rozegrałem fajny sezon, przełożyło się to na awans naszej drużyny, i spokojnie spędzić wakacje. Muszę ten poziom utrzymać, by pamiętać o tym sezonie. To trochę tak jak ze skoczkiem narciarskim, Aleksandrem Zniszczołem. Pierwszy skok wspaniały, ale wszyscy pamiętają drugą próbę. Ja chciałbym utrzymać poziom w obu skokach, czyli rundach w naszym przypadku.

Jak minęły Wam przerwa w rozgrywkach i przygotowania do rundy wiosennej? Obyło się bez większych kontuzji? Czujecie się gotowi do walki o punkty?

Czujemy się przygotowani, ale myślę, że będzie tak jak latem i jeszcze to jakby dotarcie silnika będzie odbywało się meczami. Sparingi graliśmy w większości po 45 minut lub w troszeczkę większym wymiarze czasowym. Jak zawodnik przepali 90 minut w meczu ligowym, to też ma trochę inny wpływ na jego organizm. Myślę, że tymi meczami zawodnicy formę do tego ideału doszlifują. Zwłaszcza że meczów mamy sporo, bo gramy ten zaległy w środku tygodnia.

Zima była trudna, jak zawsze zimy w Polsce.  Jak się spyta zawodnika w Polsce o najgorszy okres, to jest to styczeń i luty. Zimno, warunki atmosferyczne nie sprzyjają. W Stężycy mamy świetne warunki do treningu, ale nie mamy wpływu na pogodę. A ta była taka, że czasem w ostatniej chwili nam boisko zasypało i nie mogliśmy trenować. Nie zrobiliśmy wszystkiego tego, bo na pewne rzeczy nie mieliśmy po prostu wpływu. Gramy w Stężycy, a tutaj  jest bardzo specyficzny mikroklimat. Wyjeżdżamy z Gdańska na trening, fajna słoneczna pogoda, nie ma śniegu, a wjeżdżając do Stężycy, czujemy się jak w innym kraju. Taki jest tam klimat i nic z tym nie zrobimy. Pracowaliśmy na boisku, siłowni, hali i uważam, że jesteśmy dobrze przygotowani. Trzeba wyjść na boisko i to potwierdzić.

Na tym boisku pomogą Wam dwaj nowi piłkarze, którzy dołączyli w tym tygodniu: Roko Kurtović oraz Matej Mršić. Co możesz powiedzieć o nowych chorwackich nabytkach Raduni?

Obyło się na szczęście bez poważniejszych kontuzji. Roko i Matej trenują z nami już jakiś czas. Są z nami od połowy stycznia i mogę z pewnością powiedzieć, że dadzą naszej drużynie jakość. Roko jest zawodnikiem typowo defensywnym: albo środkowym, albo lewym obrońcą. Myślę, że to będzie wzmocnienie. Matej to zawodnik ofensywny, grający właściwie wszędzie z przodu. Widzę po sparingach i treningach duże zaangażowanie z jego strony i też powinien być wzmocnieniem. Uważam, że mieliśmy dobry zespół i dosyć szeroką kadrę, więc wydaje mi się, że jesteśmy bardzo dobrze przygotowani. Nawet na wypadek jakichś kontuzji czy kartek trener ma w czym wybierać. Mamy jakościowych zmienników i sztab na pewno waha się, kogo wystawić.

Jesteśmy bardzo dobrze przygotowani i mamy na każdą pozycję po dwóch bardzo dobrych zawodników. Zawsze mieliśmy problem z pozycją młodzieżowca, a w tym roku na tę rundę mamy super ją obsadzoną. Uważam, że mamy jednego z najlepszych młodzieżowców w tej lidze i jest wyróżniającą się postacią. Do tego dochodzą młodzi chłopcy z akademii. Na pewno nam pomogą i dołożą swoją cegiełkę do walki o awans.

Ten przepis z młodzieżowcem to dla jednych ratunek, dla innych zmartwienie.

Dla mnie zawsze był to problem, że nie było młodzieżowca i w trakcie sezonu zawsze pojawiał się pomysł, żeby dać go na bramkę. Dla mnie to było złe, bo nie mogłem normalnie rywalizować z tym zawodnikiem. Co z tego, że ja mogę być w tygodniu od niego lepszy, wyglądać lepiej w meczu, skoro nie miałem „emki” przy nazwisku. U nas w lidze musi grać dwóch młodzieżowców, więc czasem ja trzymałem kciuki za innych młodzieżowców. To trochę wypacza rywalizację i jest to trudna sytuacja. W tym sezonie jest tak, że nie mamy bramkarza młodzieżowca i rywalizujemy pomiędzy seniorami. Zawsze w Raduni mieliśmy mały problem z młodzieżowcami, ale w tym sezonie wygląda to dobrze.

Jest spokój na pozycji młodzieżowca, jest też stałość składu. Dla Ciebie jako bramkarza ta stałość składu i defensywy jest ważna czy wręcz bardzo ważna?

Każdy trener, dyrektor sportowy czy osoba budująca kadrę mówią, że musi być szkielet drużyny. My ten szkielet mamy i wielu zawodników, którzy prawie zawsze grają. Ja jako bramkarz muszę tych zawodników znać. Nie muszą oni grać ze mną co tydzień w meczu. Jeśli zawodnik nie jest pierwszym wyborem, ale znam go, grałem z nim wiele razy albo przebywam w szatni, to wiem, jaki jest. Znam jego mocne i słabe strony. Wiem, czego mogę się po nim spodziewać na boisku. To jest najważniejsze, że nie muszę zastanawiać się, co zrobi mój obrońca, tylko ja to intuicyjnie po prostu wiem. Na pewno jest to ważne, jak długo gram ze środkowymi obrońcami, bo wtedy wiem, jak się zachowają. Na przykładzie: przyszedł teraz do nas Roko [Kurtović – przyp. red.] i to też wiele zależy od tego, czy my się zgramy. On może być świetnym zawodnikiem, ja mogę być świetnym zawodnikiem, ale możemy się po prostu nie lubić.

Zeszła runda pokazała, że mam dobrych obrońców. Traciliśmy mało bramek i to nie dlatego, że ja byłem najlepszy.

Wtedy ta współpraca nie będzie taka dobra. My się od razu polubiliśmy i ta wspólna nić sympatii na boisku też jest ważna. Jego zachowania na boisku już trochę znam, lecz wciąż poznaję. Jest to jakościowy zawodnik i będzie łatwiej z nim grać, bo on na boisku mi pomoże. To ważne, żebym ja jako bramkarz czuł, że zawodnik przede mną mi pomoże. Dopiero jeśli on zawali, to jestem ja w kolejce. Zeszła runda pokazała, że mam dobrych obrońców. Traciliśmy mało bramek i to nie dlatego, że ja byłem najlepszy. Miałem mało sytuacji, bo miałem dobrych obrońców, którzy najpierw bronili, a dopiero później ewentualnie ja wkraczałem do akcji. To dla mnie też jest niezwykle ważne. Wiadomo, że jak już piłka dojdzie do mnie, to ja też staram się pomagać. Tak to się napędza i działa. Widzę, że dają z siebie maksa, nie chcą stracić bramki, więc ja robię to tym bardziej.

Łatwiej jest zgrać się zawodnikom z pola czy bramkarzowi i zawodnikowi z pola?

Myślę, że zawodnikom z pola. Mimo wszystko bramkarz to jest trochę inny sport. Cały czas rozmawiamy o piłce nożnej, ale na mojej pozycji jest jednak inna specyfika. Inaczej myślę na boisku i ja mogę łapać piłkę – oni nie. Im łatwiej jest się zgrać i lepiej się rozumieją, bo całe życie biegają w polu. Ja nawet z racji tego, że jestem bramkarzem, to zawsze na treningu idę na godzinę czy mniej w kąt ze swoimi kolegami bramkarzami. Jestem pewnie dla nich tym „jednym dziwnym” (śmiech). Taka jest piłka nożna. Mamy inny punkt widzenia. Nawet po meczach jak rozmawiamy, to oni prędzej zgodzą się ze sobą niż z moimi argumentami, bo zawsze nieco inaczej to widzę. Najważniejsze, by na meczu to wszystko dobrze funkcjonowało.

Jesteś też kapitanem zespołu. Wiele osób uważa, że lepiej dać opaskę zawodnikowi z pola, bo jest on prostu w centrum wydarzeń. Tak jak wspomniałeś, bramkarz ma swoje miejsce na boisku i nie przemieszcza się tak często jak pozostali. Czy Twoim zdaniem postawienie na bramkarza jako kapitana jest dobrym pomysłem? Wielu z nich było świetnymi kapitanami: Buffon, Neuer, Kahn…

Z samej reguły się z Tobą zgodzę. Uważam, że opaskę powinien nosić zawodnik z pola, bo jest mu łatwiej zarządzać sytuacją na boisku. Jest w centrum wydarzeń. Nie rozumiem jednak jednego. Kapitanem może być każdy według przepisu. Jestem ja jako bramkarz, a przepisy ograniczają mnie do tego, że nie mogę podejść do sędziego w czasie meczu, bo z automatu dostaję kartkę. Zdarzyło mi się już wielokrotnie dostawać żółte kartki w ten sposób. Na przykład na drugiej połowie dzieje się jakaś bójka czy konfrontacja, a ja jako kapitan często biegnę tam, mając dobre intencje. Widzę na przykład, że ktoś atakuje mojego zawodnika, i jako kapitan jestem potrzebny. Trochę to przeszkadza, bo same przepisy ograniczają bramkarzowi rolę kapitana.

Jestem kapitanem bardziej z racji tego, że mam najdłuższy staż w klubie. Leci mi już szósty rok w Raduni. To ma ogromny wpływa na to. A poza tym jestem osobą raczej głośną, gadatliwą. Jako bramkarz steruję tym zespołem i mam taką osobowość, że mnie na tym boisku słychać. Tak jak wspomniałeś o tych największych bramkarzach, którzy byli kapitanami, to oni faktycznie prowadzili do sukcesów. To też często bierze się z wieku, bo bramkarz często jest najstarszy na boisku. Taka jest specyfikacja naszej pozycji.

W Polsce przepis młodzieżowca robi, co może, żeby średnią wieku na Waszej pozycji odmłodzić.

No tak, trochę mnie to uwiera (śmiech). Ja sam dojrzałem, jestem zdania, że z wiekiem jestem lepszy. Nie muszę być szybki, ale bronisz bardziej głową. Pewne rzeczy przeżyłeś, umiesz się lepiej ustawiać i ci bramkarze faktycznie często są w drużynach najstarszym zawodnikiem. A skoro jest starszy, to ma też inny posłuch w szatni i stąd się biorą opaski kapitańskie na ich ramieniu. Tak jak wspomniałeś, Buffon czy Kahn byli charyzmatyczni i osiągali sukcesy. Wiek na bramce przekłada się inaczej niż wśród zawodników z pola. Oprócz Kamila Grosickiego trudno sobie wyobrazić jakiegoś starszego skrzydłowego. Z wiekiem zanika szybkość, mobilność i tych zawodników cofa się bliżej bramki, ze skrzydła na obronę. To wszystko jest związane z wiekiem, a bramkarza nigdzie się już nie cofnie. Bramkarz im starszy, tym lepszy i dlatego też ten szczyt możliwości osiągamy po trzydziestce. Jestem na pewno tego przykładem, jestem świadomy, że bronię lepiej niż parę lat temu.

Masz jakiś limit wiekowy, do którego chcesz grać? Wspominałeś o skokach narciarskich. Noriaki Kasai ma ponad 50 lat i wciąż skacze.

Może nie wiekowy, bardziej fizyczny. Jak będę czuł, że już fizycznie nie daję rady, bo bolą mnie plecy, kolana czy stawy, to będzie znaczyło, że czas kończyć. Z wiekiem nauczyłem się swojego organizmu i wiem, co mi służy, a co nie. Teraz czuję się fizycznie najlepiej w przekroju całej kariery, mimo że mam 34 lata. Wiedza i doświadczenie przełożyły się na to, że umiem zadbać o siebie i swoje zdrowie.

Jesteś najstarszym spod względem stażu graczem Raduni. Wasz zespół to połączenie doświadczenia i młodości z naciskiem na to pierwsze. Ta mieszanka wiosną zaprezentuje nam futbol, który da awans z pierwszych dwóch miejsce?

Mamy głównie doświadczony zespół, dobrych zawodników i nie musimy o tym rozmawiać, bo wiemy,  że możemy to zrobić. My chcemy to zrobić i nie musimy się dodatkowo motywować i nakładać na siebie presji. Czasem niektóre rzeczy są niewypowiedziane, a i tak każdy wie, że tak jest. Rolą tych starszych jest, żeby naprowadzić młodszych i by oni sobie poradzili z presją. A najlepiej o niej nie mówić i nie nakładać jej dodatkowo. Jeśli nie zajmiemy miejsca w pierwszej dwójce, to uważam, że awansujemy z baraży. Gramy skutecznie i mądrze. Mamy w kadrze zawodników o zbilansowanych charakterystykach i to wszystko razem dobrze się zgrywa.

Kto będzie największym konkurentem w walce o awans? Który z tych zespołów w czołówce wyróżnia się Twoim zdaniem najbardziej?

Uważam, że nie wyróżnia się nikt. Jest właśnie pięć, sześć zespołów, które są na dobrym, zbliżonym poziomie, ale nikogo nie wyróżniłbym nawet o ten jeden procent. Szanuję te zespoły, jesteśmy z nimi mniej więcej na równym poziomie. Sytuacja w trakcie rundy pokaże, który zespół jest mocny. Uważam, że te zespoły, które są nad nami w lidze: Siedlice, Kalisz, Kotwica, oraz te zespoły, które są pod nami: Chojnice, Hutnik, będą biły się o awans. To wszystko pokaże runda: kto złapie jakąś passę i będzie regularnie punktować, kogo będą omijać problemy wewnętrzne w postaci kontuzji czy kartek. Przed startem rundy absolutnie żadnego zespołu bym nie wyróżnił. Stawiam wszystkich na jednej linii. Punktowo różnice są niewielkie różnice, ale poziom jest bardzo zbliżony.

Gdybyście nie awansowali bezpośrednio, widzisz wygraną w finale baraży z Chojniczanką? Pokonanie derbowego rywala w tak ważnym meczu.

Pięknie to brzmi i wiadomo, że awans bezpośredni smakuje świetnie i nie trzeba się bić w barażach. Awans poprzez baraże smakowałby jeszcze bardziej, bo to są dodatkowe nerwy, mecz i emocje. Taki awans na pewno byłby jeszcze większym smaczkiem, a tym bardziej wygrana z Chojnicami, czyli naszym derbowym, najbliższym rywalem. Odbilibyśmy sobie historię! Poza tym samo zwycięstwo w barażach jest piękne. Buduje zespół i daje jeszcze większą satysfakcję.

Znowu nawiążę do mojej rozmowy z Wojtkiem Łuczakiem. Powiedział mi dwa lata temu: „Kto komu zabroni wysoko latać. Trzeba mieć marzenia”.  Widzę, że wciąż marzycie i celujecie w wysokie loty.

To może nie są nawet marzenia, bo my po prostu czujemy się mocni i wiemy, że na to nas stać. Jak będziemy dobrze grali i potwierdzimy to na boisku w lidze, to awansujemy. Czujemy się mocni, nie musimy o tym głośno mówić. Nie marzymy o tym, bo też wielu chłopaków grało w 1. lidze. Z drugiej strony, jesteśmy drużyną z wioski. Wejście takiego zespołu do 1. ligi byłoby wydarzeniem w polskiej piłce, że zespół z niewielkiej miejscowości dość szybko po poszczególnych szczeblach się przebijał. Byłoby to duże osiągnięcie awansować do 1. ligi. Dla mnie też to byłoby duże osiągnięcie, wprowadzając ten zespół z trzeciej ligi do drugiej, a potem z drugiej do pierwszej jako nowicjusza na tym poziomie to byłoby coś niesamowitego. Mam nadzieję, że te nasze cele i marzenia ziszczą się już w maju.

Wy jako zawodnicy w wielu przypadkach już byliście w 1. lidze. Klubu i społeczności wokół niego jednak nie było.

Dokładnie. Mamy zawodników, którzy grali nawet na poziomie ekstraklasy i takich, którzy mają mnóstwo meczów w 1. lidze. Oni tam byli i swoją wartość tam potwierdzili. Dla klubu jako społeczności wokół drużyny byłoby to niesamowite. Jesteśmy z małej miejscowości, a w klubie pracują osoby mieszkające blisko stadionu. Wszystkich wokół właściwie znamy – nawet nie tyle pracowników, ile mieszkańców i kibiców Stężycy. Dla nich na pewno byłaby to duża nobilitacja.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze