Nie było chyba doskonalszego przykładu na to, czym jest filozofia Juergena Kloppa. Wtorkowe zwycięstwo Liverpoolu nad Barceloną było idealną personifikacją charakteru, pasji i mentalności niemieckiego menedżera. Jeśli przed meczem tylko jedna osoba na świecie wierzyła w odwrócenie wyniku z Barceloną, to tym kimś był właśnie Klopp. Klopp, który doprowadził The Reds do trzeciego finału europejskich rozgrywek. Teraz przyszedł czas oddać mu należny hołd.
„The Reds” z logicznego punktu widzenia nie mieli zbyt wielu szans na odwrócenie wyniku. Jednak Klopp rzadko kieruje się wyłącznie rozumem. Od samego początku swojej kariery trenerskiej pokazywał, że jego filozofia nie zna słowa „porażka”. Już w Borussii Dortmund zaszczepił gen wiecznej walki i wiary we własne umiejętności. Z bandy ambitnych dzieciaków stworzył zespół, który postawił się największym zespołom w Europie. Który najpierw zdetronizował Bayern na domowym podwórku, by potem sprawić lanie napakowanej gwiazdami ekipie Realu Madryt. Klopp ma w sobie to coś co porywa tłumy. Z psychologicznego punktu widzenia jest on niesamowitym motywatorem, który jak nikt inny potrafi dotrzeć do serc swoich zawodników. I to było widać wczorajszego wieczora.
Dzięki niemu Liverpool uwierzył
Piękne były te obrazki po ostatnim gwizdku sędziego, gdy wielu piłkarzy „The Reds” z płaczem rzuciło się na murawę. Oni wiedzieli, że dokonali czegoś niemożliwego, czegoś co wymykało się logice. Nie byłoby jednak tego sukcesu, gdyby drużyna straciła wiarę po pierwszym, przecież dobrym meczu w Barcelonie. Tamtejszy wynik 0-3 w żaden sposób nie oddawał przebiegu meczu, ale cyfry na tablicy były brutalne. Powiązując to z prawdopodobną utratą tytułu mistrzowskiego na korzyść City, nietrudno byłoby zwiesić głowę w dół i zaakceptować okrutny los. Klopp jednak taki nie jest. Uderzające było jego zachowanie przed meczem, gdy atmosfera na stadionie stawała się nieznośna. Mimo to on wyszedł z tunelu uśmiechnięty. Tu zażartował, tu poklepał kogoś po plecach. Zupełnie tak jakby grał mecz z Huddersfield w Carabao Cup, a nie półfinał LM przeciwko Barcelonie Messiego. Jego spokój świetnie oddają słowa Jordana Hendersona, który po meczu mówił:
Menedżer powiedział nam, żebyśmy cieszyli się tym wieczorem, a być może będziemy opowiadać o nim wnukom. On zaszczepił w nas wiarę we własne możliwości: niezależnie od wszystkiego nie przestawajcie walczyć do ostatniego gwizdka. I tak też zrobiliśmy.
Trzeba jednak przypomnieć, że to nie pierwszy raz, gdy Liverpool Kloppa dokonuje nieprawdopodobnego powrotu. W kwietniu 2016 roku jego piłkarze w równie filmowym stylu odrobili straty w ćwierćfinale Ligi Europy przeciwko BVB. Wtedy od stanu 1:3 udało im się wygrać 4:3 w końcowych minutach meczu. Wczoraj Klopp nawiązywał do tamtego wydarzenia, o czym wspominał Dejan Lovren:
Powiedział nam: chłopcy, uwierzcie. Jeden, dwa gole. Nawet jeśli nie strzelicie w pierwszych 15, 20 minutach to nie przestawajcie wierzyć. Wierzcie w 65, 66, 67 minucie. Z Anfield za naszymi plecami możemy to zrobić. Zrobiliśmy to raz przeciwko Borussii i możemy zrobić to dziś. Po prostu pokażcie, że macie jaja.
Wyciąga z piłkarzy maksimum
Pod adresem Niemca padło wiele zarzutów po przegranym meczu na Camp Nou. A to, że źle ustawił Wijnalduma, że posadził Trenta Alexandre’a-Arnolda na ławce. Wczoraj skala trudności jeszcze wzrosła, bowiem w rewanżu nie mógł zagrać ani Firmino, ani Mo Salah. Teoretycznie – sytuacja bez wyjścia. Teraz wszystko zagrało idealnie. Klopp jednak nie raz udowodnił już, że dla niego nazwiska nie grają. Na konferencji prasowej przed meczem nie narzekał na osłabienia. On ufa całej swojej kadrze i dla niego każdy piłkarz jest ważnym elementem układanki. Kto zdobył wszystkie cztery bramki przeciwko Barcelonie? Gini Wijnaldum i Divock Origi. To udowadnia, że Niemiec ma prawdziwy dar do wyciągania absolutnego maksimum ze swoich podopiecznych.
To on z Robertsona zrobił jednego z najlepszych lewych obrońców świata. To pod jego okiem Arnold wyrósł na jednego z Golden Boy’ów angielskiej piłki. To dzięki jego pracy Joel Matip stał się koszmarem Leo Messiego. To także Klopp odbudował Jordana Hendersona. Hendersona, który w ostatnich miesiącach zaliczył kapitalną metamorfozę. W podobnym tonie wypowiedział się Jose Mourinho, który ostatnio udziela swoich opinii na kanałach bEIN Sports:
To on zaszczepił w tych zawodnikach wolę walki i podejście, by nigdy się nie poddawać. Każdy zawodnik daje z siebie wszystko. Gdy któryś z czołowych piłkarzy nie może wystąpić, nie ma z tego powodu żadnego płaczu, bo to jasne, że nie będzie miał do dyspozycji tego samego składu, gdy musi zagrać 50-60 meczów w sezonie. Trenerzy w innych ligach płaczą, że mają za dużo gry, gdy przyjdzie im prowadzić zespół w 30-35 meczach. Mentalnie Juergen jest dzisiaj zwycięzcą.
🗣 “Everything I think today is about Jürgen’s mentality”
Jose Mourinho was full of praise for Klopp after Liverpool’s remarkable victory over Barcelona 👏 pic.twitter.com/M2qaAwcCcf
— Sport on Sporting Life (@SLSport_) May 7, 2019
Wprowadził Liverpool do elity
Klopp to nie tylko pasja i charakter, to także wyniki. A te są imponujące. Od momentu rozpoczęcia pracy w Liverpoolu, Niemiec łącznie prowadził zespół w jedenastu dwumeczach fazy pucharowej LM i LE. Ile z nich zakończyło się awansem Liverpoolu? Jedenaście. Kosmiczny rezultat w rozgrywkach, które przecież rokrocznie pokazują, że są najtrudniejszymi na świecie.
https://twitter.com/DawidKrol_I/status/1125858315215491072?s=20
Jeszcze przed kilkoma laty największym marzeniem „The Reds” było wskoczenie do czołowej czwórki angielskiej Premier League. Jeszcze niedawno w klubie pałętali się tacy „piłkarze” jak Jonjo Shelvey, Jay Spearing, David N’Gog czy Paul Konchesky. Dziś tamta era wydaje się odległa o całe wieki. Progres jaki wykonał ten klub za kadencji Niemca jest niewiarygodny. Po kilku latach pracy Klopp zbudował drużynę, której nie jest straszna żadna ekipa na świecie. Która dwa razy z rzędu dochodzi do finału najbardziej prestiżowego turnieju w klubowej piłce. Liverpool na dobre wrócił do grona europejskiej śmietanki.
Kto wie, być może jest to początek dominacji na europejskich boiskach. Szczyt formy Liverpoolu zbiegł się z przebudową Realu Madryt, Bayernu, Atletico czy PSG. Nie ma chyba obecnie większego hegemona w Europie niż Liverpool, który z taką regularnością potrafił wspinać się na szczyt swoich umiejętności. Ani Juventus ani Manchester City nie potrafili dotąd udowodnić swoich europejskich ambicji. A przecież obecna kadra „The Reds” jest jeszcze młoda – większość piłkarzy nie osiągnęła jeszcze magicznej bariery 28/29 lat. Tzw. „prime” ciągle jeszcze przed nimi.
Czas na przełamanie największej klątwy – czas na trofeum
I tu właśnie dochodzimy do sedna – czasami suche spojrzenie do klubowej gabloty nie jest sprawiedliwą oceną pracy trenera. Czy gdyby po drodze Niemiec zdobył jakiś mało znaczący Carabao Cup, to czy wtedy ocenialibyśmy jego pracę inaczej? Nie. Tylko ktoś nierozumiejący futbolu mógłby dziś krytykować Niemca za ciągłe braki w medalach. Należy docenić to, że do minimum zniwelował różnicę z poprzedniego sezonu, dzielącego jego drużynę od hegemona Pepa Guardioli. Należy docenić Kloppa za to, że w futbolu zdominowanym przez niecierpliwość i szaleństwo, on potrafił mozolnie budować projekt, w który wierzył od początku. Jeszcze do niedawna Jose Mourinho chwalił się tym, że w przeciwieństwie do Kloppa, on zdobył trofea w Manchesterze United. Dobrze, ale gdzie są teraz obie ekipy? Czy kibice Czerwonych Diabłów nie chcieliby zamienić tamtej Ligi Europy na radość, jaką z gry swojego zespołu czerpią fani Liverpoolu? Futbol nie jest czarno-biały i suchy wpis w Wikipedii nie może przesądzać o wielkości danego menedżera.
Teraz przed Kloppem najtrudniejsze zadanie – wygrać finał w Madrycie z Ajaxem lub Tottenhamem. Tylko to dzieli go od przegnania najgorszych demonów swojej kariery. W końcu siedem ostatnich finałów zakończyło się jego porażką. Niezależnie więc od przeciwnika, Liverpool po takim półfinale po prostu musi postawić kropkę nad i. Dziś już wiemy, że fenomenalny sezon ligowy raczej nie zakończy się happy-endem. Jednak taka podróż zasługuje po prostu na zwieńczenie. Już nawet nie chodzi o to, by uciszyć krytyków raz na zawsze. Nieoczekiwanie wczoraj los dał Liverpoolowi drugą szansę. Na zakończenie tego magicznego sezonu złotem.