Gracze reprezentacji Japonii wysoko pokonali Egipt i w pełni zasłużenie wywalczyli awans do półfinału turnieju olimpijskiego. Na przebieg meczu z pewnością wpłynęła czerwona kartka, którą jeszcze w pierwszej połowie obejrzał defensor afrykańskiej ekipy.
Spotkanie – co nie było zaskoczeniem – rozpoczęło się od zdecydowanych ataków Japończyków. Azjaci w ciągu paru minut wypracowali sobie dwie świetne okazje do zdobycia bramki. Najpierw szyki pokrzyżował im świetny wślizg egipskiego obrońcy, a później bardzo przeciętna, żeby nie powiedzieć beznadziejna, celność strzału głową Kensuke Nagaia. Afrykańczycy wyglądali na nieco zdezorientowanych z powodu takiego przebiegu pierwszego kwadransa gry. Nic więc dziwnego, że w 14. minucie dali sobie wbić gola. Szczęśliwym strzelcem był Nagai, a szczęśliwym asystentem Hiroshi Kiyotake. No, może z tym szczęściem u Kensuke tak różowo nie było. Pięć minut po umieszczeniu piłki w siatce napastnik doznał kontuzji i musiał zostać zmieniony przez Manabu Saito. Ta roszada, nie wiedzieć czemu, doprowadziła do tego, że sprawnie działająca układanka Japończyków zaczęła się sypać. Do głosu doszli Egipcjanie. Podopieczni trenera Ramzy’ego zachwycali przede wszystkim wielkim spokojem rozgrywania piłki w drugiej linii. Zdecydowany pressing połączony z zadziwiająco dobrą techniką sprawił, że na Japończycy po prostu nie byli w stanie niczego zrobić. Gracze znad Nilu świetnie prezentowali się również w grze powietrznej. W 30. minucie Mohamed Aboutrika ładnym uderzeniem głową prawie pokonał Gondę.
Gdy wydawało się, że Egipt lada chwila wyrówna wynik spotkania, stała się mała tragedia. Japończycy wyprowadzili szybką kontrę, Manabu Saito wychodził sam na sam z golkiperem „Faraonów”, ale zdołał oddać strzału, bo metr przed linią pola karnego został sfaulowany przez Samira Saada. Sędzia nie miał wyboru, musiał pokazać Afrykańczykowi czerwoną kartkę. Nie dość, że zawodnik faulował gracza wychodzącego na czystą pozycję, to jeszcze zrobił to od tyłu. Szczęściem w nieszczęściu było to, że udało się uniknąć rzutu karnego, który pewnie ostatecznie pogrzebałby szanse zawodników w białych koszulkach. Rzut wolny bity przez Ogiharę trafił tylko w mur. Chwilę później sporo zamieszania było pod drugą bramką. Nadgorliwy Gonda wyszedł przed pole karne i próbował zabrać piłkę Aboutrice. Na szczęście dla Japończyków, defensorzy zachowali się bez zarzutu i zakończyli tę dziwną szarpaninę. Niedługo potem sędzia zagwizdał po raz ostatni w pierwszej połowie.
Druga cześć pojedynku, podobnie jak pierwsza, zaczęła się od zdecydowanego szturmu Japończyków. Wiedzieli oni, że rywal jest podłamany, że ma na murawie jednego zawodnika mniej, więc postanowili go dobić. Egipt grał jednak bardzo mądrze, szanował piłkę i nie starał się bezrozumnie atakować rywala. Afrykańczycy świetnie prezentowali się w obronie, doskonale rozgrywali piłkę. W ataku wyróżniali się oczywiście dwaj najlepsi zawodnicy ekipy trenera Ramzy’ego, Aboutrika i Salah. Wielkie było zdziwienie egipskich fanów, gdy selekcjoner na ponad pół godziny przed końcem zdjął z boiska tego drugiego, wprowadzając w jego miejsce obrońcę. Japończycy dostali wyraźny sygnał – rywal nie czuje się na siłach, by cokolwiek w tym meczu zrobić. „Samurajowie” grali nieźle, ale daleko im było do klasy ze starć fazy grupowej. Można było odnieść wrażenie, że zawodnicy trenera Sekizuki czekają, aż rywale zmęczą się tak bardzo, że nie będą już w stanie stawiać dzielnego oporu w obronie. Czas pokazał, że tak rzeczywiście było. Minuty mijały, a nogi Egipcjan coraz bardziej się plątały. W 78. minucie Yoshida zdobył gola na 2:0 i sprawił, że przybysze z Afryki mogli ostatecznie zapomnieć o awansie do półfinału. Niecały kwadrans do końca meczu, dwubramkowa strata i granie w dziesiątkę? Żadna drużyna globu nie byłaby w stanie wyjść z takiej opresji.
Nie minęło pięć minut, a Japończycy wbili gola numer trzy. Yuki Otsu pięknym uderzeniem głową po wrzutce Ogihary podwyższył prowadzenie swojej ekipy. Przebiegu meczu to nie zmieniło. Egipcjanie ciągle snuli się jak cienie, licząc na jakąkolwiek akcję. „Samurajowie” na luzie dotrwali do końcowego gwizdka amerykańskiego arbitra, a później cieszyli się z w pełni zasłużonego awansu do półfinału igrzysk olimpijskich. Przed startem turnieju nikt na nich nie stawiał. Teraz trzeba zrewidować prognozy. Japończycy mogą pokonać każdego.