Jak wyglądał wieczór awansu Legii do piłkarskiego raju?


To był długi wieczór w stolicy Polski, podczas którego wszyscy świadkowie awansu Legii przyjęli masę często sprzecznych ze sobą emocji

24 sierpnia 2016 Jak wyglądał wieczór awansu Legii do piłkarskiego raju?
Accredito/Legia

„Ależ fajna burza nad Warszawą” – pisał w niedzielę na Twitterze Bogusław Leśnodorski. Pozornie nawiązywał do pogody (faktycznie wtedy grzmiało), a w rzeczywistości do dobrze nam wszystkim znanego zamieszania związanego z trzema zawodnikami mistrza Polski. Przed meczem z Dundalk też zanosiło się na burzę – nad Warszawę nadciągnęły ciemne, charakterystyczne chmury, ale koniec końców nie spadła z nich kropla deszczu. Może to jakaś metafora tego rewanżowego spotkania z Irlandczykami?


Udostępnij na Udostępnij na

Od początku było czuć i widać, że to inny od normalnych dni meczowych przy Łazienkowskiej. Już w autobusie na stadion kibice głównie dyskutowali o tym, że system podziału punktów jest w zasadzie jak najbardziej w porządku, bo przecież dzięki temu ich ukochany klub będzie mógł ze spokojem skupić się na europejskich pucharach, nie martwiąc się jesienią o rozgrywki ligowe. Dlatego marginalizowano znaczenie weekendowej porażki z Arką.

Niemy hymn Ligi Mistrzów

O ile średnia frekwencja na spotkaniach ekipy z Warszawy wynosi według oficjalnej strony ekstraklasy 15 tysięcy (w bieżącym sezonie), o tyle we wtorkowy wieczór obiekt przy Łazienkowskiej był wypełniony po brzegi. Wejścia na stadion, normalnie tak płynnie i swobodnie działające, bez dłuższego czasu oczekiwania, tym razem pękały w szwach. Ludzie się spieszyli, bo kto w końcu nie chciałby usłyszeć hymnu Ligi Mistrzów? Dotąd znanego znacznej większości wczorajszej widowni pewnie tylko z YouTube’a albo telewizora.

Ci, którzy zdążyli, i tak mogli mieć problem z jego wysłuchaniem – klasycznie odśpiewany „Sen o Warszawie” zgrał się z jedną z najpopularniejszych melodii piłkarskich w Europie, w efekcie czego oglądający z wysokości trybun widzowie mogli go usłyszeć dopiero na finiszu. No i co poradzić? Hymn klubu to jednak hymn klubu – jest priorytetowy i to nie podlega wątpliwości.

Potem piłkarze zaczęli. Grę o co najmniej 15 milionów euro. Początkowo było spokojnie. Dundalk grało piłką, ale wszyscy cierpliwie czekali, aż Legia ją odzyska, bo przecież cały stadion widział, że stosowała pressing na połowie rywali. Ale on nie działał. A nawet jeśli gospodarze odzyskiwali już piłkę, to atakowali z taką skutecznością, z jaką w weekend przeciwko Arce bronił własnej bramki Jakub Rzeźniczak.

Brakowało iskry. Szaleństwa. Dokładności. W zasadzie wszystkiego, czego trzeba, by rozbroić głęboko usadzone zasieki defensywne tak specyficznego przeciwnika. Thibault Moulin, o którym się mówi, że jest ulubieńcem trenera i jego łącznikiem na placu gry, ponownie rozczarował. Karierę Francuza w Warszawie jak na razie można ująć jako szybki kurs robienia dobrego wstępnego wrażenia w celu jego późniejszego zamazania. Ależ nas zmylił!

Tańce przy linii bocznej

Były reprezentant kadr młodzieżowych Francji, jak dumnie go tytułowano, gdy przybywał do stolicy naszego kraju, dreptał, zbyt długo holował piłkę, nie przyspieszał gry, nie pomagał w grze w destrukcji. Irytował. Ale może właśnie dlatego trafił do Legii, a nie gra z kogucikiem na piersi, że jest tak nieregularny? Taka padła sugestia w jednym z ostatnich odcinków znanego w środowisku podcastu HattrickPL i to pytanie chyba ponownie nasuwa się teraz. Ze zdwojoną siłą.

Sam Hasi jak zwykle żył meczem i dobitnie to pokazywał. Podskakiwał, machał rękoma, pokrzykując na piłkarzy i podsyłając im wskazówki, wdawał się w liczne dyskusje z sędzią technicznym. W zasadzie aż dziwne, że odkąd pracuje w Warszawie, jeszcze ani razu nie został wysłany na trybuny. Często rozkładał ręce, demonstrując zrezygnowanie czy niezadowolenie z jakiegoś zagrania. Ciągle krążył od ławki do linii bocznej. Czasem wybuchał złością na tyle, że niemal wchodził na boisko, by po chwili ze zniechęcenia tąpnąć na siedzenie obok swojego asystenta.

Gol dla Dundalk? No cóż, najlepiej go opisać poniższym zdjęciem, na którym widzimy właścicieli klubu, byłych i obecnych ministrów. Generalnie VIP-y. I faktem, że w tweecie wspomniał o nim Gary Lineker, co oznacza, że polska piłka po raz kolejny w tym roku stała się przedmiotem jego mikroblogowania. Szkoda tylko, że tym razem w nieco mniej korzystnych dla nas okolicznościach.

Cisza w eterze

Motyw przewodni przerwy? Dyskusje. „Jak to możliwe?”,  „Przecież to półamatorzy!”, „Widziałeś na Transfermarkcie, ile ci Irlandczycy są warci??!!”, „Nawet jak się uda, to w fazie grupowej będą pogromy”. I tak dalej, i tak dalej. Zresztą, sami pewnie słyszeliście albo wygłaszaliście te frazy, oglądając wczoraj mecz ze znajomymi, prawda?

Cisza, jaka zapanowała po czerwonej kartce dla Adama Hlouska w 68. minucie meczu, jest zwyczajnie nie do opisania. Ten dźwięk przy Łazienkowskiej jest chyba najbardziej przerażającą rzeczą, z jaką można się tam zetknąć. Przecież jeszcze parę minut wcześniej obiekt wypełnił się brawami, gdy spiker zaanonsował zmianę w Legii, oznaczającą wejście na plac gry Guilherme. Tak, jakby wchodził na boisko w roli zbawiciela, a w zasadzie lekarza, mającego wyleczyć wszystkie problemy stołecznej ekipy w tej potyczce. Miało się zmienić, miało być lepiej, a tu bach, kolejne negatywne zaskoczenie.

Dziennikarze w loży prasowej w momencie pokazania czerwonego kartonika przez sędziego Sveina Moena z Norwegii oderwali się od swoich laptopów i obserwowali z przerażeniem w oczach reakcję innych. Każdy kręcił głową. Niedowierzanie. Przecież już wyliczyliśmy wszyscy przed meczem, ile Legia zarobi na awansie, zastanawialiśmy się, na kogo najlepiej będzie trafić, zaliczyliśmy ją do tego elitarnego grona – teraz miało się nie udać?

To był chyba ten prawdziwy moment zwątpienia wszystkich oglądających ten spektakl. Nie gol Dundalk, ale właśnie konieczność stawienia się rywalowi dysponującemu przewagą liczebną. Niżej, na loży VIP-ów, też zaczęło być bardzo niepewnie. Michał Żewłakow, dyrektor sportowy Legii, nie mógł już usiedzieć w miejscu i do końca oglądał mecz na stojąco, paląc papierosa za papierosem. Jego brat z kolei komentował w tym samym czasie parę pięter wyżej to wydarzenie dla Telewizji Publicznej i pewnie też nerwowo wiercił się w fotelu. Bóg jeden raczy wiedzieć, co działo się w głowach i myślach Bogusława Leśnodorskiego, Dariusza Mioduskiego czy Macieja Wandzla.

Co dalej?

Jakimś cudem udało się dowieźć nie tyle korzystne 0:1, ile nawet wyrównać stan meczu. Najdobitniejszym obrazkiem rewanżu i słabej gry Legii było pewnie to, jak z tak słabym, znajdującym się parę poziomów niżej, jeśli chodzi o finanse, wartość czy organizację rywalem, Arkadiusz Malarz musiał kraść cenne sekundy w ostatnim kwadransie gry.

Polski klub awansował po raz pierwszy od dwóch dekad do Ligi Mistrzów, a w spotkaniu o tym przesądzającym jego kibice śpiewali „K*** mać, Legia grać”.

Polski klub awansował po raz pierwszy od dwóch dekad do Ligi Mistrzów, a w spotkaniu o tym przesądzającym jego kibice śpiewali „K*** mać, Legia grać”. I to na dodatek w takich okolicznościach (chodzi o rywali w poszczególnych fazach eliminacji), że w zasadzie wypadałoby sprawdzić, czy jakikolwiek uczestnik LM w historii obecnego formatu miał łatwiejszą drogę do fazy grupowej. Wiadomo, okoliczności ogólne każą się cieszyć i fetować, ale te fakty nieco zaburzają obraz tym, którzy chcieliby widzieć same pozytywy.

Po ostatnim gwizdku widać było ulgę. Kibiców, że udało się dowieźć wynik. Piłkarzy – z historycznego awansu – to oni, te, a nie inne nazwiska zostaną zapamiętane jako ci, którzy dali LM, a za jakiś czas mało kto będzie pamiętał o okolicznościach. I Hasiego, bo osiągnął postawiony cel. Piłkarze cieszyli się na murawie w swoim gronie, a on stał z boku, obejmując się z radości z prezesem Leśnodorskim i Dariuszem Mioduskim.

Ale cieszmy się, w końcu się udało! Jesteśmy w Lidze Mistrzów! Po tylu latach oczekiwania! Okazja do świętowania jest niewątpliwa, a i cała polska piłkarska jesień będzie teraz zwrócona na mistrza Polski. Kogo wylosuje? Jak zagra? Czy kupi jeszcze kogoś przed końcem okienka? Jak zostaną wykorzystane wielkie pieniądze z tytułu gry w najbardziej prestiżowych rozgrywkach europejskich? Jak zespół poradzi sobie z łączeniem gry na stadionach świata co dwa tygodnie w środku tygodnia z weekendowymi wypadami do klubów ekstraklasy?

Będzie ciekawie!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze