Jak polskie kluby niszczą trenerów?


Lotto Ekstraklasa nie jest najprzyjemniejszym miejscem dla szkoleniowców. Zachowanie posady na dłużej niż rok to spory wyczyn

14 kwietnia 2019 Jak polskie kluby niszczą trenerów?

Śledząc wydarzenia na polskiej scenie piłkarskiej, można odnieść wrażenie, że wpadliśmy w pętlę czasu. Klub zatrudnia trenera, podczas powitalnej konferencji prasowej prezes mówi o długofalowym projekcie, drużyna wygrywa kilka spotkań, po czym wpada w kryzys. Ten sam prezes, który parę miesięcy wcześniej snuł dalekosiężne plany, teraz bez zastanowienia zwalnia szkoleniowca. I wracamy do punktu pierwszego. Taki stan rzeczy utrzymuje się w Polsce od niepokojąco długiego czasu. A co gorsza, nic nie wskazuje na to, żeby sytuacja miała ulec poprawie…


Udostępnij na Udostępnij na

Z polskich trenerów robi się debili – grzmiał w lipcu ubiegłego roku Michał Probierz. Szkoleniowiec Cracovii znany jest z kontrowersyjnych wypowiedzi, jednak wydaje się, że akurat ta ma wiele wspólnego z prawdą. Jeśli spojrzymy na to, jak niski jest ich autorytet wśród kibiców, a także wątłe zaufanie prezesów, dojdziemy do wniosku, że rzeczywiście nie są oni traktowani w należyty sposób.

Cierpliwości!

W języku polskim funkcjonuje pewne powiedzenie, które każdy prezes ekstraklasowego klubu powinien przywiesić sobie nad biurkiem: „Nie od razu Rzym zbudowano”. Szefom naszych klubów wielokrotnie brakuje cierpliwości. Chcieliby, aby ich drużyny pod wodzą nowych szkoleniowców zaczęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki prezentować się o niebo lepiej. Tak się jednak nie da. Proces poprawy gry drużyny to praca żmudna i długotrwała.

W zagranicznych klubach zrozumiano to już dawno. Przykładem niech będzie staż sir Alexa Fergusona w Manchesterze United. Słynny Szkot prowadził „Czerwone Diabły” przez 27 lat. Nie zawsze wszystko układało się po myśli właściciela, wielokrotnie trzeba było przełknąć gorycz porażki. Pomimo tego Ferguson mógł być pewny swojej posady, dzięki czemu dorobił się niezwykłego autorytetu wśród swoich podopiecznych.

Piłkarze zdawali sobie sprawę z tego, że to co mówi ich trener, jest święte. Taki komfort może czuć tylko szkoleniowiec, który nie drży o zachowanie pracy. Kiedy bowiem drużyna zauważy, że trener nie jest pewny swojej przyszłości, natychmiast zacznie zachowywać się inaczej. Zawodnicy nie pójdą za nim w ogień, prawdopodobnie odpuszczą sobie nieco na treningach, ponieważ wiedzą, że prezes i tak woli zwolnić jednego szkoleniowca niż dwudziestu graczy.

W ekstraklasie taki stan nieufności jest właściwie normą. Na naszym podwórku trwa permanentna przebudowa, a piłkarze szybko to zauważają. Szefowie polskich klubów nie umieją obdarzyć bezgranicznym zaufaniem swoich szkoleniowców, wolą działać doraźnie. Pytanie tylko, czy zdają sobie sprawę z tego, że nie da się zbudować pięknego domu, jeśli kuchnię stawia jeden murarz, duży pokój drugi, a sypialnię trzeci. Przecież każdy fachowiec ma swoją wizję, którą stara się wdrożyć w życie. I zamiast willi wychodzi kolejny blok z wielkiej płyty.

Zaufania!

Ludzka natura jest zaiste fascynująca. Często zachwycamy się rzeczami czy miejscami obcymi, a nie doceniamy piękna tego, co nam bliskie. Podobne prawidła obowiązują w ekstraklasie. Prezesi naszych klubów mają niewytłumaczalną słabość do zagranicznych myśli szkoleniowych. Przerabialiśmy już etapy brazylijskie, hiszpańskie, chorwackie, portugalskie. Każdy z nich wiązał się z masowym sprowadzaniem rodaków trenera, który wówczas swoją wizję realizował. W ten sposób do polskiej ligi trafiało wielu zawodników, którzy znacznie odstawali poziomem i w normalnych warunkach nigdy nie trafiliby nad Wisłę. Jako że byli jednak znajomymi trenera, to w ten czy inny sposób załapali się na niezły kontrakt w ekstraklasie.

Znów jednak kłania się brak strategicznego myślenia. Przecież trener – niezależnie od tego, czy brazylijski, hiszpański, chorwacki czy portugalski – prędzej czy później (a raczej prędzej) pracę straci. Wypłacenie jednej odprawy jakoś jeszcze klubowy księgowy przetrawi, ale cóż począć z kilkoma niepotrzebnymi zawodnikami, których zwolniony szkoleniowiec ściągnął? Różne są praktyki – jedni na siłę wypychają z klubu, inni pozwalają grać, byleby nie przyznać się do błędu. Zazwyczaj jednak kończy się tak, że przepłacani obcokrajowcy blokują miejsce młodym Polakom.

No właśnie, młodzi Polacy. Tak bardzo chcemy mieć silną reprezentację, a patrząc na naszą ligę, nie można powiedzieć, że robimy w tym kierunku wystarczająco dużo. Wydawać by się mogło, że ze względu na swój poziom ekstraklasa jest optymalnym miejscem do rozwoju dla naszych utalentowanych nastolatków. Nie ma ich jednak tutaj zbyt wielu. Czy trenerzy ich nie widzą? Trudno w to uwierzyć. Problemem jest brak zaufania ze strony prezesa, którego interesują przede wszystkim wyniki. Jak więc można oczekiwać od szkoleniowca, że zaryzykuje grę 18-latkiem, mając w głowie, iż jeśli dziś przegra, to jutro może ustawiać się w kolejce do pośredniaka?

Empatii!

Zwolnienia trenerów były, są i będą. To co można zmienić, to ich częstotliwość i styl, w jakim się ich dokonuje. Na pierwszy aspekt wpływ mają cierpliwość i zaufanie, o których napisaliśmy powyżej. Natomiast co do stylu pożegnania, warto przypomnieć niedawne derby Trójmiasta. Właściciel Arki Gdynia napisał godzinę przez meczem na Twitterze, że trener Smółka odejdzie z klubu po końcowym gwizdku. Z jednej strony doceniamy dobrą wolę prezesa, który poinformował wszystkich o swoich zamiarach, ale z drugiej… chyba nie najlepiej wyczuł czas i miejsce. Jak mógł bowiem czuć się w trakcie spotkania Smółka, który wiedział, że de facto jest już bezrobotny? Jak mógł zmotywować drużynę, która wiedziała, że de facto nie ma trenera?

Sytuacja, do której doszło w Gdyni, na pewno nie pomoże byłemu już szkoleniowcowi Arki w dalszej karierze. Nie chcemy powiedzieć, że prezes trójmiejskiego klubu zniszczył Smółkę, ale na pewno sposób rozstania nie przeszedł bez echa. – Sytuacja, która ostatnio się dzieje w polskiej lidze, jak są traktowani trenerzy, to jeden wielki skandal – odnosił się do zwolnienia kolegi po fachu Piotr Stokowiec. – Tak wizerunku polskiej piłki nie zbudujemy. Jakiś szacunek dla trudnego zawodu trenera się należy.

Jeszcze bardziej ucierpiała reputacja Adama Nawałki, który z postaci pomnikowej dla polskiego futbolu przekształcił się w człowieka wyśmiewanego przez cały kraj. Były selekcjoner został zwolniony po zremisowanym meczu z Koroną Kielce, w którym jego Lech prezentował prawdziwy antyfutbol. Cztery miesiące w ekstraklasie wystarczyły do tego, aby w zasadzie pogrzebać wspomnienia o pięciu owocnych latach w kadrze narodowej. Niewątpliwie epizod w Poznaniu zniszczył Nawałkę. Jeżeli po tej klęsce 61-latkowi udałoby się jeszcze znaleźć angaż w jakimś zagranicznym klubie z silnej ligi, byłaby to nie lada sensacja.

Stolica Wielkopolski pogrzebała też (przynajmniej na jakiś czas) marzenia Ivana Djurdjevicia. Przygotowywany przez lata do roli pierwszego trenera Serb został zwolniony już po kilku miesiącach, nie ukończywszy nawet rundy jesiennej. Krótki, acz bardzo nieudany okres pracy w charakterze szkoleniowca zmącił nieco wizerunek idola poznańskich kibiców. 42-latek żegnał się z ławką trenerską w bardzo gęstej atmosferze. Można mu współczuć, ponieważ „Kolejorz” znaczy dla niego bardzo wiele.

Nie był on jednak pierwszym, którego rola szkoleniowca w Lotto Ekstraklasie przerosła. I pewnie nie ostatnim.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze