Jagiellonia wygrywa w ostatnich sekundach na Parken!


Drużyna Adriana Siemieńca cierpiała przez 96 i pół minuty meczu, ale w 97. minucie pojawiła się szalona radość

4 października 2024 Jagiellonia wygrywa w ostatnich sekundach na Parken!
Lukasz Laskowski / PressFocus

W ostatnich sekundach spotkania Jagiellonia wyszła na prowadzenie z FC Kopenhaga i zapisała cudowną kartę w swojej historii. Debiut w fazie ligowej europejskich pucharów zostanie przez kibiców „Dumy Podlasia” zapamiętany jako 96 minut cierpienia zakończone cudownym happy endem. Jagiellonia nie grała pięknie, ale jej triumf nad Duńczykami piękny jest nad wyraz.


Udostępnij na Udostępnij na

Jagiellonia przystępowała do spotkania z FC Kopenhaga z pozycji totalnego underdoga. Apetyty polskich fanów były oczywiście rozbudzone po zwycięstwie Legii nad Realem Betis. Jednak Duńczycy to drużyna, dla której Liga Konferencji jest porażką. W ostatnich latach FC Kopenhaga regularnie meldowała się w Lidze Mistrzów lub w Lidze Europy. A dla białostoczan był to debiut w zasadniczej fazie europejskich pucharów. Cały czas warto przypominać, że kilkanaście miesięcy temu nikt jeszcze poważnie na Podlasiu o Lidze Konferencji nie myślał. FC Kopenhaga na papierze wyglądała na drużynę ze zdecydowanie wyższej półki. Pod kątem obycia w Europie, jak i piłkarskiej jakości samej w sobie.

Bolesne przywitanie Jagiellonii z Parken

I w pierwszej połowie gołym okiem było widać, która z drużyn jest już w europejskich pucharach doświadczona i Liga Konferencji Europy jest dla niej planem minimum. FC Kopenhaga od samego początku pokazywała przyjezdnym z Białegostoku, że zamierzają kontrolować grę. Atakowała od pierwszego gwizdka. Na dodatek robiła to z ogromną swobodą. Piłkarze Jagiellonii Białystok musieli bardzo głęboko się bronić. Niemal cała drużyna Adriana Siemieńca ustawiona była w okolicach pola karnego Sławomira Abramowicza, a w pozostałych sektorach boiska stanowiła tło dla Duńczyków.

Piłkarze FC Kopenhaga z ogromną swobodą wymieniali podania we wszystkich sektorach boiska. Na dodatek do sprawnego konstruowania akcji zawodnicy stołecznego klubu dokładali wielką jakość indywidualną. Thomas Delaney wyśmienicie regulował tempo gry, między stoperów Jagiellonii w pole karnym z wielką łatwością wchodził Claesson, a wyjątkowe umiejętności pokazywali skrzydłowi duńskiego zespołu. Żaden z zawodników ofensywnych w PKO BP Ekstraklasie nie ma takiej swobody w wygrywaniu pojedynków co grający na flankach gospodarzy Achouri oraz Elyonoussi. I to właśnie po próbie dryblingu Norwega rozpoczęła się sekwencja stałych fragmentów, po których Jagiellonia straciła bramkę.

Gola Hatzidiakosa można było uniknąć, ale pole karne było w tamtym momencie miniaturą całego boiska. Piłkarze Jagiellonii byli zbyt zamknięci we własnym polu bramkowym i brakowało pazerności i agresji przy próbach wybicia. Gdy to się zmieniło, Jagiellonia wróciła do żywych.

Jagiellonia istnieje

Strata bramki sprawiła, że piłkarze Adriana Siemieńca w końcu zaczęli zaznaczać na boisku swoją obecność w ofensywie. Dłuższe utrzymanie się przy piłce w dalszym ciągu było problemem, ale Jagiellonia od wyjścia gospodarzy na prowadzenie przynajmniej sprawiała Duńczykom kłopoty swoim pressingiem. Mimo to to FC Kopenhaga wciąż prowadziła grę, mecz dalej toczył się pod jej dyktando. Można powiedzieć, że po 25. minucie spotkania Jagiellonia miała kilka dobrych momentów, ale w zasadzie było to nic w porównaniu z tym, co pokazywali gospodarze.

Dobre fragmenty gry Jagiellonii to właściwie ich chwilowe wyjścia spod intensywnego pressingu gospodarzy oraz krótkie wymiany podań. Sukcesem białostoczan w pierwszej połowie było to, że stracili tylko jedną bramkę i przyzwyczaili się do żywiołowych reakcji duńskich fanów na Parken. Pierwsza połowa to bolesne zderzenie ekipy Adriana Siemieńca z fazą ligową europejskich pucharów. A dla FC Kopenhaga było to bardzo przyjemne wprowadzenie do tej edycji Ligi Konferencji Europy. Duńczycy po pierwszej połowie mogli sobie pluć w brodę, że tak ogromna przewaga, taka łatwość w utrzymaniu się przy piłce pod polem karnym Sławomira Abramowicza w efekcie dała tylko jedną bramkę przewagi.

Powrót do żywych i powrót do normy

Tak rozpoczęła się również druga połowa. Piłkarze FC Kopenhaga kontynuowali swoje oblężenie, mimo że Adrian Siemieniec wprowadził kilka korekt do gry swojej drużyny. Na boisku za Jesusa Imaza pojawił się Taras Romanczuk, a pozycję Hiszpana zajął Marcin Listkowski. Jedyną szansą na sukces Jagiellonii był wysoki pressing i dynamiczny doskok. A to absolutnie nie jest wiodąca cecha Imaza, bardziej sprawdza się on w meczach, w których Jagiellonia atakuje pozycyjnie. A z drugiej strony „Duma Podlasia” potrzebowała więcej pewności w defensywie.  Tę w duecie z Nguiambą mógł dać kapitan Taras Romanczuk. Ale najważniejszą zmianą, która nastąpiła wśród podopiecznych Adriana Siemieńca, była większa odwaga w grze ofensywnej.

Różnicę w jakości wciąż było widać i wykorzystał to Mohammed Elyonoussi, który zabawił się w polu karnym Sławomira Abramowicza. Norweg podwyższył prowadzenie swojego zespołu na 2:0, ale białostoczan uratował gwizdek sędziego i pozycja spalona jednego z piłkarzy Kopenhagi. A chwilę później piłkarze Jagiellonii po raz pierwszy w tym meczu zdecydowali się na ofensywne wejście pod pole karne gospodarzy. Podłączył się z lewej strony Joao Moutinho, a piętą, w stylu Roberta Lewandowskiego, sytuację wykończył Afimico Pululu. Parken wcale nie zamilkło, nawet na 12 sekund. Piłkarze Kopenhagi, tak samo jak kibice, od razu rzucili się do ponownego ataku.

Mur nie do przebicia

Po strzelonej bramce Jagiellonia ponownie musiała cofnąć się pod pole karne i bronić swojej bramki. Kolejną szansę po chwili miał jeszcze Afimico Pululu, ale tym razem na drodze do szczęścia białostoczan stanął golkiper gospodarzy Nathan Trott. FC Kopenhaga miała problemy z obroną kierowaną przez Sławomira Abramowicza, ale defensywa gospodarzy absolutnie nie musiała martwić piłkarzy Jagiellonii na ich połowie. Po stracie bramki Duńczycy atakowali dużą liczbą graczy, ale nie mogli sforsować muru Jagiellonii. Przewagę wciąż mieli ogromną. Z wielką łatwością przedostawali się pod pole karne Sławomira Abramowicza, piłkarze Jagiellonii dopuścili ich łącznie do oddania 19 strzałów. Większość z nich była jednak niecelna i to była największa bolączka piłkarzy z Parken.

Frustracja

Z każdą kolejną minutą w szeregach piłkarzy Kopenhagi pojawiało się coraz więcej frustracji. Duńczycy wypracowali sobie ogromną przewagę. Zdecydowaną większość meczu toczyła się na połowie Polaków, a Sławomir Abramowicz musiał przez cały czas zachowywać największą czujność. Ale defensywa Jagiellonii była dla Kopenhagi nie do sforsowania. „Jaga” miała problemy, by jakkolwiek utrzymać się przy piłce. W jej grze było mnóstwo nerwów, a w rezultacie niedokładności. FC Kopenhaga atakowała większą liczbą graczy, a Jagiellonia nie potrafiła wykorzystać połaci wolnej przestrzeni, które Duńczycy zostawiali im na własnej połowie. Wydawało się, że remis całkowicie zadowala Adriana Siemieńca.

Piłkarzy z Białegostoku coraz częściej łapały skurcze, żółtą kartkę za zbyt długie celebrowanie rozpoczęcia gry otrzymał Sławomir Abramowicz. Ten remis 1:1 miał być wycierpiany, w szczególności przez Afimico Pululu. Angolczyk harował w defensywie, a gdy pojawiła się okazja, bez skrupułów ją wykorzystał. To miał być remis na dobry początek Jagiellonii w europejskich pucharach. Remis, który kibice „Dumy Podlasia” mogliby przedstawiać jako wywalczony charakterem i wolą walki. Ale inne plany na przyszłość miał Darko Churlinov.

Szaleństwo

Gdy polscy kibice mogli już odetchnąć z ulgą po ostatniej zmarnowanej szansie Duńczyków pod koniec siódmej minuty doliczonego czasu gry, w sytuacji sam na sam z bramkarzem Kopenhagi znalazł się reprezentant Macedonii Północnej Darko Churlinov. Po wejściu na boisko nie mógł pokazać swojego największego atutu, jakim jest drybling, ponieważ Jagiellonia praktycznie nie miała piłki. Ale gdy dostał już zgraną futbolówkę od Afimico Pululu, potrafił z chirurgiczną precyzją wykończyć akcję. W ostatnich sekundach doliczonego czasu gry Jagiellonia wyrywa trzy punkty na Parken i zapisuje piękną kartę w swojej historii. Zwycięstwo w stolicy Danii zostało wycierpiane, ale wynagrodzenie woli walki przyszło bardzo szybko.

Jagiellonia Białystok pięknie rozpoczęła swoją przygodę w europejskich pucharach. Przez zdecydowaną większość spotkania w Danii wydawało się, że będzie to kontynuacja bolesnego zderzenia z europejskimi pucharami. Ale tym razem dojrzałość w defensywie i determinacja do ostatnich sekund spotkania wynagrodziły 90 minut cierpienia. Gol Darko Churlinova wniósł w serca polskich kibiców nadzieję, że mistrzowie Polski mogą powalczyć w Lidze Konferencji o naprawdę fajny wynik.

W Kopenhadze piłkarze Jagiellonii widzieli wielkie miasto i widzieli wielkich piłkarzy w szeregach drużyny gospodarzy. Ale walcząc, pokazali, że nie muszą mieć przed europejską piłką żadnych kompleksów. A zwycięstwo wyszarpane w 97. minucie meczu przejdzie do legendy jako kolejny piękny moment w trenerskiej karierze Adriana Siemieńca.

Chapeu bas, Jagiellonio!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze