Niedzielne popołudnie na sam koniec zaserwowało nam danie, które jeszcze przed podaniem na stół sprawiało wrażenie dość lekkiego, mimo wszystko smacznego i ładnie podanego. Przecież naprzeciwko siebie miały wybiec zespoły potrafiące stworzyć przyjemny dla oka spektakl, obfitujący w sympatyczne akcje, strzały i momentami niezłą organizację gry. Z jednej strony Jagiellonia, lider ekstraklasy. Z drugiej Pogoń próbująca grać futbol na tak, czasem lepiej, czasem gorzej. Sami widzicie, że menu wskazywało na miłe zakończenie weekendu. Prawie, gdyż mniej zorientowany kelner postanowił nie wspominać o nieobecności szefa kuchni.
Średnie 0:0
Konstantina Vassiljeva dziś można było zobaczyć na stadionie w strefie rodzinnej. Mamy wrażenie, że zasiadająca w tym sektorze publika przez większą część spotkania mogła być bardziej zajęta kolejnymi fotkami z Estończykiem aniżeli wydarzeniami na placu gry. Bo taki to właśnie był mecz: nudny, usypiający, z pierwszą połową do zapomnienia. Wraz z nieobecnością Kosty na boisku jego drużyna straciła około 75 % procent błysku. Tego „czegoś”, dla którego wielokrotnie spotkania „Jagi” oglądaliśmy bez jakiegokolwiek drgnięcia w kierunku pilota.
Dziś natomiast takie odruchy mieliśmy średnio co jakiś czas. Nie zrozumcie nas źle, to nie był zły mecz. Raczej taki z gatunku tych przeznaczonych dla koneserów. Więcej w nim uświadczyliśmy taktyki i wzajemnych szachów niż ofensywnej gry. Miał on swoje fazy, zarówno te nudne, jak i interesujące. Te pierwsze zdominowały przede wszystkim spotkanie do przerwy. Tak jak powiedzieliśmy, do około 40. minuty działo się mniej więcej tyle co w odcinku Plebanii bez Janusza Tracza. Jagiellonii daleko było do forsownego tempa, nie mówiąc już o jakimkolwiek podejmowaniu ryzyka. Pogoni taka gra najwyraźniej pasowała, gdyż zawodnicy Moskala dość swobodnie rozgrywali futbolówkę na połowie rywala. Niestety pomimo dogodnych warunków czynili to w sposób wolny i przewidywalny. Efekt? Praktycznie tylko dwie sytuacje „Portowców” w ciągu 40 minut gry. Najpierw doskonałe podanie Gyurcso zmarnował Frączczak, później swoje „dołożył” Zwoliński, mając przed sobą praktycznie tylko bramkarza. „Jaga” odpowiedziała przed zaproszeniem do szatni jednym konkretnym strzałem, świetnie sparowanym przez Dawida Kudłę.
I tyle. To w zasadzie cała pierwsza połowa: jeden celny strzał. Nie wiem, czy to kwestia pogody czy nastroju, ale raczej liczyliśmy na większe fajerwerki. Tymczasem dostaliśmy zepsute zimne ognie.
Brak reżysera
Większe emocji nadeszły po przerwie. Gospodarze podkręcili tempo, spychając szczecinian na ich własną połowę. Pogoń zaczęła się gubić, zmuszając swojego golkipera do bardziej intensywnej pracy. Ten nie zawiódł, co jakiś czas ratując zespół przed utratą gola. Trudno go jednak dziś nazwać jakimś wielkim strażakiem, raczej solidnym strażnikiem na własnym posterunku. Jagiellonia próbowała, szukała jakiegoś remedium, lecz za każdym razem brakowało tego ostatniego podania, różnicy, którą dostarczyłby nieobecny Estończyk.
To raczej nie najlepsza wiadomość dla Probierza, którego ekipa znów stopniowo zaczyna uzależniać grę od jednego zawodnika. Jasne, wielką przyjemnością jest posiadanie takiego lidera jak Kosta. Problem w tym, że jego nieobecność pozostawia drużynę bez planu, pomysłu, elementu zaskoczenia. Historia w Polsce znana i stara jak świat.
Droga donikąd
Słówko o Pogoni, która mimo remisu pozostawiła po sobie niedosyt, ponieważ „Jaga” była dziś zespołem do ugryzienia, zwłaszcza w pierwszej odsłonie. Niestety piłkarzom Moskala nie udało się tej sztuki dokonać. Trudno powiedzieć, czy to kwestia braku umiejętności w składzie lub niestabilnej formy. Na pewno nie jest łatwym zadaniem dostrzec w grze „Portowców” jakiś większy schemat, wizję. I to chyba w tym wszystkim najsmutniejsza wiadomość, gdyż z taką drugą linią ten zespół powinien co tydzień grać mile dla oka, niezależnie od punktów. Czyni to natomiast sporadycznie.