Throwback Thursday: przeklęty romans Ronaldo i Stade de France


Sprawa Ronaldo i Stade de France sprzed 18 lat jest o wiele bardziej tajemnicza niż kontuzja Cristiano z finału ME 2016

14 lipca 2016 Throwback Thursday: przeklęty romans Ronaldo i Stade de France

Finał wielkiego turnieju, w nim Francja podejmująca ekipę z jednym z dwóch najlepszych zawodników na świecie. Ten ostatni, nie wiedzieć czemu, właśnie na okoliczność tego spotkania doznaje kontuzji, która nie pozwala mu wejść w swoje własne buty. Zgadza się też nazwisko. Ronaldo i Stade de France – historia zatoczyła koło po 18 latach. Sytuacja z 1998 roku jest jednak o wiele bardziej... tajemnicza?


Udostępnij na Udostępnij na

Cristiano nie zagrał wybitnego turnieju. Jeśli patrzylibyśmy na Quaresmę, który wykręcił takie liczby, powiedzielibyśmy: geniusz. Z Ronaldo jest inaczej; presja oczekiwań i odpowiedzialność rosną wraz z zawieszaniem sobie poprzeczki coraz to wyżej i wyżej, a gwiazda „Królewskich” w tej domenie nie ma sobie równych.

Tak czy owak, Portugalii udało się dojść do finału. Skrzydłowy rozegrał zaledwie 25 minut – kilka chwil wcześniej Dimitri Payet skasował asa Mistrzów Europy sposobem „kolano w kolano”. Schodząc, a raczej opuszczając plac gry na noszach, CR7 płakał jak dziecko. Nie ma się co dziwić – kto by nie płakał?

W sytuacji z Euro 2016 nie było jednak nic szczególnego – ewidentna kontuzja, która jednakowoż nie zabrała Ronaldo „udziału” w finale, kiedy to paradował przy linii bocznej z Fernandem Santosem u boku. Nic szczególnego prócz analogii do zdarzenia sprzed osiemnastu lat, kiedy to pewien Brazylijczyk przegrał jeden z najważniejszych meczów w karierze.

To tajemnica mundialu, mundialu to tajemnica

Wyśpiewując powyższe słowa, Bohdan Łazuka nie wiedział, jak trafnie będzie można przypisać je do finału mistrzostw świata z 1998 roku. Tamten mundial gościli Francuzi. To była wielka ekipa. Na minionym już Euro stawialiśmy gospodarzy w roli faworytów z mocną kadrą, jednak ten zespół w porównaniu do drużyny z przełomu wieków to banda jeszcze niezwycięskich dzieciaków i wschodzących gwiazdek.

Deschamps, Desailly, Petit, Leboeuf, Bathez, Thuram, Lizarazu, Blanc, Djorkaeff, Pires, młodzi Vieira, Henry Trezeguet. I on. Zinedine Zidane. Wówczas miał 25 lat i właśnie stawał się najlepszym pomocnikiem na świecie. Wtedy tylko jeden piłkarz był lepszy.

Ronaldo. „Il Fenomeno” miał 21 lat, a na koncie już Złotą Piłkę (wówczas jeszcze coś znaczyła) oraz wszystkie nagrody, które może dostać piłkarz. Kariera nie stała przed nim otworem – on już ją miał, już był mistrzem świata (1994 – nie grał, ale medal dostał!), już był obwołany najlepszym młokosem w historii. Był królem, na pewno przed Zidane’em. To więcej, niż dzisiaj ma Cristiano – z tą różnicą, że ten drugi jest starszy o dziesięć lat.

***

Na pięć godzin przed finałem mistrzostw świata Roberta Carlosa obudził krzyk jego współlokatora z reprezentacyjnego hotelu. Ronaldo wił się na podłodze w konwulsjach i z pianą na ustach. Carlos nie czekał długo – natychmiast wrócił z pomocą. Atak R9 się skończył, po czym sam zainteresowany natychmiast usnął.

Jak wielki hype towarzyszył napastnikowi? Wystarczy wspomnieć, że lekarze postanowili w ogóle nie wspominać mu o całym zajściu. Gdyby nie interwencja jednego z najbardziej doświadczonych graczy w zespole, Leonardo, Ronaldo mógłby nie dowiedzieć się o tym przed finałem…

– Lekarze zabrali mnie do innego pokoju i oznajmili, że miałem konwulsje i nie zagram. Odpowiedziałem: „Nie, to niemożliwe. Chcę zagrać. Zagram”. Pojechaliśmy do szpitala i spędziłem tam trzy godziny. Miałem wszystkie testy, jakie możesz sobie wyobrazić. Nie znaleziono przyczyny. Byłem zdrowy. Wyglądało to tak, jakby ataku nigdy nie było – sam zainteresowany zwierzał się Gary’emu Linekerowi w 2014 roku.

Koszmar na Stade de France

Na półtorej godziny przed meczem Ronaldo był jeszcze w szpitalu, toteż Mario Zagallo, selekcjoner „Canarinhos”, nie mógł umieścić snajpera w składzie. Taki właśnie komunikat dotarł do mediów, a świat oszalał. – Rozumiałem to, ponieważ byłem w szpitalu, ale poprosiłem Zagallo: „Proszę, muszę zagrać. Wszystko jest ze mną w porządku”.

Ronaldo zagrał. Jego Brazylia została zmiażdżona przez Francuzów i przegrała 0:3, a sam goleador rozegrał jedno z najsłabszych spotkań w latach swojej światowej dominacji. Nie uraczył kibiców ani jednym magicznym zagraniem, nie potrafił poprowadzić zespołu. Przeszedł obok meczu, było wyraźnie widać, że najchętniej zapadłby się pod ziemię.

Odnośnie do tamtego dnia powstało niewiele mniej teorii spiskowych niż przy 11 września. Najpopularniejsze i jednocześnie jakkolwiek możliwe? Pierwsza to wymóg gry postawiony przez Nike. Ronaldo był twarzą koncernu, a jego nieobecność w najchętniej oglądanej transmisji na świecie byłaby dla Amerykanów nie tyle policzkiem, co soczystym sierpowym.

Druga to sfałszowane badania w szpitalu. Konwulsje, piana w ustach, a wyniki jak u konia? Coś tu nie gra. W odwodzie pozostają jeszcze depresja Ronaldo, seksafera oraz… spisek FIFA. Organizacja miała „oddać” mundial Francuzom, aby zatuszować problemy społeczne w kraju, Brazylijczycy w ramach zadośćuczynienia mieli wygrać MŚ za cztery lata. W normalnych okolicznościach nazwałbym to niezwykłą bzdurą, jednak patrząc na rewelacje, które co i rusz docierają do naszych uszu – ze światową federacją wszystko jest możliwe.

R9 odpokutował sobie w 2002 roku, wygrywając turniej po strzeleniu ośmiu goli, w tym dwóch w finale. Mimo tego finał ze Stade de France pozostanie w jego pamięci jako jeden z tych meczów, o których będzie śnił po nocach. Cristiano Ronaldo co prawda po spotkaniu płakał ze szczęścia, ale mimo tego opuszczając plac gry, był załamany nie mniej niż 12 lat wcześniej po porażce z Grecją. Jedno jest pewne – piłkarze z nazwiskiem „Ronaldo” na koszulce nie mogą grać na stadionie pod Paryżem.

Dzisiejszy odcinek Throwback Thursday dedykuję Cristiano Ronaldo Juniorowi. W poprzednim wspominałem grecki koszmar Portugalii z Euro 2004.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze