Throwback Thursday: polski Zidane i ghański Pele


Tytuł skłania do przeczytania? Niesłusznie. Nie będzie nowego Zidane'a i nowego Pelego, chociaż media niejednokrotnie uważają inaczej... a czasem wspomagane są przez samych zainteresowanych. Nii Lamptey został mianowany "nowym Pelem" przez samego Brazylijczyka, podobnie było z Freddym Adu, nowym Zidane'em zaś miał być Zeyn S-Latef. Dlaczego żaden z nich nie wszedł w buty herosów futbolu?


Udostępnij na Udostępnij na

Klątwa Pelego – Freddy Adu i Nii Lamptey

Pele wielkim piłkarzem był. Nie sądzę, by nie było lepszego, ale sam fakt, że kibice spierają się na ten temat, czyni Brazylijczyka legendą najwyższej próby. Dzięki takiemu statusowi słowa „Króla Futbolu” mają wartość symboliczną – jak już coś powie, tak jest. A przynajmniej tak być powinno.

75-latek zaprzecza jednak powyższej tezie – na ogół jak coś mówi, dzieje się dokładnie odwrotnie. Przekonało się o tym dwóch chłopców (nie mylić z: mężczyzn), których trzykrotny mistrz świata określił mianem swoich następców. W obu przypadkach był tak blisko prawdy, jak z Bielska-Białej do Ligi Mistrzów.

Przypadek najgłośniejszy to Freddy Adu. Amerykanin ghańskiego pochodzenia miał zrewolucjonizować spojrzenie na piłkę nożną za oceanem – jako przyszły król soccera miał propagować kopaną w USA. Profesjonalny kontrakt w MLS dostał już w wieku 14 lat, jego gaża z miejsca przewyższała zarobki któregokolwiek innego gracza ligi.

Pele nazywając Adu przyszłym możnym futbolu, kierował się w dużej mierze olbrzymimi pieniędzmi od Nike. Gigant ze Stanów zrobił z chłopaka swoją kartę przetargową do wielkiej kasy na kontynencie Jankesów, później Adu miał przenieść się do Europy. Rzeczywistość była brutalna: balonik pękł, a młokos nigdy nie zaistniał w wielkiej piłce. Więcej o nim przeczytacie w poprzednim odcinku Throwback Thursday.

http://igol.pl/inne/throwback-thursday-freddy-adu-spalone-dziecko-pilki-i-marketingu/

 

Nii Lamptey to materiał przynajmniej na dobrą książkę. Między nim i Adu było wiele podobieństw: obu Pele „naznaczył”, kiedy ci mieli jeszcze mleko pod nosem, obaj urodzili się w Ghanie i na tamtejszych ulicach zaczynali kopać futbolówkę, o obu świat miał słyszeć głośniej niż o kimkolwiek innym przedtem. Było jednak kilka różnic – najważniejszą był talent.

Adu to „produkt” Nike. Kopać potrafił, ale nawet gdyby przewracał się o własne nogi, PR-owcy z amerykańskiego koncernu potrafiliby zrobić z niego bożyszcze tłumów. Nii Lamptey nie miał tak łatwo – za to, aby Pele nazwał go swoim następcą, nikt nie zapłaciłby złamanego grosza. Nikt, a już na pewno nie jego, mówiąc bardzo eufemistycznie, patologiczni rodzice.

Chłopak miał ciężko. Od dziecka bity i poniżany w „domu” jak wielu przed nim i po nim znajdował ukojenie z piłką przy nodze. I tu miał przewagę: był bez żadnego „ale” wielkim talentem. Do młodzieżowych kadr powoływany był od 14. roku życia, rok później był już w Anderlechcie. W Belgii zmieniono zasady ligi tylko po to, żeby Ghańczyk mógł grać w pierwszym zespole.

Młokos grywał nawet w kilku młodzieżowych reprezentacjach jednocześnie. Medale sypały się jak z dziurawego worka. W 1991 roku wygrał MŚ U-17, strzelił cztery bramki, został wybrany najlepszym zawodnikiem turnieju i piątym najlepszym graczem Afryki. Miał dopiero 17 lat. Później nie było gorzej: drugie miejsce na PNA 1992, w tym samym roku brąz na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie, rok później srebro przywiezione z MŚ U-20.

W 1993 roku Lampteya wypożyczyło PSV i został najlepszym strzelcem zespołu. Wszystko pozornie szło jak po maśle, lecz właśnie ten rok był początkiem końca. Niepiśmienny Nii Lamptey był pionkiem na planszy swojego agenta, który wykorzystywał niewiedzę i nieumiejętność czytania umów przez swojego klienta, wysyłając go tam, gdzie było więcej pieniędzy. Oczywiście do kieszeni prawnika, nie piłkarza.

Nie poszło w Aston Villi, podobnie było w Coventry. W 1997 roku życie naszego bohatera zaczęło się sypać. W Argentynie nie grał wcale przez chorobę swojego syna, który ostatecznie zmarł. Pogrążony w żałobie Lamptey tułał się po świecie, aby na przełomie wieków przeżyć kolejną tragedię: śmierć córki. Niedługo później okazało się, że kolejna trójka dzieci… to nie dzieci Ghańczyka. Jego żona zmieniała mężczyzn jak Anelka pracodawców.

Przeciwności losu było zbyt wiele. Lamptey nie wypłynął na szerokie wody, jednak potrafił poprowadzić swoje dorosłe życie w przemyślany sposób. Dziś prowadzi szkołę, a młodzieńców nakłania do edukacji i odpowiedniego wyboru życiowej partnerki. Przez oba te czynniki ominęła go olbrzymia kariera.

Kiedy Pele powiedział, że mogę rozwijać się, aby stać się takim jak on, to był dla mnie wielki zaszczyt. Takie uznanie od niego było wspaniałe, ale miało swoje negatywne strony – gdziekolwiek nie poszedłem, oczekiwano ode mnie czegoś niesamowitego. Gdy tylko nie byłem w stanie spełnić (wygórowanych) oczekiwań, nazywano mnie niewypałem.

Zeyn Al-Abidyn S-Latef

Czas na polsko-szwedzko-iracki rodzynek. Jego matka jest Polką, ojciec – Irakijczykiem, on sam urodził się w Szwecji, którego to kraju ma, obok polskiego, obywatelstwo. Zeyn S-Latef ma dopiero 25 lat, ale nie słychać o nim już nic. Kilka lat temu miał być objawieniem, przepowiadano mu prowadzenie naszej kadry na Euro 2012. Nie pojechał i z tego jednego akurat może się cieszyć…

Zauważony został w kwietniu 2007 roku, kiedy to został powołany do kadry U-17 prowadzonej przez Michała Globisza. Polacy wygrali 4:1, a S-Latef strzelił dwie bramki w cztery minuty. „Polski Zidane” – media szalały. Świetna technika, przyjęcie piłki – mówił Globisz. Dodawał też, że młodzik był gwiazdą treningów, ale inaczej wyglądało to w trakcie meczów.

fot. Footballtransfers.com

Również w wieku lat 17 zaczął grać w Sheffield. Po jednym z turniejów pod patronatem Pelego sam Brazylijczyk zszedł na murawę, aby porozmawiać z reprezentantem polskiej młodzieżówki i wróżyć mu wielką karierę. Mógł tego oszczędzić – może dziś mielibyśmy klasowego lewego obrońcę? Cóż, legenda Santosu nie była pierwsza.

Uprzedził go Henrik Larsson, który grał z młodzikiem w Helsingborgu. Ani Szwed, ani Brazylijczyk nie okazali się prorokami. Szanse pokładane w S-Lafecie zgasły szybciej, niż się pojawiły. Aż do 2012 chłopak tułał się po klubach, których nazw i tak nie zapamiętacie, jak Sandes Ulf (Norwegia) czy Syrianska IF Kerburan (Szwecja). Dziś gra w Angelholms FF, w drugiej lidze kraju, w którym się urodził.

Zwiedzał także boiska w Holandii i w Polsce (tygodniowe testy w Wiśle Płock, brak kontraktu). Co nie wyszło? Przede wszystkim kontuzje, które od wieku nastoletniego nie dają obrońcy/pomocnikowi spokoju. Do tego, oczywiście, pompowanie balonika. Polski Zidane? Czy ludzie, którzy tak mówili, widzieli kiedyś Zidane’a?

https://twitter.com/Wolakkk/status/260261546792460288

Zino, bo tak mówią na niego przyjaciele i rodzina, wcale nie ma niepoukładane w głowie. – To media nazwały mnie polskim Zidane’em – mówił w wywiadzie dla Ekstraklasa.net. Dodawał jednocześnie, że z piłki się utrzymuje, nadal ma marzenia i nie można powiedzieć, że mu „nie wyszło”. Cóż, może 25-latek ma rację. Zależy przez jaki pryzmat na to patrzeć. Jeśli ktoś robi to przez szkiełko preferowane przez Pelego, Larssona i rzeszę pseudoekspertów, to wcale nie jest lepszy od tych ostatnich.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze