– Futbol nie ma nic wspólnego z fair play. To nienawiść, zazdrość, samochwalstwo, pogarda dla przepisów i sadystyczna przyjemność z bycia świadkiem przemocy – to słowa pewnego angielskiego dżentelmena. Nazywał się George Orwell. A któż lepiej od Anglika może znać specyfikę fenomenu zwanego piłką nożną.
Od samego początku futbol miał być odmienny od innych sportów. Plebejski, pełen emocji, potu, łez i krwi. Jakże inny od szermierki, jazdy konnej, golfa czy innych rozrywek wyższych warstw. Miał być prosty, dostępny dla wszystkich i uczyć działania zespołowego.
Świat zmienił się od czasu, gdy w 1857 roku powstał pierwszy klub piłkarski Sheffield F.C. Zmieniły się stadiony, gracze, poziom meczów i kibice. Jak powiedział Fred w „Chłopaki nie płaczą”: – Świat poszedł do przodu, pojawiły się komputery, amfetamina, samoloty. Ale co z tego, jeżeli ich serca pompują tę samą krew – krew wojowników, krew swojej wioski, miasteczka czy dzielnicy. Coś, co starają się podtrzymać władze każdego klubu piłkarskiego na świecie. Tożsamość plemienną.
Piłka nożna jest ponad wszelkimi podziałami. Łączy na stadionach bogatych i biednych, profesorów i robotników, młodych i starych. Nie zna podziału na kolor skóry czy życiową filozofię. Ale oprócz tego, że łączy, to także dzieli. Na naszych i waszych. I nigdy nie przestanie tak być. Musi pozostać zjawiskiem społecznym, obudowanym otoczką tożsamości.
To tylko jeden z rodzajów nienawiści spotykanych w piłce. I chyba najzdrowszy, choć paradoksalnie brzmi połączenie tych dwóch słów. Od początku futbolu, nawet w czasach przykościelnych drużyn grających przeciw sobie, istotny był element rywalizacji „plemion”. Nasi reprezentanci, przeciw waszej drużynie i niech okaże się, kto jest lepszy. Bo piłka nożna ma sens tylko w powiązaniu z kibicami. Jakże smutne są relacje z meczów przy zamkniętym stadionie. Mimo że nie zmieniają się ani zawodnicy, ani sposób gry pojedynek traci atrakcyjność. Przyznają to piłkarze, trenerzy, komentatorzy. Nie bez powodu wiele klubów zaprasza przyszłe cele transferowe na mecz – o ile oczywiście mogą się pochwalić atmosferą na trybunach. Dla wielu zawodników szaleństwo kibiców jest dodatkową motywacją.
Święte wojny są w każdym kraju. Zaczynając od kolebki futbolu, gdzie „Bitwa o Anglię” pomiędzy Manchesterem United a Liverpoolem elektryzuje cały kraj. Starsza niż rozgrywki ligowe, mająca swój początek we wzajemnej niechęci dwóch miast. Co według Aleksa Fergusona było jego największym osiągnięciem w jego karierze menadżerskiej? – Strącenie Liverpoolu z ich pieprzonej grzędy.
On ne peut pas dire, les supporters de ManU ont de l'humour! @stevenGerrard #liverpool #ManU via @TSbible http://t.co/ssChgQNnEE
— Alice Devilez (@ADevilez) December 14, 2014
Na dziś najbardziej znaną „wojną” jest ta toczona w Hiszpanii od lat, a dzięki sprawnemu marketingowi wyeksportowana na cały świat. Real Madryt kontra FC Barcelona. El Classico na długo przed pierwszym gwizdkiem emocjonuje cały świat. Obu klubom udało się tak sprawnie sprzedać historię wspólnej nienawiści, że wciągnęły w nią ludzi żyjących pod każdą szerokością geograficzną.
Choć może wydawać się to dziwne, ale Chińczycy czy Meksykanie bardziej emocjonalnie podchodzą do tego konfliktu katalońsko-hiszpańskiego niż mieszkańcy Osasuny czy Sevilli. Gdy konflikt zbytnio przygaśnie, zawsze znajdą się Luis Figo albo Gerard Pique, którzy podniosą temperaturę do odpowiedniego poziomu.
https://twitter.com/FootballFunnys/status/697564168019431425
Wydaje się, że dużo łatwiej zrozumieć niechęć kibiców „Kolejorza” do kibiców Legii Warszawa, niż zrozumieć zażarte dyskusje pomiędzy polskimi madridistami a zwolennikami Barcelony. Nienawiść w futbolu ma podłoże plemienne, a ilu z tych kibiców może powiedzieć, że jest Katalończykiem czy mieszkańcem Madrytu? Stąd jakże częste na pewnym portalu uwagi o „fladze Katalonii opuszczonej do połowy kija od szczotki, na balkonie sympatycznego redaktora”. Jednak o nienawiści w internecie, która schowała się za lżejszym słowem hejt, będzie później.
Wspominając poznańskiego Lecha i Legię z Warszawy, zatrzymajmy się chwilę na naszym polskim gruncie. Także mamy swoje święte wojny, a gdy umierają, należy rozpocząć nowe. Tak jak w wypadku Legii i Widzewa. Upadek na dno łódzkiego klubu stworzył potrzebę wykreowania innej rywalizacji plemiennej. Jak wiedzą już doskonale w Glasgow, bez wroga w futbolu nie da się żyć.
Dlatego też Żyleta przypomina nieustająco: „Nienawidzą nas wszyscy”. Dlatego Kraków podzielony jest na dwie różne strony Błoni, dlatego Łódź, mimo upadku piłki w tym mieście, nadal oznaczona jest podziałem na widzewską i ełkaesiacką. Żeby kibice nie zapomnieli, będą im o tym przypominać marketingowcy. Bo czymże innym niż prowokacją jest napis CWKS na getrach Legii, czym bilbordy „Możesz być nawet z Poznania, jeśli kibicujesz Legii” czy podziękowania warszawiakom za doping od mistrza Polski 2015?
Lech "dziękuje za doping" w Warszawie. Bierze odwet za drwiny Legii http://t.co/c8PA8MS4or
— tvn24 (@tvn24) June 10, 2015
Nienawiść kibicowska jest oparta na historii, plemiennym honorze i pewnych zasadach. Wrogość do przeciwnika jest w niej wymieszana z szacunkiem. Jako pierwsi przeciwko zakazowi przyjazdu kibiców gości protestują fanatycy gospodarzy. Często to oni kupują dla przyjezdnych bilety na własne trybuny, by ominąć restrykcje.
Niestety, choć znów brzmi to paradoksalnie, nienawiść na trybunach jest w zaniku, a jej miejsce zajmuje stugłowy smok hejtu. Wyniesiona ze stadionów wrogość opanowała internet. O ile wykrzyczenie swej niechęci do rywala zza miedzy zawsze pełniło funkcję wentyla bezpieczeństwa, o tyle internetowe wpisy w dowolnym futbolowym temacie raczej jedynie nakręcają spirale emocji. Każdy kolejny wpis musi być mocniejszy niż przedmówcy. Brak mu jednocześnie klasy ironii i uszczypliwości prezentowanych w oprawach. Największą różnicą jednak jest to, że hejt nie jest oparty na tożsamości, a jedynie na ślepych próbach plucia na wartości innych. Nie poczuciem dumy z bycia kibicem, ale frustracji wylewanej w otchłanie internetu.
Oczywiście daleki jestem od gloryfikowania nienawiści w futbolu, szczególnie gdy zaczyna przechodzić w pozawerbalne formy. Największe stadionowe tragedie spowodowane są właśnie tym przekroczeniem granicy. Przejściem od słów do czynów. Tak jak na brukselskim stadionie Heysel w majowy wieczór 1985 roku, gdzie zginęło 39 włoskich kibiców. Tragedii, która zmieniła kibicowski świat. – Było mi bardzo głupio. Chodzimy na mecze, żeby oglądać piłkę nożną, a nie, żeby patrzeć, jak ludzie giną. Piłka nożna nie jest aż tak ważna. Żaden najlepszy mecz nie jest tego wart – powiedział Kenny Dalglish.
Months of work to put everything together…
Great documentary on HEYSEL's tragedy.
It's almost time.
STAY TUNED! pic.twitter.com/v9JiyFB86o— Gabriele Lele Momoli (@LeleMomoli) February 9, 2016
Także w Polsce mamy do czynienia wielokrotnie z przekroczeniem wszelkich norm cywilizacyjnych. Przykładem niech znów będzie Kraków. A dokładnie jego ulice spływające krwią po ciosach maczet. Choć nienawiść do drugiej strony Błoni w Krakowie jest najczęściej usprawiedliwieniem dla bezmyślnej młócki lub załatwiania ciemnych interesów. Czasem warto zrozumieć, że nienawiść do grupy nie jest tym samym co nienawiść do człowieka. Że nawet najbardziej wulgarne i pozbawione klasy okrzyki nie są równoznaczne z naruszeniem czyjejś nietykalności. Pamiętajmy, że choć może nas różnić kolor szali, to łączy nas wspólna pasja. Mamy prawo do wolności, lecz nie krzywdźmy nią innych. Warto pamiętać także, że dla wielu kibiców barwy to świętość, a „Świętości nie szargać, bo trza, żeby święte były, ale Świętości nie szargać: to boli”.
Wulgaryzmy są warte jednej drobnej wzmianki. Zdając sobie sprawę, że trybuny to nie Wersal, warto jednak pamiętać, że wyświechtane już dziś codziennym użyciem wulgaryzmy nie zabolą rywala tak bardzo, jak zaboleć może umiejętnie wbita szpilka kpiny. „Idźcie do domu, my nie powiemy nikomu” będzie w głowach kibiców z Warszawy trwało zdecydowanie dłużej niż śpiewane na każdym stadionie „Legia ku…”.
Nienawiść nie zawsze skierowana jest przeciwko kibicom drużyny przeciwnej. Bywa także skierowana w stronę piłkarzy. Szczególnie w stronę tych, którzy zdradzili. W Krakowie będą mówić o Cierzniaku, w Poznaniu o Hamalainenie i interes się kręci. Czasem na takich historiach można zbudować medialną popularność wśród własnych kibiców. Trzeba tylko pamiętać, że kto wiatr sieje, ten burzę zbiera i umieć ponieść konsekwencje swoich decyzji. A bywają także tragiczne w skutkach.
Nie zawsze kończy się świńskim łbem lecącym w kierunku Luisa Figo. Czasem w kierunku zawodnika lecą kule. Tak jak w wypadku Andresa Eskobara, kolumbijskiego piłkarza, który samobójczą bramkę na mistrzostwach świata w USA przypłacił życiem. Podobno jeden z jego zabójców w chwili oddawania strzałów krzyczał: gol. Kolumbijski obrońca krótko przed swą śmiercią, komentując swoją feralną interwencję, powiedział: – Do zobaczenia wkrótce. W końcu życie na tym się nie kończy.
https://twitter.com/SadHappyAmazing/status/695776268118175745
Oczywiście jest to skrajny przypadek, ale warto o nim pamiętać. Oby tego typu historia się nie powtórzyła. W większości wypadków na szczęście nienawiść trybun w stosunku do zawodników przyjmuje zdecydowanie mniej drastyczne formy.
Dziś na szczęście w Europie przyjmuje to zdecydowanie łagodniejszą formę. Hejt kibiców Leicester skierowany przeciwko Marcinowi Wasilewskiemu, którego uznali za winnego porażki z Arsenalem, trwał niedługo i tak jak hurtowo pojawiały się groźby, tak hurtowo znikały, gdy kibice uświadomili sobie wagę i konsekwencję swoich słów. A może to administratorzy im uświadomili.
Takie fale nienawiści w komentarzach czy to mediów, czy internautów stały się udziałem wielu zawodników. Przeżył to David Beckham po mundialu we Francji, przeżyli i inni. Choć tu tolerancja się zdecydowanie się zwiększyła. Paweł Kaczorowski, który w 2005 roku przechodził do Legii, chciałby otrzymać taką dyspensę, jaką dostał w 2016 roku Kasper Hamalainen.
Internet zapłonie – zapowiadali ci, którzy wiedzieli o rozmowach fińskiego pomocnika ze stołecznym klubem. Czy tak było? Przy takim ogniu trudno byłoby choćby kiełbaskę usmażyć, nie mówiąc już o pyrze. Fiński pomocnik nawet nie miał osmalonych rzęs. Wprawdzie niektóre media próbowały podnieść trochę emocje, ale ani historia zdrad, ani zniszczony mercedes w Poznaniu niezbyt zadziałały na tłum. Kilka okrzyków „Judasz, zdrajca, nie zapomnimy…”. Wiele głosów zrozumienia. Wyższa pensja, zmiana otoczenia. Logika kontra emocje. Na chwilę temperaturę poniósł filmik z mistrzowskiej fety 2015, ale szybko pojawili się strażacy. „Nic złego nie śpiewał, mruczy, sam nie wie, co śpiewa”.
Nienawiść kierowana jest także w stosunku do sędziów. Trudno powiedzieć, czy rozegrano kiedyś mecz, po którym kibice nie mieli pretensji do arbitra. „Sędzia kalosz” lub zdecydowanie gorsze wersje tego okrzyku zawsze miały swoje miejsce na stadionach. Wśród kibiców, piłkarzy i trenerów. Święte prawo subiektywnego spojrzenia. Problem rozpoczął się wtedy, kiedy sędziowie zaczęli się czuć zagrożeni.
https://twitter.com/Berna_JK/status/701514408615354372
Gorzej, gdy na swój celownik wezmą ich kibice. Wie o tym doskonale Tom Overbo, który pogróżki po meczu Chelsea – Barcelona dostawał jeszcze kilka lat po meczu. Publikacja jego danych adresowych w internecie doprowadziła także do tego, że zmuszony był do korzystania z ochrony policyjnej przez dłuższy czas.
Nie jest to odosobniony przypadek. – Ktoś napisał, że ma nadzieję, że mój rak wróci. Inna osoba coś takiego: Gdybym miał jedną kulkę do wykorzystania, byłbyś już trupem. Jeszcze inna: Mam ochotę coś zrobić Twojej rodzinie. Byłem w szoku – tak wspomina komentarze w internecie Mark Halsey po meczu Manchester United – Liverpool.
Warto wspomnieć także o historii Marka Clattenburga, angielskiego sędziego, który po oskarżeniach ze strony Johna Obi Mikela i Juana Maty został zawieszony w sędziowaniu. Sprawa wprawdzie została oddalona i przez angielską federację, i przez policję z braku dowodów winy, ale pokazała, że wrogość do sędziów przeniosła się z trybun na murawę. Ta sprawa zakończyła się prawie miesięczną przerwą od sędziowania, lecz wydarzyły się także sytuacje o tragicznym finale. Nie tylko w odległych krajach i malutkich wioskach.
Kilka dni po tym, gdy Clattenburg wrócił do pracy z gwizdkiem, świat obiegła szokująca wiadomość z Holandii. W Almere, tuż po meczu, trzech młodych piłkarzy amsterdamskiego Nieuw Sloten pobiło sędziego liniowego. 47-latek na skutek urazów zmarł. Najstarszy z zabójców miał 16 lat.
– Są ludzie, którzy uważają, że futbol to sprawa życia i śmierci. Jestem takim podejściem rozczarowany. Futbol jest dużo ważniejszy – Bill Shankly (wieloletni trener Liverpoolu).
Mimo że piłka nożna to bardzo prosta gra, jest bardzo skomplikowanym zjawiskiem. Nie da się oddzielić jej oddzielić od emocji, które budzi. Nie tylko tych czysto piłkarskich. Także te negatywnych, jak: złość, irytacja i wrogość. Nienawiść w futbolu była, jest i pozostanie w nim obecna…