Videmont w Wiśle Kraków znalazł się zimą przed dwoma laty. Właśnie wtedy został wykupiony z francuskiego Ajaccio do zespołu "Białej Gwiazdy". Pod Wawelem długo jednak nie pobył. Przeciętna gra i pozaboiskowe perturbacje sprawiły, że zaledwie po pół roku musiał pakować manatki i szukać nowego pracodawcy.
O oszustwie i niespełnionych obietnicach Wisły. O kłótni, która przekreśliła jego przyszłość w Krakowie. O trudnym charakterze. O propozycjach Monaco, Lyonu czy Marsylii. O bracie, zagorzałym szalikowcu tych ostatnich. O babci, która po wojnie przeniosła się z Polski do Francji. Zapraszamy.
Nauczyłeś się już nie popadać w konflikty z trenerami? W Cleremont, Ajaccio czy Wiśle Kraków nie zawsze było Ci z nimi po drodze.
Tak, muszę przyznać, że często wina stała po mojej stronie. Jestem graczem z charakterem i mam trudności z zaakceptowaniem pewnych rzeczy, ale stale nad tym pracuję i ciągle dorastam, by podchodzić do pewnych spraw z większym dystansem.
W ubiegłym roku udzieliłeś wywiadu dla magazynu „Onze”, w którym powiedziałeś, że Wisła oszukała Cię na dwa sposoby. Pierwszym z nich miał być brak obiecanego miejsca w pierwszym składzie.
Zgadza się, to było pewne. Powiedziano mi, że będę grać, choć w rzeczywistości sprawy potoczyły się inaczej. Zresztą już wtedy drużyna była skompletowana w całości.
Mimo wszystko nie uważasz, że gra w wyjściowej jedenastce jest kwestią dyspozycji na treningu, a nie układów w dyrektorskich gabinetach?
Nie lubię szukać wymówek, ale wierz mi, na treningach czułem się naprawdę bardzo dobrze. Niestety nie mogłem tego pokazać w warunkach meczowych.
Drugim oszustwem ze strony klubu miały być opóźnienia dotyczące wynagrodzeń. Nikt w klubie nie poinformował Cię o trudnej sytuacji finansowej?
Nikt. Dyrektor sportowy przekonywał mnie przed podpisaniem umowy, że płace będą wypłacane o czasie, że nie muszę się niczego obawiać. Tymczasem w trakcie rozmów w szatni z zawodnikami dowiedziałem się, że nie dostali pensji od dwóch i pół miesiąca. To jest fakt, okłamał mnie w tej kwestii. Zdecydowałem się przedstawić mu wprost swoje niezadowolenie, za co byłem przez niego potem nieustannie krytykowany.
Zaledwie pół roku trwała Twoja przygoda z „Białą Gwiazdą”. Żałujesz, że nie dano Ci prawdziwej szansy pod Wawelem?
Piłka nożna, choć to bez wątpienia najlepsza praca na świecie, czasami bywa okrutna, a oczekiwania szybko weryfikowane są przez rzeczywistość. Kiedy wracam myślami do atmosfery, kibiców, miasta, muszę przyznać, że dopada mnie nostalgia.
„Robiłem wszystko, żeby pomóc Hugo, ale po prostu brakowało mu umiejętności” – to słowa wypowiedziane przez Kiko Ramireza ze stycznia tego roku. Podzielasz zdanie byłego trenera?
To czyste kłamstwo, ponieważ wezwał mnie do swojego biura, aby mi powiedzieć, że mam cechy, aby być jednym z najlepszych zawodników w zespole, choć w moim przypadku – według niego – szwankuje podejście mentalne.
Co dokładnie powiedział Ci Kiko Ramirez wraz z Manuelem Junco podczas spotkania, po którym zostałeś odsunięty od drużyny?
Zamierzam to powiedzieć otwarcie – podczas jednego z treningu miałem sprzeczkę z Kolumbijczykiem z drużyny i od tamtej pory zostałem odsunięty na boczny tor, co ostatecznie zakończyło się moim pożegnaniem z Wisłą.
O co poszło? I przede wszystkim o którego Kolumbijczyka chodzi – Evera Valencię czy Christiana Echvarrię?
Są rzeczy, których jako profesjonalista wyjawić nie mogę. To był trening otwarty dla publiczności, więc z pewnością kilka osób widziało na własne oczy całe zajście – uderzyłem go po jego chybionym ciosie w moją stronę.
Przed transferem do Belgii przebywałeś na jednodniowych testach medycznych w Sandecji Nowy Sącz. Dlaczego ostatecznie nie podpisałeś z nimi kontraktu?
Powód jest prosty – najzwyczajniej nie osiągnęliśmy porozumienia.
Oprócz ofert Tubize oraz Sandecji miałeś inne propozycje transferowe?
Tak, było kilka ofert pochodzących z Francji, natomiast nie chciałem wracać do ojczyzny. Wolałem zostać za granicą.
Chociaż w Krakowie nie pobyłeś zbyt długo, to kibice o Tobie nie zapomnieli, masz zresztą z nimi kontakt za pośrednictwem mediów społecznościowych. Chciałbyś znowu pewnego dnia przywdziać koszulkę z białą gwiazdą na piersi?
To fantastyczny klub oraz wyjątkowe miasto, jak mógłbym o tym zapomnieć?! Jeśli kiedyś zaistniałaby tak możliwość, dlaczego nie? W końcu nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość.
Co najlepiej wspominasz z czasów gry w Wiśle?
Jest kilka rzeczy, do których lubię wracać pamięcią. Dobrze wspominam każde nasze zwycięstwo. Chyba największą radość sprawił mi mecz z Wisłą Płock. Przegrywaliśmy 1:2, ale udało nam się odwrócić losy spotkania i wygraliśmy 3:2. Radość podwójna, ponieważ na boisku spędziłem pełen wymiar czasowy.
Obecnie występujesz w barwach drugoligowego Tubize. Drugi poziom rozgrywkowy w Belgii bardzo różni się od polskiej ekstraklasy?
Gram w piłkę nożną, aby występować dla kibiców na pięknych stadionach. Cóż, moja sytuacja przed transferem tutaj była nieco skomplikowana, ale musiałem dokonać wyboru, aby móc się odbić. Bez dwóch zdań ekstraklasa jest znacznie lepsza.
Twój klub walczy obecnie o utrzymanie, a Twoja umowa z nim dobiega końca już w czerwcu. Gdzie Hugo Videmont widzi się za kilka miesięcy?
Na razie nie myślę o tym. W tym momencie najważniejsze jest utrzymanie. Nie chcę przed sobą zamykać żadnych drzwi.
Twój brat, podobnie jak Ty, to zagorzały kibic Olympique Marsylia. Nie brakuje Ci na zapleczu ligi belgijskiej atmosfery na stadionach jak we Francji czy w Polsce?
W naszej rodzinie panuje przekonanie, że kibice są równie ważni jak piłkarze. Codziennie rozmawiam z bratem, aby mu powiedzieć, jak bardzo chciałbym grać w klubie, w którym fani są po prostu szaleni. Podczas mojego pobytu w Krakowie mieliśmy zamiar zamieszkać razem. Brat, według założeń, do Polski miał przyjechać w trakcie mojego drugiego sezonu w Wiśle. Wcześniej nie mógł się zjawić ze względu na pracę. Niestety – potoczyło się, jak się potoczyło, a nasze plany spełzły na niczym, czego bardzo później żałowaliśmy. W szczególności brat, który chciał na żywo zobaczyć kibiców Wisły.
Po zakończeniu kariery planujesz, śladami brata, zasiąść na trybunach Stade Velodrome i podobnie jak on być członkiem ruchu kibicowskiego OM?
Marsylia to klub mojego serca i zawsze będę go wspierał. Na dobre i na złe. Nie mówię nie, to możliwe, ale nie chcę na razie wyprzedzać przyszłości.
Za młodu interesowały się Tobą AS Monaco, Olympique Lyon i właśnie Marsylia. Z perspektywy czasu żałujesz, że nie spróbowałeś swoich sił w wielkim klubie?
To prawda, wówczas kilka większych klubów było zainteresowanych moimi usługami, ale w tym samym czasie Cleremont zaproponował mi profesjonalny kontrakt, choć byłem jeszcze przecież młodzieżowcem. Z tego powodu postanowiłem zostać…
… i niedługo potem Twoim trenerem została kobieta, pierwszy taki przypadek w historii. Jak zareagowałeś na tę wieść? Jak układała Ci się współpraca z nią? Według Ciebie kobieta trener to dobry pomysł?
Pomidor.
Od zawsze miałeś opinię piłkarza szybkiego, z dobrym dryblingiem, ale przede wszystkim potencjałem na wielkie granie. Czego zabrakło Ci do osiągnięcia w piłce większych sukcesów?
Trudny charakter, który jednak staram się ujarzmić. Pewne jest, że nie wiodę kariery, którą chciałbym wieść, ale hej, jeszcze nie wszystko skończone. Wciąż wierzę w wielkie możliwości!
Czy uważasz, że z innym podejściem w kwestii przygotowania psychicznego zaszedłbyś znacznie wyżej?
Właśnie z tego względu znajduję się pod okiem trenera mentalnego, aby nauczyć się wrzucić na luz, być o wiele bardziej spokojnym i zrelaksowanym w niektórych aspektach.
Twoja babcia po II wojnie światowej wyemigrowała z Gdańska do Francji. Nauczyła Cię czegoś po polsku?
Niestety, nie znam waszego języka wystarczająco dobrze, jest bardzo trudny. Dzięki babci nauczyłem się kilku podstawowych zwrotów grzecznościowych. To wszystko, co umiem.
Świetny wywiad, świetny piłkarz, szkoda tej direkcji, by mógł zrobić dużo wiele ...