Wielu synów wybitnych piłkarzy próbowało iść śladami swoich ojców. Magia nazwiska i naiwna wiara, że talent do gry w piłkę zapisany jest w kodzie genetycznym, sprawiały, że na starcie kariery mieli spory handicap. Ale rzadko kiedy udawało im się to wykorzystać i większość latorośli stało się bohaterami prześmiewczych artykułów o tym, jak daleko pada jabłko od jabłoni. Jednak ten sezon Serie A pokazuje, że nie zawsze tego typu historie mają z góry napisany scenariusz. Bohaterami tego tekstu będzie trzech młodych chłopaków, których łączy „głośne” nazwisko, ale i perspektywa zrobienia wielkiej kariery.
Ianis Hagi (Fiorentina, 17 lat)
O 17-latku pisaliśmy więcej w kontekście największych talentów Rumunii. Wtedy umieściliśmy prawoskrzydłowego na czwartym miejscu, ale kto wie, czy letni transfer do Fiorentiny (kupiony za 2 mln euro) nie wysforowałby go na pierwszą lokatę. W tym miejscu należy dodać, że ojciec nie miał nic wspólnego z tym transferem. Gheorge ma znajomości w wielu częściach piłkarskiej Europy, ale raczej nie w Toskanii. Hagi junior posiada wszystko, by zostać piłkarzem klasy światowej. Świetnie ułożona prawa noga, niezły drybling i inteligencja boiskowa. W najwyższej klasie rozgrywkowej debiutował w wieku 16 lat (!), a w poprzednim sezonie był ważną postacią Viitorulu, który zakończył ligę tuż za podium. A to, że szkoleniowcem rumuńskiego zespołu jest jego ojciec Gheorge Hagi, to zaledwie nic nie znaczący szczegół. Sam klub został przez niego założony i posiada najlepszą bazę treningową w całej Rumunii.
Jak Ianis radzi sobie po transferze do Fiorentiny? Raczej nie powinien podzielić losów Rafała Wolskiego. Na razie nie zadebiutował w kadrze pierwszego zespołu, ale w drużynie Primavery już błyszczy. Rozegrał dwa mecze i strzelił dwa gole. Wszyscy widzą, z jakiego kalibru talentem mają do czynienia. Co ciekawe, Włosi widzą dla niego przyszłość na pozycji rozgrywającego, a nie na skrzydle, gdzie grywał dotychczas. Jeśli będzie się rozwijać tak jak w Football Managerze, gdzie uchodzi za jednego z dziesięciu najbardziej utalentowanych zawodników w grze, ma szansę dorównać samemu ojcu.
Federico Chiesa (Fiorentina, 17 lat)
Chiesa senior był katem polskich klubów w europejskich pucharach. W Krakowie na myśl o nazwisku Chiesa siarczyście klną, bo to Enrico pozbawił wiślaków marzeń o awansie do 1/4 Pucharu UEFA. Jego syn może podążyć tą samą ścieżką, bo stylem gry bardzo przypomina ojca.
Federico to piłkarz nietypowy, ale nie ze względu na niebywały drybling czy siłę strzału. Jeszcze w poprzednim sezonie łączył grę w Primaverze (bezpośrednie zaplecze pierwszego zespołu) z nauką w szkole międzynarodowej. Tak więc w tygodniu uczył się do egzaminu z anatomii, a w niedzielę strzelał gole w meczach juniorów. Jak mówi sam Chiesa junior, dzięki nauce w takiej szkole biegle zna język angielski i francuski, a gdyby nie udało mu się osiągnąć sukcesu w karierze piłkarskiej, to ścieżka naukowa stoi przed nim otworem. Ale siedzenie w książkach będzie musiał odłożyć na kilka lat.
Ci, którzy widzieli jego występy, mówią, że to wierna kopia ojca. Jest obunożny, potrafi się znaleźć w sytuacjach podbramkowych i je wykończyć. To typ nowoczesnego napastnika, deficytowy towar w obecnym futbolu. W Serie A zadebiutował w pierwszej kolejce tego sezonu. Dostał 45 minut w meczu z Juventusem i było to zabójstwo dla żółtodzioba. Cała drużyna grała źle, Chiesa był niewidoczny i nie radził sobie w pojedynkach z Chiellinim i Barzaglim (gwoli ścisłości trzeba dodać, że mało kto sobie radzi), więc Paulo Sousa ściągnął go w przerwie. Od tamtego spotkania Chiesa zagrał jedynie 12 minut w lidze i pół godziny w LE. Ale chyba on sam spodziewał się, że wejście do pierwszej jedenastki Fiorentiny nie będzie prostym wyzwaniem.
Giovanni Simeone (Genoa FC, 21 lat)
Najstarszy z całej trójki, bo 21-letni, ale i najbardziej wartościowy. Simeone junior trafił tego lata z River Plate do Genoi za 3 mln euro. Podąża więc śladami ojca, który karierę w Europie zaczynał właśnie w Serie A. Nie sposób jest jednak porównać obu piłkarzy. Diego był defensywnym pomocnikiem, przecinakiem, który zyskał sławę dzięki nieustępliwości i waleczności. Natomiast Giovanni to typowa „9” ze zmysłem do wykańczania akcji. Debiutował w 2013 roku w River Plate i przez ponad dwa lata gry w Argentynie zdobył 16 goli. Na papierze nie za dużo, ale pamiętajmy, że mowa tu o graczu, który w wielu krajach na świecie nie mógłby sam kupić alkoholu.
Początki we Włoszech ma bardzo dobre. W pierwszych czterech kolejkach nie grał lub wchodził z ławki, ale dobry występ w końcówce meczu z Napoli (nie wykorzystał stuprocentowej okazji) i kontuzja Leonardo Pavolettego sprawiły, że Simeone zaczął od pierwszej minuty w trzech kolejnych spotkaniach. Efekty? Dwa gole, które dały Genoi cztery punkty. Imponujące. Na tle obrońców w Serie A wygląda bardzo dobrze. Jest szybki, ale i silny, potrafi wygrać pojedynek jeden na jednego i ma łatwość w dochodzeniu do stuprocentowych sytuacji. Jednym słowem nowoczesny napastnik. Ciekawi jesteśmy, jak zaprezentuje się w najbliższych tygodniach, bo czujemy, że Giovanni wyrasta na jedno z odkryć ligi.
Co odziedziczyłem po ojcu? „Garra”, co jest argentyńskim sposobem definiowania determinacji, uporu i gniewu. Niełatwo żyć z jego wielkością. Muszę spróbować i pokazać, że jestem tu dzięki swoim zasługom. Giovanni Simeone po transferze do Genoi
***
Słowa Simeone są znamienne. Ta trójka na co dzień mierzy się z porównaniami do wybitnych rodzicieli. Nikt nie oczekuje, by im dorównali, to by było irracjonalne, ale gdy noga im się powinie, padną słowa o tym, że ojcom nie dorastają do pięt. Przecież gdyby nie oni, ten tekst nigdy nie zostałby napisany. Na razie przypisana łatka to handicap, który sprawia, że na wyczyny młodych piłkarzy patrzy się przez różowe okulary, ale gdy coś im nie wyjdzie, stanie się to przekleństwem, piętnem brutalnie wykorzystywanym przez kibiców i media.