W miniony weekend w Wejherowie przyglądaliśmy się spotkaniu miejscowego Gryfa z Łódzkim Klubem Sportowym. Goście rozegrali pierwszy po 1617 dniach wyjazdowy mecz na ogólnopolskim szczeblu piłkarskim.
16 marca 2013 roku. ŁKS rozgrywa ostatnie w I lidze spotkanie na obcym terenie ze Stomilem Olsztyn, a po kolejnych dwóch tygodniach wycofuje się z rozgrywek zaplecza najwyższej klasy piłkarskiej w Polsce. Mniej więcej w tym samym czasie swój pontyfikat rozpoczyna papież Franciszek, reprezentacja Polski z Danielem Łukasikiem i Radosławem Majewskim w składzie przegrywa 1:3 z Ukrainą w meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata w Brazylii, a po boiskach ekstraklasy biegają Danijel Ljuboja i Tomasz Frankowski. Od przytaczanych wydarzeń upłynął kawal czasu, a mocno zmieniła się nie tylko piłkarska rzeczywistość. Skoro jednak już jesteśmy przy futbolu, to oba opisywane spotkania łączy osoba Michała Kołby. Łódzki golkiper zarówno w meczu rozegranym blisko 4,5 roku temu, jak i podczas ligowego spotkania w weekend bronił dostępu do bramki zespołu „Biało-czerwono-białych”.
Bez zmian pozostała również jeszcze jedna rzecz – zainteresowanie losem ŁKS-u ze strony jego kibiców. To właśnie dla nich awans na trzeci poziom rozgrywkowy (wywalczony wprawdzie dopiero dzięki rezygnacji z gry w II lidze złożonej przez działaczy Finishparkietu Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie) ma ogromne znaczenie. Od tego sezonu, by obejrzeć mecze swoich ulubieńców, nie muszą już jeździć do anonimowych Rząśni, Morąga czy Lubawy. Teraz odwiedzą m.in. Kraków, Poznań czy Katowice i poczują w końcu, że wraz ze swoją drużyną krok po kroku wydostają się z piłkarskich peryferii. W sobotę fani łódzkiej drużyny przekonali się jednak, że również w II lidze muszą być gotowi na przykre niespodzianki. I nie chodzi nam tylko o boiskowe wpadki ich ulubieńców.
Piłka nożna (nie) dla kibiców
– Co Was łączy z Arką Gdynia?
– Nic mnie nie łączy, ja jej nie lubię.
– To kogo Pan lubi?
– Lechię Gdańsk
– To co Pan tu robi?
– Jestem fanem ŁKS-u
– A z kim ŁKS ma zgodę?
– Z Zawiszą Bydgoszcz
– A jaki ma Pan szalik?
– GKS-u Tychy!zasłyszane pod sektorem gości
Taki z pozoru śmieszny dialog kibica łódzkiego klubu z jednym z funkcjonariuszy dobrze oddaje relacje, jakie w sobotę panowały w okolicach stadionu Gryfa między miejscową policją a sympatykami ŁKS-u. Niezrozumienie nie tyczyło się tylko kibicowskich sympatii fanów z Łodzi. Kością niezgody między obiema stronami okazała się zbyt duża liczba łodzian przybyłych na Pomorze, którzy zapragnęli na żywo obejrzeć wyjazdowe spotkanie swojej drużyny. 300 kibiców ŁKS-u wspieranych przez 80 fanów bydgoskiego Zawiszy okazało się dokładnie o… 304 za dużo w stosunku do miejsc, jakie ostatecznie chcieli przekazać łodzianom gospodarze. A że na wejście na stadion w większej liczbie nie było zgody, ełkaesiacy pierwszą część spotkania „oglądali” zza płotu sąsiadującego ze stadionem Gryfa boiska treningowego. Sęk w tym, że obiekt klubu z Wejherowa otaczał jeszcze jeden, wyższy płot, więc widoczność była zerowa. I mimo przejechanych 400 km w jedną stronę ostatecznie kibice ŁKS-u piłkarskich zmagań swoich ulubieńców nie zobaczyli.
Gryf w cieniu Arki
Wstęp na starcie z ŁKS-em mieli za to fani gospodarzy. – Będzie 200, no może 300 osób, zobaczy Pan, w mieście identyfikacja z klubem jest niewielka, a miejscowi wolą pojechać na Arkę grającą w ekstraklasie – wyjaśniał przed spotkaniem jeden z dziennikarzy zajmujący się na co dzień klubem z Wejherowa. Jego słowa zdawała się potwierdzać sytuacja na ulicach. W drodze na stadion minęliśmy kilkunastu fanów w koszulkach Arki, którzy zmierzali w stronę przeciwną do obiektu Gryfa – na przystanek SKM do Gdyni, gdzie walcząca w ekstraklasie drużyna podejmowała Pogoń Szczecin. W sumie w tym momencie przestaliśmy się dziwić, że wejherowski klub jako jeden z nielicznych drugoligowców nie podaje do wiadomości oficjalnej frekwencji na swoich meczach.
Spotkany na trybunach dziennikarz czarne wizje roztaczał nie tylko nad kwestiami kibicowskimi. – Działania związane z modernizacją stadionu co roku przypominają reanimację trupa. Klubowy marketing w zasadzie w ogóle nie istnieje, a i z zawodnikami jest coraz gorzej. Latem najlepsi odeszli, a w ich miejsce nie pozyskano nikogo konkretnego. Mieli pojawić się gracze z zespołów rezerw lepszych klubów, ale i oni chyba czekają do końca okienka transferowego i trafią do Wejherowa tylko wówczas, gdy inne opcje nie wypalą. A w ogóle to dzisiaj nie mamy chyba rezerwowego bramkarza, bo ten wpisany do protokołu jest według mojej wiedzy kontuzjowany.
Słysząc tę litanię narzekań, pomyśleliśmy, że skoro jest tak źle, to ełkaesiaków czeka całkiem łatwe zadanie. Zwłaszcza że przed sobotnim pojedynkiem gospodarze mieli na swoim koncie tylko jeden punkt, a goście siedem oczek. Tymczasem…
Pod górę na stadion i… na boisku
Aby dostać się na obiekt Gryfa na trybunę zajmowaną przez gospodarzy, trzeba wcześniej pokonać blisko 200 stopni schodów. A to wszystko w leśnej scenerii, która sprawia, że wysłużony stadion klubu z Wejherowa należy do tych najciekawiej położonych w całej Polsce. Wędrówkę na mecz można było porównać do starań piłkarzy ŁKS-u w sobotnie popołudnie – było mocno pod górę. Skazywani nawet przez miejscowych na porażkę zawodnicy gospodarzy od pierwszego gwizdka sędziego ruszyli na ełkaesiaków i tuż po upływie kwadransa gry wyszli na prowadzenie po strzale Łukasza Nadolskiego z rzutu karnego. Później wyrównał, również z „jedenastki”, najlepszy strzelec łodzian, Jewhen Radionow, ale do końca meczu to wejherowianie stworzyli więcej sytuacji. „Rycerze Wiosny” remis zawdzięczają w dużej mierze Michałowi Kołbie, który w samej końcówce meczu wybronił dwie groźne sytuacje, w tym efektowny strzał nożycami jednego z zawodników Gryfa. – Dobry był ten skurczybyk w bramce ŁKS-u – chwalił golkipera gości inny z miejscowych dziennikarzy, którzy zgromadzili się po meczu w ciasnej salce konferencyjnej budynku klubowego.
Pierwszy po ponad czterech latach i czterech miesiącach wyjazdowy mecz ŁKS-u na poziomie ogólnopolskim zakończył się zatem jak ten poprzedni – wynikiem remisowym. Zawodnicy łódzkiego klubu nie załamują jednak rąk.
– Zaczęliśmy tak ten sezon, że wszyscy obserwatorzy stawiają nas w roli faworyta i chcieliby, żebyśmy każdy mecz wygrywali, i to najlepiej w cuglach – różnicą paru bramek, natomiast trzeba pokornie podchodzić do każdego ze spotkań, tym bardziej na takim terenie jak w Wejherowie, bo jestem przekonany, że wiele zespołów potraci tam punkty i wyjadą stamtąd z zerową zdobyczą – mówił po meczu Krystian Pieczara, jeden z nowych nabytków łódzkiego klubu, który poprzedni sezon spędził w Polonii Warszawa. Wtórował mu inny zawodnik łodzian, Patryk Bryła. – Przed sezonem nic sobie nie zakładaliśmy, zdobyliśmy na razie osiem punktów i myślę, że jak na beniaminka nie jest to złe osiągnięcie. Dalej będziemy walczyć o kolejne zwycięstwa w tej lidze, bo mamy zespół, który może pokusić się tutaj o dobry wynik.
Optymizm w zespole zatem już jest, teraz pozostaje tylko czekać na wyniki. Choćby po to, by kibice ŁKS-u za parę lat mecze oglądali nie zza płotu w lesie, lecz z sektorów gości na nowoczesnych stadionach w LOTTO Ekstraklasie.