Meksyk to piłkarsko kraj przeklęty. Mimo posiadania ogromnego potencjału i rzeszy kibiców zakochanych po uszy w futbolu drużyna narodowa od lat zawodzi. Kilka lat temu karta miała się odwrócić wraz z przyjściem złotej generacji, na której czele stał Giovani dos Santos. Niestety, tak się jednak nie stało. „El Tri” odpadli na mistrzostwach świata w 1/8 finału, a o pokoleniu wybitnych piłkarzy wszyscy zapomnieli. Co właściwie się z nimi dzieje?
Każda reprezentacja miała w swojej historii krótki moment, w którym w drużynie grało grono utalentowanych zawodników. Mówi się wtedy o złotej generacji. Czasem ci zawodnicy prezentują się na miarę oczekiwań i osiągają sukcesy, ale dużo częściej zdarza się, że pompowany przez media balon pęka z ogromnym hukiem.
Tak było chociażby w przypadku naszej kadry w latach 90., kiedy to w zespole wiedli prym gracze z europejskich boisk, tacy jak: Roman Kosecki, Wojciech Kowalczyk, Andrzej Juskowiak czy Piotr Świerczewski. Wszyscy doskonale wiemy, co „osiągnęli” złoci chłopcy Janusza Wójcika z Barcelony 92’.
Podobny zawód przeżywają teraz kibice w Meksyku, gdzie zespół złożony z piłkarzy o doskonałym potencjale regularnie zawodzi na najważniejszych imprezach. Kiedy w 2009 roku dos Santos i spółka wchodzili do wielkiego futbolu, wydawało się, że podbiją go zarówno w piłce klubowej, jak i reprezentacyjnej. Jednak po prawie siedmiu latach nastąpiła bolesna weryfikacja ich talentu, a o złotej generacji piłkarzy, którzy mieli zdobyć mistrzostwo świata w 2010 roku (takie głosy pojawiały w rodzimych mediach), pozostało jedynie wspomnienie. Co dzieje się z nimi obecnie? Gdzie grają członkowie tamtej paki?
O Giovanim dos Santosie…
Nie sposób nie zacząć od niewysokiego napastnika, obecnie występującego w Los Angeles Galaxy. 26-letniemu Meksykaninowi wróżono wielką karierę. To on miał wespół z Leo Messim zbudować ofensywę nie do zatrzymania w Barcelonie. To on miał doprowadzić swoją reprezentację na szczyt. Wreszcie to on miał w dalszej perspektywie zdobyć Złotą Piłkę. Chyba nie muszę mówić, że żadna z tych wróżb się nie sprawdziła.
Trzeba oddać, że wejście do światowej piłki dos Santos miał imponujące. W 2006 roku Frank Rijkaard dał szansę 17-latkowi, a ten udowodnił swój wielki potencjał. W serii sparingów przedsezonowych prezentował się wybitnie. Strzelał, asystował, mijał dryblingiem kolejnych rywali, a każde podanie było dowodem jego niebanalnych umiejętności. Być może tamten okres został otoczony trochę legendą, ale gdy patrzyło się na grę Meksykanina, oczyma wyobraźni widziało się w nim przyszłą gwiazdę futbolu.
Tak Gio dos Santos brylował w barwach Barcelony
Niestety każdy kolejny rok przynosił coraz większe rozczarowanie. Giovani nie przebił się w Barcelonie ani Tottenhamie. Nie radził sobie na wypożyczeniach w Ipswich, Galatasaray i Racingu Santander. Coraz częściej zamiast niebanalnych zagrań pokazywał swoje drugie oblicze. Oblicze chimerycznej gwiazdy, która była obrażona na cały świat.
Wydawało się, że swoje miejsce na ziemi po kilkuletnich wojażach odnalazł w Villarrealu. W niewielkiej mieścinie w regionie Valencia Meksykanin robił za lokalną gwiazdę. Swoją grą znowu oczarowywał kibiców. Już nie 90 tysięcy na Camp Nou, ale skromne 15 tysięcy na El Madrigal. Jednak rozwój drużyny nie szedł w parze wraz z formą dos Santosa. W końcu Villarreal okazał się dla niego za dobry i napastnik musiał odejść.
Piłkarz przypomniał o sobie szerszej publiczności na ostatnim mundialu. Na brazylijskich boiskach znowu robił czary z piłką w rytm samby. Z dobrej strony pokazał się w meczu otwarcia przeciw gospodarzom. W końcu wyglądał na rzeczywistego lidera „El Tri”. Jednak reprezentacja i tak odpadła z mistrzostwa w 1/8 finału (po raz szósty z rzędu!).
Obecnie Gio zarabia spore pieniądze w Los Angeles Galaxy, mierząc się często z zawodnikami, których przerasta o kilka klas. Być może to tylko przystanek w karierze wciąż młodego piłkarza, ale chyba już na zawsze pozostanie największym symbolem klęski meksykańskiej złotej generacji.
…i o innych
Oczywiście do tamtego pokolenia należeli również inni zawodnicy o sporym potencjale. Kariery na miarę swojego talentu nie robi Carlos Vela. 26-letni Meksykanin od kilku lat gra na przyzwoitym poziomie w Realu Sociedad, ale trudno nie odnieść wrażenia, że gdyby chciał, mógłby być półkę wyżej. Dlaczego więc zawodnik zadowala się byciem gwiazdą w średniaku Primera Division?
Jego największym problemem jest słaba psychika. Z tego powodu nie podołał, będąc w Arsenalu. W 2014 roku zrezygnował z gry na mundialu, tłumacząc się tym, że potrzebuje odpoczynku. Jednak prawdą jest to, że Vela przestraszył się po prostu odpowiedzialności, jaka na nim spoczywała.
Od ściany w brytyjskim futbolu odbił się również Efrain Juarez, który zapowiadał się na porządnego prawego obrońcę. W 2010 roku 2,5 mln funtów wydał na niego Celtic Glasgow. Piłkarz nie przebił się jednak w drużynie szkockiego potentata, co jak na poziom tej ligi jest wyjątkową sztuką.
Pomocną dłoń do Juareza wyciągnął jego szkoleniowiec z reprezentacji Javier Aguirre. W czasach kiedy prowadził Real Saragossa, ściągnął go na wypożyczenie, ale i tam obrońca nie zagrzał miejsca na długo. Obecnie powoli odbudowuje swoją pozycję, grając w barwach Monterrey. O występach w koszulce „El Tri” może jednak pomarzyć.
Można by rzec, że to nie jest liga dla Meksykanów, przywołując karierę Pablo Barrery, który również nie potrafił przebić się w angielskiej drużynie. W 2010 roku „Dynamite” został sprowadzony do West Hamu za 4 mln euro. Jego historia w Premier League była bardzo krotka. 15 meczów, zero bramek na koncie i szybki zjazd do bazy. Obecnie gra podobnie jak Juarez w Monterrey. Od czasu do czasu w brytyjskich mediach wspomina się jego nazwisko w kontekście największych zawodów transferowych ostatnich lat, bo oczekiwania wobec Barrery były spore.
Oczywiście są zawodnicy z tamtej generacji, którzy osiągnęli sukces. Jeszcze kilka lat temu Hector Moreno nie zapowiadał się na zbytnio utalentowanego zawodnika. Jednak obecnie piłkarz jest czołową postacią PSV Eindhoven i w lutym zagra w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Patrząc na jego grę, wydaje się, że Eredivisie już wkrótce może się okazać dla obrońcy za mała.
Pozytywnie rozwinęła się kariera… Javiera „Chicharito” Hernandeza. – Co on gada!? Miał być gwiazdą Manchesteru United, a skończył w Leverkusen – możecie pomyśleć. Jednak w 2009 roku o napastniku nie mówiono jako o wielkim talencie. Wróżono mu co najwyżej wieloletnią karierę w Chivas Guadalajara, a nie zagraniczne wojaże. Jednak bystre oko sir Aleksa Fergusona dostrzegło w nim wielki talent i dzięki temu miał okazję grać w największych klubach świata.
Summa summarum meksykańska złota generacja nie skończyła tak źle. Prawie każdy z wyżej przytoczonych piłkarzy gra w swoich klubach o najwyższe cele. Marna to jednak pociecha dla słynących z bardzo nacjonalistycznego podejścia meksykańskich kibiców. W ojczyźnie dos Santosa i spółki panuje jedna święta zasada: możesz nie kibicować żadnej drużynie klubowej, ale reprezentacji „El Tri” musisz. Dlatego też fanów kadry indywidualne osiągnięcia zawodników nie bardzo interesują. I tak wiedzą, że w kluczowym momencie, czyli w czasie mundialu, ich piłkarze po raz kolejny zawiodą.