Futbol jest wielki: Lucjan Brychczy – Ślązak z urodzenia, warszawiak z wyboru


1 października 2014 Futbol jest wielki: Lucjan Brychczy – Ślązak z urodzenia, warszawiak z wyboru

Do niedawna o panu Lucjanie wiedziałem tylko tyle, że jest żywą legendą Legii Warszawa oraz drugim najlepszym strzelcem polskiej ekstraklasy. Jednakże ostatnie kilka dni, w których pogłębiałem wiedzę na temat tego człowieka, uświadomiły mi, że jest kimś więcej. Okazuje się, że bycie symbolem drużyny nie wynika jedynie z wiodącej postawy na boisku, ale też lojalności oraz oddania całego siebie klubowi. Taki był, jest i będzie Lucjan Antoni Brychczy.


Udostępnij na Udostępnij na

Od kołyski aż po grób…

Można powiedzieć, że przygoda pana Lucjana z piłką nożną rozpoczęła się niemal od wieku niemowlęcego. Pani Brychcza – mama małego „Lucka” zawsze interesowała się piłką nożną i często chodziła z synem na spacery, przechodząc obok boiska piłki nożnej. Podczas jednego z nich wózeczek został trafiony piłką, która wyleciała z boiska. Kto by się wtedy spodziewał, że w tej kołysce smacznie spał przyszły symbol Legii Warszawa. Sam pan Lucjan twierdzi, że to był znak, że ma zostać piłkarzem.

Zanim piłka nożna, to…

Od małego Lucjan Brychczy kopał piłkę na podwórku i znacznie wyróżniał się na tle rówieśników. Mimo że odstawał od kolegów warunkami fizycznymi, był mniejszy, szczuplejszy to swoim sprytem i ponadprzeciętnymi umiejętnościami „kręcił” wszystkich na boisku. Wspaniała technika, lekkość w poruszaniu się i zwinność sprawiały, że grał sam na trzech kolegów, gdyż, jak sam twierdzi, „inaczej nie byłoby sensu”. Tego nie można wypracować na treningach, z tym trzeba się urodzić.

Zanim jednak kariera Lucjana Brychczego zaczęła iść w kierunku futbolu, pan Lucjan spróbował swoich sił w innej dyscyplinie sportu, jaką był boks. Gdy miał 11 lat, zapisał się do sekcji bokserskiej w Pogonii Bytom. Mimo niskiego wzrostu wyróżniał się dużą sprawnością fizyczną, a po tym, jak zaczął odnosić pierwsze sukcesy, zrobiło się o nim głośno w Nowym Bytomiu. Gdy ojciec, Stanisław Brychczy, dowiedział się, że mały, czarny chłopak, który się tak sprytnie bił, okazał się jego synem, w trosce o jego zdrowie zabronił mu treningów.

I wtedy się zaczęło…

Po nieudanej karierze bokserskiej koledzy zaprosili młodego Lucjana Brychczego do trenowania piłki nożnej. Oczywiście w futbolu radził sobie równie dobrze, co w boksie, dlatego też z zespołu trampkarzy szybko został przeniesiony do zespołu juniorów. Momentalnie młody „Lucek” stał się lokalną gwiazdką Pogoni Nowy Bytom, jednakże ze względu na demobilizację i skierowanie jego ojca do innego zakładu pracy cała rodzina przeniosła się do Łabęd. Zresztą tam też pan Lucjan sobie poradził. Najpierw dostał się do zespołu juniorów ŁTS Łabędy, by po zaledwie kilku treningach dostać szansę w seniorskiej drużynie tego klubu, występującego w A-klasie. Szczególną rolę w karierze Lucjana Brychczego odegrał bez wątpienia Karol Dziwisz, który pchnął go w kierunku wielkiej kariery. To Dziwisz uwierzył w talent małego pomocnika, dał mu szansę, którą podopieczny wykorzystał z nawiązką.

Co zrobił Ruch?

Stałe postępy na boisku doprowadziły do tego, że Lucjan Brychczy został zaproszony na testy do 1-ligowego Ruchu Chorzów. Tak, tego samego, który w latach 50. wiódł prym w polskim futbolu, tym samym, gdzie grał największy idol pana Lucjana, czyli Gerard Cieślik, najlepszy polski piłkarz tamtych czasów. Z pewnością było to spełnienie marzeń, ale do czasu… młody Brychczy został potraktowany w Chorzowie jak powietrze. W magazynie dali mu za duże buty, w których czuł się jak w płetwach, co z pewnością utrudniło mu pokazanie się z jak najlepszej strony. Podobno trening był katorgą i pan Lucjan marzył, aby skończył się jak najszybciej. Poczucie zlekceważenia i niedocenienia sprawiły, że fascynacja zmieniła się w zniechęcenie.

Przez kadrę do Legii…

Po powrocie do Łąbęd 18-letni wówczas Lucjan Brychczy zrobił kolejny krok w swojej karierze. Karol Dziwisz, będący równocześnie trenerem Katowickiego Okręgu Związku Piłki Nożnej, powołał swojego podopiecznego do kadry Śląska. Pierwszy raz w historii polskiego futbolu zdarzyło się, by osiemnastolatek z A-klasowej drużyny dostał takie wyróżnienie. Reprezentując Śląsk, młody piłkarz zagrał niemal z samymi gwiazdami: ze swoim idolem Gerardem Cieślikiem, Edwardem Szymkowiakiem – najlepszym bramkarzem tamtych czasów, Henrykiem Alszerem czy Czesławem Suszczykiem. Debiut w kadrze Śląska był warty zapamiętania. Brychczy strzelił dwie bramki, a kadra Śląska wygrała z reprezentacją Katowic 3:2.

W tamtym momencie otworzyły się drzwi do poważnej kariery. Po udanym debiucie do pana Lucjana przyszło powołanie do kadry województwa, która miała zmierzyć się w Bytomiu z Kadrą B Polski. W tym meczu 19-letni Brychczy znowu dał popis swoich umiejętności. Dryblował, podawał, a przede wszystkim strzelił dwie gole. I znowu zawodnik A-klasowego zespołu był na ustach wszystkich. Dobra gra zaowocowała dołączeniem do Kadry B Polski prowadzonej przez Michała Matyasa i kolejnym etapem w karierze.

Mimo że spotkanie Kadry B Polski z reprezentacją Tirany zakończyło się wynikiem bezbramkowym, to Brychczy rozegrał kolejny dobry mecz. Tak dobry, że został wypatrzony przez trenera Legii, Janosa Steinera, który zaproponował młodzieńcowi grę w stołecznym klubie. Nikt się wtedy nie spodziewał, że 20-latek zostanie żywą legendą i symbolem klubu z Łazienkowskiej.

Nowy, stały adres: Łazienkowska 3…

Osiągnięcia i zasługi Lucjana Brychczego dla Legii Warszawa można opisywać i opisywać. Od 1954 roku spędził w tym klubie resztę swojego życia. Był zarówno zawodnikiem, jak i trenerem drużyny ze stolicy. Trenował juniorów, szkolił bramkarzy, asystował wielu trenerom, którzy przewinęli się przez klub z Łazienkowskiej. Nim się obejrzał, minęło 60 lat jego pracy w klubie. Był, jest i będzie częścią historii Legii Warszawa, z którą zdobył jako zawodnik cztery mistrzostwa Polski (1955,1956,1969,1970) oraz cztery Puchary Polski (1955,1956,1964,1966). Dodatkowo, grając przez 19 sezonów jako pomocnik lub napastnik, w 368 spotkaniach ligowych strzelił dla Legii 182 bramki, co daje mu drugie miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców w historii polskiej ekstraklasy. Miejsca ustąpił jedynie swojemu przyjacielowi, Ernestowi Pohlowi, który z liczbą 186 goli dzierży berło lidera. A to tylko niewiele z jego osiągnięć.

Mimo upływu lat Lucjan Brychczy nie stracił swoich niesamowitych umiejętności. Potwierdzeniem tego może być anegdotka z historii jego pracy w Legii, kiedy trenował między innymi Grzegorza Szamotulskiego czy Artura Boruca. Tak wypowiada się o nim pierwszy z nich:

„ „Kici” to fantastyczna postać, żywa legenda. To on podpowiedział, by w sezonie 1996/1997 wziąć mnie do gry, mimo że byłem już odpalony do Polonii Warszawa. Cenił mnie dzięki naszym wspólnym treningom. Chociaż, tak szczerze, to nie za bardzo miał ku temu powody, bo treningi ograniczały się do tego, że strzelał mi gola za golem, kiedy chciał i jak chciał. Ustawiał piłkę i mówił:
– Pierwsza dla ciebie.
I bum – we mnie. Soczyste, czyściutkie uderzenie.
– Druga, żebyś wiedział, że bronisz.
I bum, do złapania.
– Trzecia dla mnie. I wtedy już piłka lądowała w samych „widłach”, absolutnie niemożliwa do obrony.
– Nie ma cię – śmiał się Brychczy. – Czwarta też dla mnie.
Znowu oddawał taki strzał, że mogłem tylko zapłakać.
– Ciągle cię nie ma – ironizował. – A teraz dla ciebie…
Kiedyś podczas jednego z takich treningów Artur Boruc nie wytrzymał, zdjął rękawice, cisnął nimi o ziemię i syknął:
– Idź Pan w ch**, panie Lucjanie!”

Co jednak najważniejsze, mimo że był niepodważalną gwiazdą, pozostał skromny, nieśmiały, posiadał wyjątkowe poczucie humoru. Nie wywyższał się, nie udawał kogoś innego. Był po prostu sobą. Mimo że miał zdecydowanie lepsze oferty kontraktowe, np. z Górnika Zabrze, to pozostał wierny jednemu klubowi. Klubowi, który dał mu wiele, a on odpłacił się mu jak najlepiej potrafił. Można powiedzieć, że gdyby nie mieszkał w PRL, tylko po lepszej stronie „żelaznej kurtyny”, grałby na boiskach Realu lub Barcelony. „W Polsce nie ma zwyczaju stawiania pomników za życia, ale Lucjan Brychczy sam w sobie jest pomnikiem”. Te słowa oddają w 100% znaczenie jego osoby dla Legii Warszawa. Ten człowiek zyskał ogromny szacunek i uznanie nie tylko w oczach kibiców, ale i piłkarzy, którzy noszą go teraz na rękach.

Co tu dużo mówić… futbol jest wielki.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze