Nikt chyba nie ma wątpliwości, gdzie gra się najpiękniejszą dla oka piłkę. Najefektowniejsze bramki, najznakomitsze akcje i najbardziej spektakularne transfery od zawsze były domeną Hiszpanii. Marki Realu Madryt i Barcelony mówią same za siebie. Szkoda tylko, że za ich sukcesami nie zawsze chciały podążać osiągnięcia reprezentacji.
Hiszpanie zawsze należeli do najlepszych piłkarzy na Starym Kontynencie. W rozwoju pomaga im przede wszystkim świetnie zorganizowany system szkolenia młodzieży oraz stawianie trenerów na Półwyspie Iberyjskim właśnie na zawodników z tego kraju. Wydawać by się mogło, że reprezentacja narodowa Królestwa Hiszpanii nie powinna mieć sobie równych w Europie oraz rywalizować o najwyższe laury z dowolnym przeciwnikiem na świecie. Rzeczywistość bywa jednak inna, bardzo bolesna dla miłośników futbolu nad Morzem Śródziemnym.
Sezon 1955/56 okazał się premierowy dla Pucharu Europy Mistrzów Krajowych, którego następcą jest Liga Mistrzów. Piłkarscy fani mogli czuć się dumni z osiągnięć swoich teamów w tych najbardziej prestiżowych międzynarodowych rozgrywkach klubowych w naszej części świata. Pierwsze pięć edycji zakończyło się triumfem Realu Madryt. Popularność, jaką cieszył się poprzednik Champions League, umotywowała działaczy UEFA do pójścia w ślady FIFA i zorganizowania turnieju o tytuł najlepszej drużyny Starego Kontynentu, ale przeznaczonego dla drużyn reprezentacyjnych. Zdecydowano, że będzie on rozgrywany w dwóch fazach: pucharowymi dwumeczami, podczas których wyłonione zostaną cztery zespoły. Spotkają się one w danym kraju, by tam zmierzyć się w walce o mistrzostwo. W 1960 roku w 1/8 finału „La Seleccion” spotkała się z Polską. „Biało-czerwoni” zostali przez nich pokonani 4:2 i 3:0, dzięki czemu gracze z Półwyspu Iberyjskiego zapewnili sobie awans do ćwierćfinału. Tam los zetknął ich w wyjątkowo wtedy mocną kadrą Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Hiszpanie, odmawiając podróży na Wschód, oddali oba mecze walkowerem, umożliwiając Sowietom wyjazd do Francji i zdobycie historycznego tytułu mistrza Europy.
Niepowodzenie gracze „La Furia Roja” powetowali sobie cztery lata później. W rundzie wstępnej z problemami wyeliminowali Rumunów, pokonując ich 6:0 i przegrywając 1:3. 1/8 finału przyniosła bardzo efektownie grającym Hiszpanom Irlandię Północną. To jednak reprezentanci ojczyzny Realu Madryt i Barcelony okazali się lepsi po zwycięstwie 1:0 i remisie 1:1. Rozprawienie się z Republiką Irlandii nie sprawiło im większych kłopotów. Po dostaniu się do czwórki najlepszych zespołów w Europie nad Morzem Śródziemnym zapanowała euforia. To właśnie ten kraj został wybrany na gospodarza II Finałów Mistrzostw Europy, a na ich areny wybrano Madryt i Barcelonę. W półfinale los „La Seleccion” przydzielił Węgrów. Stoczyli z nimi ciężki bój o wejście do ostatecznego starcia. W regulaminowym czasie gry padł remis 1:1 i do rozstrzygnięcia potrzebna była dogrywka, w której lepsi okazali się organizatorzy i to oni uzyskali awans. Wtedy przyszło im się zmierzyć z obrońcą tytułu, Związkiem Radzieckim. Na Estadio Santiago Bernabeu zgromadziło się aż 125 tysięcy widzów. Przy ogłuszającym dopingu miejscowi nie dali szans Sowietom, odbierając im prym na Starym Kontynencie.
Wydawać by się mogło, że zdobycie tytułu najlepszego zespołu w tej części świata zapoczątkuje dominację „La Furia Roja”. Ekipa ta grała nie tylko bardzo efektownie i pięknie dla oka, ale również niezwykle skutecznie. Jednak wtedy, w momencie ich największego triumfu, kadra Hiszpanii zaczęła się staczać po równi pochyłej. W kwalifikacjach do kolejnych mistrzostw już w ćwierćfinałowym dwumeczu zakończyła udział w czempionacie, a jej pogromcami okazali się dzielni Synowie Albionu i to oni mogli sobie rezerwować bilety na turniej we Włoszech. Lepiej miało być po kolejnych czterech latach, lecz wtedy „La Seleccion” zabrakło nawet w stawce ćwierćfinalistów.
Rok 1976 również bardzo zawiódł kibiców na Półwyspie Iberyjskim. W będącej formą kwalifikacji 1/4 finału Hiszpanie trafili najgorzej, jak tylko mogli. Los skojarzył ich z broniącymi tytułu mistrza Europy zawodnikami z Republiki Federalnej Niemiec. O ile w pierwszym starciu udało się nawiązać z nimi walkę i zremisować 1:1, o tyle w Monachium zespół, w którego składzie grali między innymi Uli Hoeness, Franz Beckenbauer i Klaus Toppmoeller, nie dał byłym czempionom żadnych szans, wygrywając 2:0 i wysyłając jak zwykle bardzo efektownie grających piłkarzy znad Morza Śródziemnego do domu.
Turniej rozgrywany w 1980 roku okazał się pierwszym, w którym do rywalizacji przystąpiło osiem drużyn. W celu uczynienia go bardziej efektownym, wprowadzono do niego fazę grupową. Tym razem Hiszpanie bez większego problemu zakwalifikowali się do czempionatu organizowanego przez Włochy. W ojczyźnie Realu Madryt i Barcelony oczekiwano od reprezentacji zatarcia złego wrażenia po fatalnych występach w poprzednich latach. Jednak ponownie fani musieli obejść się smakiem. Bezbramkowy remis z gospodarzami jeszcze nie zapowiadał klęski. Jednak porażki po 1:2 z Belgią i Anglią przelały czarę goryczy. „La Seleccion”, choć prezentowała piękny futbol, zdobyła zaledwie jeden punkt i po raz kolejny wróciła do domu na tarczy. Tam kadrowiczów nie spotkało miłe przywitanie. Musieli po raz kolejny zmierzyć się w z utrwalającym się w świadomości rodaków powiedzeniem: „Gramy jak nigdy, przegrywamy jak zwykle.”
Po kompromitacji we Włoszech na Półwyspie Iberyjskim postanowiono zrobić wszystko, co tylko możliwe, by tym razem miłośnicy piłki nożnej w kraju nie musieli się wstydzić za swoich ulubieńców. Zadanie mieli trudne, gdyż razem z nimi w grupie znaleźli się Portugalczycy, Niemcy i Rumuni. Pierwsza potyczka z rywalami z Bałkanów okazało się ciężką przeprawą. Wynik końcowy tej konfrontacji brzmiał 1:1. Powtórzył się on w kolejnym starciu z sąsiadami z Portugalii. W ostatnim grupowym meczu „La Furia Roja” przyszło zmierzyć się z Niemcami. Zawodnicy z Półwyspu Iberyjskiego bardzo chcieli się swoim przeciwnikom zrewanżować za kompromitację przed czterema laty. Udało im się to, reprezentanci RFN-u polegli 0:1, uniemożliwiając sobie dalszy udział w turnieju. W półfinale Hiszpanie trafili na nieobliczalnych Duńczyków. Po 120 minutach gry zwycięzca nadal nie był znany, więc o wszystkim zadecydował konkurs rzutów karnych, który na swoją korzyść rozstrzygnęli byli mistrzowie kontynentu. W ostatecznym starciu stanęli naprzeciw Francuzów. Triumfatorzy mistrzostw z 1964 roku od czasu swojego pierwszego zwycięstwa nigdy nie byli tak blisko tytułu. Mecz ten okazał się jednak popisem „Trójkolorowych”, których do wygranej poprowadził obecny prezydent UEFA, Michel Platini.
Porażka z północno-wschodnimi sąsiadami bolała. Jednak na Półwyspie Iberyjskim odebrano to jako oznakę tego, że ich zespół narodowy wreszcie wzniesie się na wyżyny swoich umiejętności i zacznie wygrywać wielkie turnieje. Spodziewano się, że czempionat organizowany przez Republikę Federalną Niemiec przyniesie co najmniej taki sam wynik jak poprzedni. Grupa „La Seleccion” nie okazała się łatwa. W pierwszej potyczce po ciężkiej walce udało się pokonać 3:2 Duńczyków. Jednak w starciach z Włochami i Niemcami gracze z ojczyzny Realu i Barcelony nie mieli już tyle szczęścia. Gol Gianluki Vialliego oraz dwie bramki Rudiego Voellera pozbawiły najbardziej ofensywnie grającą reprezentację Europy awansu. Po raz kolejny w mediach pojawiło się słynne: „Gramy jak nigdy, przegrywamy jak zwykle”. Kibice czuli się rozgoryczeni. Jednak prawdziwy ból przeżyli dopiero cztery lata później. Ich pupile sprawili im bardzo przykrą niespodziankę, w ogóle nie kwalifikując się do mistrzostw w Szwecji.
Hiszpanie do rywalizacji z najlepszymi wrócili na rozgrywanym w Anglii Euro 96. Turniej w ojczyźnie futbolu był pierwszym, w którym udział wzięło aż 16 drużyn. Wśród nich znalazła się również kadra z Półwyspu Iberyjskiego. Zespół prowadzony przez znanego i nieskutecznego Javiera Clemente zmierzył się z Francją, Bułgarią i Rumunią. W pierwszych dwóch potyczkach z Bułgarami i Francuzami los sprawiał, że Hiszpanie musieli gonić wynik. Jednak dwa razy udało im się doprowadzić do remisu. Przed trzecim spotkaniem gracze „La Seleccion” wiedzieli, że jeżeli nie pokonają Rumunów, odpadną. Bramki Manjarina i Amora dały jednak trzy punkty, co doprowadziło byłych mistrzów Europy do ćwierćfinału. Tam natrafili na Anglików. Przez 120 minut meczu z gospodarzami czempionatu nie padł ani jeden gol. W rzutach karnych pomyłki Miguela Angela Nadala i Fernando Hierro kosztowały team Javiera Clemente odpadnięcie z turnieju.
Rok 2000 okazał się świetny dla hiszpańskiej piłki klubowej. W finale Ligi Mistrzów spotkali się dwaj przedstawiciele tego kraju: Valencia CF i Real Madryt. Spotkanie to wygrali „Królewscy” 3:0. Na Półwyspie Iberyjskim spodziewano się osiągnięcia przez zespół tym razem prowadzony przez Jose Antonio Camacho powtórzenia tego wyniku. To właśnie on poprowadził kadrę swojego kraju w pierwszym turnieju o tytuł najlepszej drużyny Starego Kontynentu rozgrywanym w dwóch krajach – Belgii i Holandii. „La Seleccion” wydawała się pewnym kandydatem do zwycięstwa. Zresztą jej efektowna gra, jakość zawodników i sukcesy klubowe uczyniły z niej wiecznego faworyta. Reprezentacja wybrała się do Beneluksu w ogniu krytyki za kontrowersyjne powołania (brak m.in. Fernando Morientesa i króla strzelców Primera Division, Salvy Ballesty). Pierwsze starcie okazało się pechowo przegrane po błędzie Jose Francisco Moliny i główce Steffena Iversena. „La Furia Roja” udało się wygrać ze Słowenią oraz Jugosławią, gdzie trzykrotnie przegrywali, lecz zawsze doprowadzali do wyrównania, a dwa gole zdobyte w doliczonym czasie gry dały im awans do ćwierćfinału. Spotkali się tam z mistrzami świata, Francuzami. Gol Gaizki Mendiety nie wystarczył na trafienia Youriego Djorkaeffa i Zinedine’a Zidane’a. Hiszpanie znowu zagrali jak nigdy i przegrali jak zawsze.
Przed mistrzostwami w Portugalii zdecydowano, że z kadrą najlepiej poradzi sobie szkoleniowiec potrafiący pracować przede wszystkim z młodzieżą. Dlatego selekcjonerem mianowano wicemistrza olimpijskiego z Sydney, Inakiego Saeza. Nafaszerowana gwiazdami drużyna awans do turnieju wywalczyła dopiero po barażach. Tam na dzień dobry pokonała Rosję. Chociaż była faworytem starcia z Grecją, z którą przegrała grupę eliminacyjną, udało jej się jedynie zremisować z graczami z Hellady. Do uzyskania promocji wystarczył tylko remis z gospodarzami imprezy. Wyraźna gra „La Seleccion” na remis nie opłaciła się. Pewną siebie ekipę skarcił Nuno Gomes, eliminując ich z rozgrywek. Po raz kolejny wieczny faworyt poległ jak zawsze, choć po raz kolejny zagrał jak nigdy. Na Saeza spadła ogromna fala krytyki, po której podał się do dymisji i wrócił do pracy z młodzieżą, a kadrę powierzono Luisowi Aragonesowi.
Filigranowy szkoleniowiec, pomimo kolejnego słabego występu reprezentacji swojego kraju na mistrzostwach świata, zachował swoje stanowisko i otrzymał rozkaz jak najlepszego przygotowania piłkarzy do Euro 2008 w Austrii i Szwajcarii. Tam trafili do silnej grupy z Grecją, Szwecją i Rosją. Tradycyjnie stawiana w gronie kandydatów do ostatecznego triumfu Hiszpania z niewielkimi problemami wygrała grupę, zdobywając komplet punktów. W ćwierćfinale, który poza dwoma wyjątkami okazywał się dla „La Furia Roja” barierą nie do przejścia, trafili na mistrzów świata, Włochów. Obie drużyny starały się grać bardzo uważnie, za punkt honoru stawiając sobie zachowanie czystego konta. Do rozstrzygnięcia bezbramkowej konfrontacji potrzebna była seria rzutów karnych. W niej więcej zimnej krwi nieoczekiwanie zachowali gracze z Półwyspu Iberyjskiego. W przedsionku finału doszło do rewanżu z Rosją. Europa spodziewała się ostrej rywalizacji graczy Aragonesa ze Sborną mającą w swoim składzie wspaniałego Andrieja Arszawina. Jednak „Maleński Maestro” został kompletnie wyłączony z gry, a bramki Xaviego, Daniela Guizy i Davida Silvy dały Hiszpanom medal. O jego kolor przyszło im rywalizować z coraz lepiej się spisującymi w turnieju Niemcami. Południowcy podeszli do tego starcia bardzo poważnie. Być może powiedzieli sobie przed tą potyczką: „Jeżeli nie teraz, to kiedy?” To oni zaprezentowali się lepiej, a Fernando Torres dzięki bramce zdobytej w 33. minucie został bohaterem swojej ojczyzny, gdyż ten gol dał im upragnione, pierwsze od 44 lat mistrzostwo Europy.
Historia reprezentacji Hiszpanii pokazuje, że piękna gra i wspaniali piłkarze nie gwarantują sukcesu. Ze składem, jakim dysponowała „La Seleccion” w ciągu ostatnich 50 lat, powinna w cuglach wygrywać każdy czempionat Starego Kontynentu. Jednak ci piłkarze przez prawie pięć dekad nie byli w stanie stworzyć takiego kolektywu, który doprowadziłby ich do triumfu. Ktoś musi przegrać, żeby ktoś mógł wygrać. Dotychczas zawodnicy z Półwyspu Iberyjskiego spełniali raczej tę pierwszą rolę. Lecz nadszedł również ich czas. Wiadomo, że co nas nie zabije, to nas wzmocni, a nauczeni porażkami Hiszpanie wreszcie znaleźli się na szczycie. Na tym również polega piękno sportu. Nie zawsze wygrywa faworyt, ale dzięki temu zawodnicy o wiele chętniej pracują na treningach oraz w czasie meczów, by poczuć najpiękniejszy ze wszystkich smaków – smak zwycięstwa.