Choć polityka i sport nie powinny na siebie wpływać, wszyscy dobrze wiemy, że jest inaczej. Władze i politycy często wykorzystują sport do celów propagandowych. Zdarzyło się nawet, że mecz piłkarski doprowadził do… wojny pomiędzy dwoma krajami!
15 czerwca 1969 roku. Rewanż meczu decydującego o awansie do finału eliminacji do mistrzostw świata w Meksyku pomiędzy Salwadorem a Hondurasem. Piłkarze gości przewiezieni na stadion w wozach pancernych, boisko otoczone kordonem wojska. Olbrzymie gwizdy przy odgrywaniu hymnu Hondurasu, a na maszcie zamiast flagi brudna i podarta ścierka. Salwador wygrywa 3:0, a po meczu pomiędzy kibicami obu zespołów doszło do zamieszek, w których zginęły dwie osoby. Ostatecznie Salwador i Honduras zerwały stosunki dyplomatyczne, a kilka godzin później granica między tymi krajami została zamknięta.
To był jednak dopiero początek konfliktu, który przeszedł do historii pod nazwą wojna futbolowa – autorem książki o tym tytule Ryszard Kapuściński. Genezy konfliktu należy doszukiwać się już w latach 20. ubiegłego wieku, gdy tysiące bezrolnych Salwadorczyków emigrowało do sąsiedniego państwa. 40 lat później rząd Hondurasu pod wpływem nacisków wielkich posiadaczy ziemskich wprowadził reformę, która skonfiskowała majątki około 300 tysięcy Salwadorczyków i nakazywała im powrót do ojczyzny. To wywołało sprzeciw salwadorskiego rządu, który obawiał się protestów obywateli i całą ich nienawiść skierował na Honduras.
W 1969 roku Honduras i Salwador zmierzyły się ze sobą aż trzykrotnie. W Tegucigalpie gospodarze zwyciężyli 1:0. Decydująca bramka padła w 10. minucie doliczonego czasu gry, przez co młoda obywatelka Salwadoru popełniła samobójstwo. 18-latka wzięła pistolet swojego ojca i strzeliła sobie w serce. Jak napisał salwadorski „El Nacional”, „dziewczyna nie mogła znieść, że jej ojczyzna została rzucona na kolana”. Z pogrzebu Amelii Bolanios zrobiono propagandowe wezwanie do walki z Hondurasem. Uroczystość była transmitowana w telewizji, przewodziła jej kompania honorowa wojska, za trumną okrytą flagą narodową szedł prezydent w otoczeniu ministrów, a za nimi podążała drużyna piłkarska Salwadoru.
Zgodnie z oczekiwaniami nienawiść obywateli do sąsiada sięgnęła zenitu. Piłkarze Salwadoru, kiedy przyjechali do Tegucigalpy, nie mogli zasnąć, bo skutecznie uniemożliwiali im to kibice rywali, waląc kamieniami w szyby, tłukąc kijami w blachy oraz puste beczki, rzucając petardy, hałasując klaksonami, wrzeszcząc i gwiżdżąc. To właściwie, przynajmniej wtedy, w Ameryce Łacińskiej była normalka. Zawodnicy Hondurasu, którzy przybyli na rewanż, mieli jeszcze gorzej. Wszystkie okna w ich hotelu wybito, a do środka wrzucono zgniłe jaja, zdechłe szczury, cuchnące szmaty, a także… domowej roboty bombę, która na szczęście nie wybuchła. O tym, co działo się bezpośrednio przed meczem, wspomniałem na początku. W samym spotkaniu Salwador wygrał 3:0.
Jak nietrudno się domyślić, 90 minut niewiele miało jednak wspólnego z meczem piłkarskim, o czym świadczą słowa Mario Griffina, trenera Hondurasu: – Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że przegraliśmy. W innym przypadku niezadowoleni kibice mogliby wziąć sprawy w swoje ręce. Po tym spotkaniu wszelkie szanse na porozumienie pomiędzy oboma państwami zostały zaprzepaszczone. Zerwano stosunki dyplomatyczne, a imigrantów salwadorskich w Hondurasie i honduraskich w Salwadorze spotkało prawdziwe piekło. Rabunki, dewastacje, a nawet gwałty i zabójstwa były na porządku dziennym.
Z kolei piłkarzy czekał jeszcze jeden, decydujący o awansie mecz, który został zaplanowany na 27 czerwca. Na Estadio Azteca oprócz kibiców obu drużyn posadzonych po przeciwnych stronach stadionu znalazło się 5000 meksykańskich policjantów, uzbrojonych w potężne policyjne pałki, którzy mieli nie dopuścić do kolejnych zamieszek. Ostatecznie 3:2 po dogrywce wygrał Salwador, a później pokonał Haiti i po raz pierwszy w swojej historii zagrał na mistrzostwach świata.
To, co działo się później, nie miało już nic wspólnego ze sportem. Pomimo wygranej to Salwador zaatakował swojego sąsiada. Obywatele znajdowali się w stanie szczytowego szowinizmu i hurrapatriotyzmu, więc nie było dla rządu lepszego momentu na wypowiedzenie wojny, co nastąpiło 14 lipca. Walki trwające 100 godzin pochłonęły od 2000 do 6000 ofiar (według różnych źródeł), a 15 000 osób zostało rannych. Wstrzymanie starć wymusiła interwencja Organizacji Państw Amerykańskich. Oficjalnie wojna zakończyła się 18 lipca, ale traktat pokojowy podpisano ponad dziesięć lat później.
Nie muszę chyba mówić, jak bardzo mecze piłkarskie budzą patriotyzm w obywatelach danego kraju. Do dziś służą one ludziom do znalezienia poczucia wyższości nad historycznym wrogiem, dlatego też my wyjątkowo przeżywamy spotkania z Niemcami czy Rosją. Jestem również przekonany, że o wiele więcej biało-czerwonych flag widziałem na Euro 2012 niż podczas jakiegokolwiek święta narodowego. To może pokazać, jak silne uczucia budzą piłkarskie pojedynki.
Futbol, szczególnie ten reprezentacyjny, budzi wielkie, często również skrajne emocje. Jesteśmy zaślepieni wolą zwycięstwa i udowodnienia wyższości naszego kraju nad innym. Nie wolno jednak dopuścić, by piłka nożna, a także jakikolwiek inny sport, stała się narzędziem do manipulacji w rękach władzy lub innych środowisk. Bo gdy na problemy gospodarczo-społeczne nałoży się patriotyzm wywołany nienawiścią do innego kraju, do wojny pozostanie już niewielki krok.