Van Nistelrooy nie był najlepszym piłkarzem swoich czasów. Byli gracze od niego skuteczniejsi, szybsi, silniejsi i sprytniejsi. Ale Holender w jednym górował nad wszystkimi – miał nosa. Nie tylko do zdobywania bramek.
Gole są jak keczup. Czasami, choćbyśmy nie wiem jak się starali, po prostu ich nie ma. Czasami jest ich tyle, że nie ma co z nimi robić. Tak rzemiosło napastnika lubił tłumaczyć Ruud van Nistelrooy. Gdy nie idzie, trzeba czekać. W końcu piłka zacznie wpadać do siatki. Holenderski geniusz pola szesnastu metrów karierę zakończył tydzień temu, on już więcej bramek nie zdobędzie, ale może z jego rady skorzystają inni? W końcu jeśli się uczyć, to od najlepszych. A Ruud najlepszy z pewnością był.
Karierę zaczynał, jak większość wielkich zawodników, bardzo młodo. Miał 17 lat, gdy podpisał pierwszy zawodowy kontrakt. W drugoligowym Den Bosch miał grać w środku pola, ale szybko zorientowano się, że to żaden rozgrywający. To typowa dziewiątka. Po czterech bardzo przyzwoitych sezonach 21-latkiem zainteresowało się Heerenveen. Pierwszoligowy klub wyłożył na stół 360 tysięcy euro i zakontraktował napastnika. Tylko na rok, bo trzynaście goli w sezonie sprawiło, że Ruud znalazł się na celowniku holenderskiego giganta, PSV. Ekipa z Eindhoven, kupując van Nistelrooya, pobiła wewnątrzligowy rekord transferowy. Napastnik odpłacił się za to zaufanie bramkami. Już w pierwszym sezonie został królem strzelców, umieszczając piłkę w siatce 31 razy w 34 meczach. Właśnie wtedy narodziła się legenda van Gola. Kolejny rok był w jego wykonaniu jeszcze lepszy. 29 bramek w 23 meczach to wynik naprawdę budzący szacunek. W tym momencie po Holendra zgłosił się Manchester United. Anglicy byli bardzo zainteresowani sprowadzeniem Ruuda. Tak bardzo, że zwołali już nawet konferencję prasową, by ogłosić obopólną zgodę. Ostatecznie jednak dzień przed podpisaniem kontraktu zawodnik zerwał więzadła. Transfer trzeba było odłożyć. Latem 2001 roku wszystko odbyło się już bez problemu. Van Nistelrooy nie krył zadowolenia z powodu przenosin na Wyspy. – Czuję się fantastycznie. W poprzednim sezonie przenosiny były bardzo blisko, ale skończyło się na wielkim rozczarowaniu. Teraz czuję, że ten transfer to najlepsza rzecz, jaka spotkała mnie w życiu. Nigdy nie wątpiłem, że w końcu przeniosę się do Anglii. Cały czas czułem wielkie wsparcie Manchesteru United. Dodał mi sił i sprawił, że wróciłem silniejszy niż przed kontuzją – mówił w wywiadzie dla angielskich mediów.
Już pierwszy rok Ruuda w United był znakomity. Holender zdobył 23 gole w Premier League, dołożył dziesięć w Lidze Mistrzów i w pełni zasłużenie został wybrany na najlepszego gracza ligi. W następnych rozgrywkach szaleństwo trwało nadal. Tytuł króla strzelców, trzy hattricki, osiem kolejnych meczów z golami. Rok później było równie dobrze. A świat opanowało szaleństwo. Koszulki z nazwiskiem Holendra sprzedawały się na pniu, każde dziecko grające w piłkę gdzieś na betonowym boisku chciało być Ruudem. Każdy wiedział, że on jest najlepszy, że wystarczy mu pół okazji, by zdobyć bramkę. Na van Nistelrooyu od początku ciążyła wielka presja. Nagłówki gazet krzyczały, że oto mamy do czynienia z nowym, lepszym van Bastenem, że Manchester kupił Ruuda van dziewiętnaście milionów funtów. Gdy samego zainteresowanego pytano o ten cały szum, on bez ogródek twierdził, że po prostu to wszystko go nie rusza. – Te wszystkie nagłówki nie wzbudzają we mnie żadnych uczuć. Czytam gazety, ale to nie ma na mnie żadnego wpływu. Nie wiem, czy ta sytuacja jest jakaś szczególna. Brytyjscy dziennikarze piszą to, co chcą napisać. Wyraźnie widać różnicę między angielskimi i holenderskimi gazetami. Każdy kraj ma swój własny sposób pisania o takich rzeczach i widocznie taki jest ich – mówił Ruud. Jedyne, co początkowo lekko zszokowało napastnika, to to, że dziennikarze zaraz po transferze pojawili się nie tylko w jego rodzinnych stronach, ale też w miejscowości, w któej wychowywała się jego narzeczona.
Kariera van Nistelrooya rozwijała się wzorowo. Nawet kontuzja, której zawodnik nabawił się w sezonie 2004/2005, nie odbiła się poważnie na jego formie. Snajper był kochany przez kibiców i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie konflikt z sir Aleksem Fergusonem. Nie od dziś wiadomo, że jeśli ktoś Szkotowi podpadnie, to od razu może pakować walizki i wynosić się z Old Trafford. Taki właśnie los spotkał Ruuda. Holender bardzo nie lubił Cristiano Ronaldo. Tak bardzo, że trenerzy dokładali wszelkich starań, by ci dwaj nie przebywali zbyt często obok siebie. Podczas jednego z treningów van Nistelrooy nie wytrzymał ciągłego samolubnego zachowania kolegi i krzyknął: – Dlaczego ciągle przetrzymujesz piłkę? Dlaczego nie podajesz mi wtedy, gdy jestem na czystej pozycji? Jestem napastnikiem i muszę dostawać podania! Ronaldo rzucił w kierunku starszego kolegi parę lekceważących słów i zanim się wszyscy spostrzegli, zaczęła się bójka. Zdecydowanym zwycięzcą okazał się Ruud, który nie dość, że wyszedł z walki bez szwanku, to jeszcze mocno obił twarz Portugalczykowi. Gdy było już po wszystkim, Holender ironicznie powiedział: – Idź, poskarż się swojemu tatusiowi – napastnik miał na myśli asystenta trenera, Carlosa Queiroza. Ronaldo, którego ojciec zmarł parę miesięcy wcześniej, wybuchł płaczem i przez łzy wykrztusił: – Nie mam ojca, on nie żyje. To wszystko bardzo rozzłościło sir Aleksa. Dla van Nistelrooya nie było już miejsca w United. Jak wspomina Graham Hunter, w tamtych czasach korespondent w Manchesterze, paradoksalnie znacznie bardziej zmotywowany do odejścia był Cristiano. Nie czuł się dobrze w Anglii, chciał przenieść się do Realu Madryt. Odejście Ruuda zmieniło nastawienie młodego zawodnika.
To Ruud przeniósł się do stolicy Hiszpanii. I szybko przekonał się, że wykonał doskonały ruch. „Los Blancos” interesowali się nim jeszcze w czasach, gdy był zawodnikiem PSV. Wtedy transfer nie doszedł do skutku, bo Holender czuł się zobowiązany dołączyć do United, klubu, który tak dobrze go potraktował w trudnym momencie. Później w wywiadzie mówił, że chociaż w dzieciństwie nigdy nie kibicował żadnej zagranicznej drużynie, to jednak w jego głowie Real zawsze funkcjonował jako ekipa inna niż wszystkie, taka, dla której gra to największe możliwe osiągnięcie. Aklimatyzacja w Hiszpanii przebiegła gładko, Ruud w mig nauczył się języka i zaczął grać na naprawdę wysokim poziomie. W drugim meczu sezonu ustrzelił hattricka, później zanotował passę siedmiu meczów z golami i w maju w redakcji dziennika „Marca” odebrał Trofeo Pichichi. Holender spędził w Madrycie trzy i pół roku. Pierwsze dwa były znakomite, kolejne półtora to niestety już walka z kontuzjami. Właśnie wtedy, w najtrudniejszych chwilach, Ruud mógł liczyć na wsparcie klubu i kibiców. Gdy podpierając się na kulach, pojawiał się na trybunach Santiago Bernabeu, witała go owacja tak wielka, że można by pomyśleć, że mamy do czynienia z człowiekiem, który grał w klubie piętnaście, nie trzy lata. Pod koniec przygody van Nistelrooya w Madrycie po raz kolejny skrzyżowały się drogi jego i Cristiano Ronaldo. Teraz jednak obyło się bez rękoczynów. – Mam do niego wielki szacunek, naprawdę dojrzał. Widać, że nauczył się słuchać. Tylko tacy gracze mają szansę zrobić karierę. Cristiano w Realu Madryt jest wielkim profesjonalistą, który wcale nie gwiazdorzy. Ludzie tak naprawdę go nie znają. Chodzi chyba o jego umiejętności, one są nie z tej ziemi. Łatwo sobie wyobrazić, że inni mu zazdroszczą – stwierdził w jednym z wywiadów Ruud.
Van Nistelrooy opuścił Madryt w przyjaznej atmosferze. W przeciwieństwie do swoich rodaków, Robbena i Sneijdera, nie palił za sobą mostów. Przeszedł do Bundesligi, do Hamburgera SV, bo właściwie nie miał innego wyjścia. Chciał grać na najwyższym poziomie i jednocześnie zachować szacunek wobec fanów klubów, w których już wcześniej występował. Włochy i Francja nigdy nie wydawały mu się realnymi kierunkami. A Niemcy były całkiem miłą alternatywą. – Tu jest bardzo silnie rozwinięta futbolowa kultura. Na szczycie są Bayern, Schalke i właśnie HSV. Potrzebowałem tylko jednego spotkania w Hamburgu, by wiedzieć, że znalazłem to, czego szukałem. Od razu coś zaiskrzyło. Przedstawiona mi strategia rozwoju klubu była ekscytująca, a fakt, że jeden z moich kolegów [Joris Mathijsen – dop. red. ] tu gra, tylko mi pomógł. No i ciągle miałem w pamięci, że Rafa [van der Vaart – dop. red.] bez przerwy mówił, jakim wspaniałym klubem jest HSV.
Półtora roku, które Ruud spędził w Bundeslidze, trzeba podzielić na dwa okresy. Pierwszy, roczny, to czas w miarę regularnej, w miarę dobrej i w miarę skutecznej gry. Holender zdobył parę goli, zaliczył parę asyst i – jak to ma w zwyczaju – zdobył zaufanie i szacunek fanów. Później, w styczniu 2011 roku, zaczęły się problemy. Real Madryt szukał wtedy napastnika, którego mógłby wypożyczyć na pół roku. Najbardziej oczywistym kandydatem był rzecz jasna van Nistelrooy. Holender otwarcie mówił, że chce pomóc swojemu byłemu klubowi. W Hamburgerze był tylko rezerwowym, więc drużyna nie straciłaby wiele na jego odejściu. A „Królewscy” potrzebowali kogoś na gwałt. Włodarze niemieckiego klubu byli jednak nieugięci – Holender nie ma prawa nigdzie odchodzić. Snajper zaakceptował decyzję, ale jednocześnie ogłosił, że żadna siła nie zmusi go do przedłużenia umowy z ekipą, która tak go traktuje. Real wypożyczył Adebayora, a Ruud w czerwcu pożegnał się Bundesligą.
I wrócił do Hiszpanii, do swojego drugiego domu. Zatrudniła go petrodolarowa Malaga. Przed podpisaniem kontraktu Holender obdzwonił wszystkich swoich przyjaciół w Primera Division i każdy radził mu związanie się z ekipą z La Rosaleda. W Andaluzji mu się podobało. Szczególnie zachwycony był postawą ludzi, którzy na ulicy witali go radosnymi okrzykami „Ruud, chłopie, co słychać?”. Van Nistelrooy nie miał problemów z zaakceptowaniem roli rezerwowego, czuł się spełniony, mogąc wspierać kolegów. – Bardzo lubię pomagać młodym piłkarzom, to sprawia mi największą przyjemność – mówił. – Myślę, że to ważne, żeby oni czuli, że w każdej chwili mogą porozmawiać z kimś bardziej doświadczonym. Staram się jednak ich nie przytłaczać. Jeśli chcą ze mną porozmawiać, zawsze jestem do dyspozycji. Od początku jego ulubieńcem był Salomon Rondon. Holender starał się nauczyć Wenezuelczyka jak najwięcej. Młody snajper Malagi nie ukrywa, że znajomość z Ruudem to coś, co bardzo mocno wpłynęło na jego karierę. – Jestem bardzo dumny i szczęśliwy, że mogłem go poznać. Samo oglądanie go na treningu sprawiło, że stałem się lepszym piłkarzem. Zawsze znajdował dla mnie czas – stwierdził niedawno napastnik.
Van Nistelrooy od jakiegoś czasu wspominał, że rozważa zakończenie kariery. W kwietniu oznajmił, że będzie grał dalej tylko wtedy, gdy znajdzie nowy klub. Ostatecznie jednak nie zdecydował się na szukanie pracodawcy. – Jestem dumny z powodu wygranych trofeów drużynowych i indywidualnych. One wszystkie są zasługą moich kolegów. Dla mnie największą przyjemnością zawsze była sama praca, rok po roku przygotowywanie się do grania na najwyższym poziomie. Do ostatniej chwili występowałem jako profesjonalista. Teraz odchodzę, by cieszyć się czasem wolnym z moją rodziną i przyjaciółmi – powiedział Ruud na swojej pożegnalnej konferencji prasowej.
Kibice Malagi są z jednej strony załamani, a z drugiej bardzo, bardzo dumni. Załamani, bo tracą idola. Dumni, bo jeden z największych piłkarzy w historii zakończył przygodę z futbolem w ich drużynie, na ich stadionie i na ich oczach.
Gole są jak keczup. Czasami, choćbyśmy nie wiem
jak się starali, po prostu ich nie ma. ... Jak to
Mam Rozumieć?
Ładnie bardzo dobry artykuł tylko dostrzegłem 1
błąd i proszę o poprawę tam gdzie znajduje się
fotografia jest podspisane "Ruud w koszulce
reprezentacji Hiszpanii". Chociaż widzimy na
zdjęciu że jest w koszulce reprezentacji Holandii i
wszyscy wiemy że jest Holendrem . Proszę o poprawe
i jeszcze raz gratuluję genialnego artykułu ,
pozdrawiam. :)
Gole są jak keczup. Czasami, choćbyśmy nie wiem
jak się starali, po prostu ich nie ma.......tez mnie
to irytuje....panie autorze niech pan rozwinie tą
myśl.!!!
Chodzi o to, że jeżeli macie końcówkę keczupu w
butelce staracie się wycisnąć z niego to, co
zostało. Jeżeli nie uda nam się wycisnąć choć
odrobinę to keczup jest pusty. Czyli chodzi o to,
że jeżeli nie ma tego keczupu, nie ma też bramek
xd
to nie rozwiązuje dalej tego pojęcia do konca
Kiedyś Ruud tak powiedział do Higuaina mając na
myśli to że gęsty sos często nie chce wyjść z
tubki ale jak już wyskoczy jest go cała masa .
Co do samego napastnika to zawsze bardzo go lubiłem
:).
Szkoda, że generacja tych wielkich napastników
(głównie lat 90) powoli już się wykrusza. Za
niedługo pewnie dowiemy się, że swoje kariery
będą kończyć Filippo Inzaghi, Alessandro del
Piero czy Raul Gonzalez.