Feddek: Trzeba mieć pasję!


2 grudnia 2013 Feddek: Trzeba mieć pasję!

Dziennikarza i komentatora Polsatu Sport – Marcina Feddka – udało nam się namówić na rozmowę o jego przygodzie dziennikarskiej. W wywiadzie wspomniał o swoich dziecięcych marzeniach, a także przerwanej karierze piłkarskiej. Dał również młodym ludziom kilka cennych porad, które mogą pomóc w realizacji dziennikarskich marzeń.


Udostępnij na Udostępnij na

Chciał Pan zostać kiedyś piłkarzem, jednak kontuzja pokrzyżowała te plany.

Marcin Feddek: Nawet bardzo. Nie wyobrażałem sobie życia bez piłki. Niestety kilka poważnych kontuzji pokrzyżowały moje marzenia. W wieku 22 lat zdałem sobie sprawę, że grać zawodowo raczej nie będę. Mój ojciec grał w piłkę i w związku z tym ja miałem być jego następcą, ale życie okazało się zbyt brutalne i się nie udało.

Później postawił Pan na dziennikarstwo sportowe. Czy z perspektywy czasu nie żałuje Pan tej decyzji? Marzył Pan o karierze w wielkiej Barcelonie.

Marcin Feddek
Marcin Feddek (fot. Archiwum prywatne)

Z tą Barceloną to było tak z przymrużeniem oka. A dziennikarstwo było czystym przypadek wynikającym z faktu, że szukałem innego zajęcia. Nie mogłem skończyć AWF-u, więc rzucono mnie na administrację, bo były to ogólne studia. Po trzech latach ktoś namówił mnie na politologię z kierunkiem dziennikarskim i tak to się zaczęło. Z pracą w telewizji to również przypadek. Pojechałem za Pauliną Chylewską (obecnie żoną) do Warszawy, która pracowała w „Rowerze Błażeja”. Z kolei szefem sportu w TVP był Robert Wichrowski, który pochodził z Bydgoszczy. Znał mnie jeszcze z czasów, kiedy grałem w piłkę i zaprosił na rozmowę. Miał wtedy problemy kadrowe, bo kilku dziennikarzy odchodziło do Wizji Sport: Bożydar Iwanow, Maciej Kurzajewski, Przemysław Babiarz. Zrobiono mi próby, Dariusz Szpakowski posłuchał tego, co mówię i można powiedzieć, że z ulicy zostałem przyjęty do TVP. Znalazłem się tam w odpowiednim miejscu i czasie. I wszystkiego uczyłem się na bieżąco, bo nie miałem zielonego pojęcia o telewizji oraz dziennikarstwie.

Przygotowując się do wywiadu, doszukałem się informacji, że lubi Pan szybko jeździć samochodem. Nie myślał Pan w dzieciństwie, aby zostać kierowcą rajdowym?

Nie, choć znajomi twierdzą, że mam dryg do szybkiej jazdy autem. Ale przede wszystkim myślałem o tym, aby jeździć na żużlu. Wychowałem się w Bydgoszczy właściwie na stadionie Polonii. Od szóstego roku życia byłem na boisku piłkarskim z tatą, który był moim pierwszym trenerem. Ale również kręciły mnie motocykle. Kiedyś kluby takie jak bydgoska Polonia funkcjonowały inaczej. Wszystkie sekcje żyły w symbiozie. Piłkarze, hokeiści, tenisiści, żużlowcy chodzili na swoje mecze, każdy się doskonale znał. Dlatego od dziecka mogłem kręcić się po parku maszyn. Marzyłem o tym, żeby jeździć na żużlu, ale byłem jedynakiem, a moja mama na żywo widziała dwa śmiertelne wypadki i na realizację tego celu zgody nie wyraziła. Chociaż kiedyś wsadzono mnie na motocykl. Tata załatwił go od kolegi, przejechałem parę kółek i w końcu się przewróciłem. Tato podszedł do mnie i powiedział: albo wsiadasz, zapominasz o bólu i próbujesz raz jeszcze, albo wracasz na trening piłkarski! No i wróciłem. Byłem wtedy wówczas za mały i nie rozumiałem, że jak ponownie nie wsiądę na motocykl, to drugiej szansy nie będzie. Pozostało mi kibicować Tomkowi Gollobowi, z którym znamy się od czasów juniorskich.

Wielu młodych ludzi zastanawia się, co zrobić, żeby zostać dziennikarzem sportowym. Duże znaczenie mają studia, które przygotowują do zawodu. Jaki jest, Pana zdaniem, najlepszy kierunek, aby zrealizować ten cel?

Osobiście uważam, że studia nie przygotowują do zawodu. Gdybym miał się opierać na tym, co było wykładane na studiach, to nigdy bym się w telewizji nie odnalazł. Trzeba mieć pasję oraz wiedzę. Kiedy do Polsatu przychodzą młodzi ludzie, którzy jeszcze studiują, to z moim szefem, Marianem Kmitą, rozmawiają bardzo konkretnie. Pyta ich nie tylko o sprawy bieżące, ale przede wszystkim sprawdza ich ogólną sportową wiedzę. Muszą się wykazać, udowodnić, że historia polskiego sportu, poszczególnych dyscyplin nie jest im obca. Dlatego będę polecał wszystkim, którzy chcą zaistnieć w tym zawodzie, żeby już będąc na studiach szukali możliwości odbycia stażu, pracy w redakcjach sportowych. Sam papier i studia nic nie dają. Trzeba już na starcie mieć jakieś doświadczenie, by kogoś do siebie przekonać. Jeżeli ktoś pokaże, że jest wartościową osobą, że ma to „coś”, to istnieje duża szansa na angaż po studiach, a nawet w ich trakcie.

Jakie rady dałby Pan młodym adeptom dziennikarstwa?

Trzeba mieć pasję i kochać to, co się robi. Ale też należy pamiętać, że jeśli chce się być dziennikarzem sportowym, to właściwie człowiek pracuje w zupełnie innym rytmie niż większość  znajomych. Tu nie wychodzi się do firmy w garniturze o godzinie 9:00 rano i wraca o 17:00, a wszystkie weekendy są wolne. Tu pracuje się głównie w weekendy, niemal każde święta. Kiedy inni siadają przy grillu, przed telewizorem, ty szykujesz się właśnie do komentowania, prowadzenia serwisu. Dlatego trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy mi taki tryb pracy odpowiada. Bo wtedy, kiedy inni mają czas, dziennikarz zwykle go nie ma. Właściwie żyjesz jak zawodowy sportowiec. Ale jak wspomniałem przed chwilą, najważniejsza jest pasja i jeszcze raz pasja. Moja żona już się nie dziwi, że siedząc w domu, potrafię obejrzeć pięć, sześć meczów. Bo dla mnie to jest właśnie moja praca, część moich obowiązków. Zawsze porównuję to z chodzeniem do szkoły, odrabianiem lekcji. Niesamowity natłok informacji sprawia, że codziennie trzeba przeczytać gazetę, prześledzić Internet i poświęcić trochę czasu, by, jadąc na mecz, nic cię nie zaskoczyło. Z dnia na dzień może się zmienić tyle, że później podczas meczu dostajesz skład i na przykład nie masz bladego pojęcia skąd nagle to nazwisko, co to za piłkarz. Zdarzają się kontuzje, jakieś spóźnione transfery, więc rotacje są. Dlatego musisz być na to przygotowany, dobrze poinformowany.

W dzisiejszych czasach do dobrego funkcjonowania dziennikarza jest potrzebny Twitter i Facebook?

Mój kolega z Polsatu, Mateusz Borek, żartuje: Nie masz Twittera, to ciebie nie ma. Sam dopiero go założyłem dwa tygodnie temu, bo wszyscy mnie namawiali, żebym go miał, żeby śledzić, co ludzie z branży piszą. Czasami z Twittera rzeczywiście można dowiedzieć się czegoś sensacyjnego, przede wszystkim szybciej niż z jakiejkolwiek gazety, portalu. Ale do tej pory funkcjonowałem bez Twittera i jakoś moje życie zawodowe na razie się specjalnie nie zmieniło. A Facebooka nie mam nadal.

Kiedy przeniósł się Pan do Polsatu, miał Pan okazję skomentować finały piłkarskich mistrzostw świata w Niemczech w 2006 roku. Jakie to jest uczucie dla komentatora relacjonować tak wielką imprezę?

Na pewno fajnie było pojechać na tak dużą imprezę, ale większą przygodą było dla mnie Euro 2008 w Austrii i Szwajcarii. Mimo że komentowałem tam spotkania innych drużyn, to byłem przy polskich piłkarzach w roli reportera. Wówczas człowiek jest naprawdę blisko wielkiego wydarzenia, praktycznie przy samej linii, tuż przy ławce rezerwowych i wszystko widzi zupełnie inaczej. Jeżeli kogoś to rajcuje, to jest to dla niego bardzo ekscytujące przeżycie. Ale ja nawet zwykły mecz ligowy traktuję jak finał Ligi Mistrzów. To sprawia, że do każdego meczu podchodzę poważnie i staram się przygotować jakby to było spotkanie na mistrzostwach świata! Bo czy robię to dla miliona, czy dla kilkuset widzów, to muszę być do pracy całkowicie przygotowany.

Główną zaletą Polsatu jest to, że posiada prawa do pokazywania meczów T-Mobile Ekstraklasy. Pan często relacjonuje mecze z Bydgoszczy, z której Pan pochodzi. Serce bije mocniej, kiedy komentuje Pan mecze Zawiszy?

I tak, i nie (śmiech). Wyrosłem już z kibicowania danej drużynie i traktuję mecze Zawiszy jak każde inne. Miło jest oczywiście pojechać do swojej rodzinnej miejscowości, spotkać znajomych, ludzi, których znał mój tata, kiedy grał w piłkę. Zamienić z nimi po meczu kilka zdań, posłuchać, co oni mają do powiedzenia. W pewnym sensie serce bije mocniej, ale nie wywiera to na mnie większej presji, bo pochodzę z Bydgoszczy. Wręcz przeciwnie. Staram się być obiektywny i mam nadzieję, że to mi się udaje.

Najczęściej jest pan w Polsacie w roli reportera podczas meczów reprezentacji Polski. Zdarzyło się, że któryś z piłkarzy odmówił pomeczowego wywiadu?

Zdarza się to, ale jest to zjawisko zupełnie normalne. Kiedy ktoś nie ma ochoty „na gorąco” rozmawiać, nie namawiam, nie mam z tym problemu. Sam grałem w piłkę, co prawda nie na takim poziomie, ale rozumiem, że każdy może mieć słabszy dzień i w tym momencie może nie chcieć rozmawiać. Trzeba mieć wyczucie. Gdy piłkarze naszej reprezentacji schodzą, to ja mniej więcej wiem, kto w jakim jest nastroju. Do kogo można podejść, a do kogo nie. Poznałem ich na tyle, że wiem, kto i w jaki sposób reaguje. Zdarzają się takie sytuacje, że ktoś odmawia i mówi, że musi wziąć prysznic, musi ochłonąć. Ja to bardzo szanuję, bo później pod wpływem emocji powie o kilka słów za dużo. Dlatego przede wszystkim trzeba dać im czas, poczekać, aż będą gotowi. I z reguły sami przed kamerę wracają. Myślę, że moją zaletą jest właśnie to wyczucie, kiedy z kim porozmawiać, a kiedy dać spokój.

Z jakim piłkarzem utrzymuje Pan najlepszy prywatny kontakt?

Z tym jest różnie. Zależy to od meczu i sytuacji, w jakiej się znajduję. Z grającymi piłkarzami poza boiskiem spotykam się rzadko, bo nie mam na to właściwie czasu. Ale myślę, że mam dobre kontakty z większością kadrowiczów. Gdybym potrzebował od nich jakiejś pomocy, to raczej bym ją uzyskał. Staram się być ze wszystkimi w normalnych relacjach i myślę, że jest to odwzajemnione.

Jakie cechy charakteryzują dobrego komentatora?

Nie wiem, czy to dobre pytanie do mnie, bo trudno oceniać siebie samego. Trzeba być na pewno dobrze przygotowanym, a także w przypadku słabego meczu w rozmaity sposób go podkręcić. Sprawić, że przy przeciętnym widowisku kibic jednak zostanie i będzie ten mecz nadal oglądał. Na pewno nie przeszkadzać i mieć kilka ciekawych anegdot, by transmisję ubarwić, kibica trochę rozśmieszyć. Dołożyć kilka elementów, które spowodują, że nie będzie to mega poważne. Oczywiście zależy to też od rangi wydarzenia.

Z kim Panu najlepiej się komentuje mecze?

Nie robi mi różnicy, z kim komentuję, czy to jest Wojciech Kowalczyk, Tomasz Łapiński czy Marcin Adamski. Każdy z nich ma niesamowitą wiedzę i fajne spostrzeżenia. Kowal rzuci parę anegdot, które dobrze wkomponują się w komentarz. Jeżeli chodzi o sprawy taktyczne, błędy w formacjach, to tu niesamowity jest Tomek Łapiński. Umie to wychwycić. Z kolei Marcin Adamski jest bardziej analityczny, bo chce być trenerem i robi w tym kierunku papiery. I mimo że wychowałem się w „rodzinie piłkarskiej”, obejrzałem tysiące spotkań, sam w tę piłkę grałem, pewne rzeczy wciąż mi umykają, a oni pozwalają mi je zauważyć.

Czy zdarzyła się Panu jakaś większa wpadka na antenie?

Zdarzały się wpadki, ale trudno powiedzieć, czy jakieś poważne. Jedna była mniejsza, druga większa. Osobiście wolę pracować na żywo, bo trzeba być skoncentrowanym od A do Z. Natomiast kiedy pewne rzeczy są robione z poślizgiem, to podświadomie wkrada się rozluźnienie. Ta rozmowa nie jest czasami taka, jak być powinna. Dlatego wolę pracę na żywo, choć wiąże się to z różnymi niebezpieczeństwami. Jedyne, co mogę doradzić, to żeby unikać jakiegokolwiek przeklinania! A nie jest to czasami łatwe, kiedy pewne rzeczy nie idą po myśli, kiedy nie ma dźwięku lub łączności. Człowiekowi może się coś wymsknąć. Wydaje się, że trafia to tylko do wozu, reżyserki, a okazuje się, że poszło na antenę.

Ma Pan jakieś pasje poza sportem?

Ja cały żyję tym, co robię. Poza tym gram w reprezentacji dziennikarskiej i kocham narty. To właśnie na dwóch deskach odbijam sobie żużlowe ciągoty, zamiłowanie do adrenaliny, prędkości. Mój rekord to 122 km/h. I mimo poważnego wypadku nie mam na stoku hamulców. Na szczęście nie jestem w tym szaleństwie osamotniony. Wspólnie z kolegami z NC+, Czarkiem Olbrychtem i Żelkiem Żyżyńskim, zaliczyliśmy już kilka alpejskich regionów z nastawieniem na trudne czarne trasy. Ale oprócz sportu moją pasją jest rodzina, żona i dwie małe córki, to im poświęcam większość wolnego czasu. Dumny jestem z faktu, że starszą z nich, sześcioletnią Lenę, nauczyłem już pływać, jeździć na rowerze, a przede wszystkim jeździć na nartach. Dla siebie pozostawiam treningi w drużynie dziennikarzy, które mam dwa razy w tygodniu i wyjazdy na mecze. Prywatnie jak tylko czas pozwoli, latam na mecze do Liverpoolu i zaglądam na Anfield, bo to jest moja ulubiona drużyna, której od dziecka kibicowałem. Barceloną był zachwyt. Szczególnie w czasach, kiedy grał Christo Stoiczkow, mój ulubiony piłkarz. Był moim piłkarskim wzorem i zawsze chciałem być taki, jak on. Natomiast na pierwszym miejscu jest Liverpool i w tej kwestii nic się nie zmienia. Teraz uwielbiam patrzeć na naszego „Hanibala” czyli Luisa Suareza. To piłkarski geniusz, tylko głowa czasami nie pracuje u niego jak należy.

Ma Pan jakieś cele do zrealizowania?

Kończę w marcu 40 lat i jest to wiek, w którym, jak to mawiają kobiety, marzy się o małym sportowym samochodzie lub motocyklu. Jeżeli chodzi o pracę, to podchodzę do tego zupełnie inaczej. Kiedy człowiek był młodszy, to napalał się na to, że pojedzie na wielką imprezę albo skomentuje mecz Ligi Mistrzów, co akurat się kilka razy udało. Do dziennikarstwa podchodzę teraz jak Małysz do skakania – bułka, banan i najważniejszy jest kolejny skok. Nie myślę, co będzie dalej, bo tego nie wiem. Rynek się ciągle zmienia. W sezonie 2014/2015 piłkarsko może być u nas krucho. Fakty są takie, że Liga Mistrzów i Liga Europy oraz T-Mobile Ekstraklasa będą w NC+. Jednak mój szef ma różne pomysły i myślę, że będą niespodzianki, żeby widz Polsatu był zadowolony. Dlatego w tym momencie skupiam się na każdym kolejnym meczu.

Komentarze
~Damian (gość) - 11 lat temu

Chyba jedyny dziennikarz, którego można posłuchać
bez obaw, że podczas komentowania meczu będzie po
raz setny odpowiadał te same anegdoty jak pan Hajto
w EuroSporcie, czy że poprzekręca nazwiska
piłkarzy i wszystkiego co się da jak pan
Szpakowski. Ogólnie dziennikarz dobry, który nie
szuka jakiś tam sensacji z byle powodu, ale szkoda
mi go, że musi komentować mecze naszej ekstraklapy.
Czasami podczas oglądania meczu przydała by się
opcja "wyłącz komentarz", ale NIE przy panu
Marcinie. Jedyny dziennikarz polsatu, którego
szanuję.. reszta czyli pan kołtoń, kowalczyk i
reszta caffe futbolowców ( może poza Bożydarem I.
) nadaje się na komentowanie rozgrywek B klasy bo
taki reprezentują poziom i tak często zmieniają
swoje poglądy jak Majdan dziewczyny... Pozdrawiam.
KIBIC :)

~mundry (gość) - 11 lat temu

jacek gmoh wymiata
pozdro mundry

~DeMo (gość) - 11 lat temu

Według mnie na 'n' jest najlepszy komentarz ale
Borek i Iwanow też są nieźli.

Najnowsze