Europejskie puchary i ekstraklasa – kogo stać na dobry występ?


Czyli o tym, co dla polskich klubów oznacza czwarte miejsce w tabeli

12 maja 2019 Europejskie puchary i ekstraklasa – kogo stać na dobry występ?
Krzysztof Porębski / PressFocus

Zbliżający się nieuchronnie koniec sezonu dostarcza nam coraz więcej odpowiedzi na serię pytań zadanych jeszcze na samym początku kampanii 2018/2019. Na dwie kolejki przed definitywnym rozbratem z ekstraklasą znamy już pierwszego spadkowicza oraz trzy drużyny realnie walczące o mistrzostwo Polski. Wciąż zastanawia jednak kwestia czwartego do brydża, czyli drużyny, która będzie miała okazję bronić honoru polskiej piłki klubowej w europejskich pucharach.


Udostępnij na Udostępnij na

Zanim zaczniemy oceniać potencjalnych kandydatów, warto przyjrzeć się wyczynom zespołów, które na przestrzeni ostatnich kilku lat miały taką szansę. W wielu przypadkach były to ekipy dobrze prezentujące się na ligowym podwórku, których europejskie wojaże zapisały się niestety niechlubnie na kartach historii występów polskich klubów na arenie międzynarodowej. Obecnie aspirującm warto przypomnieć ostatnie dwa podejścia.

Sezon 2017/2018 i piłkarska lekcja

Niespełna rok temu rękawicę podjął rewelacyjny wówczas Górnik Zabrze z trenerem Marcinem Broszem na czele. Zabrzanie już po pierwszych dwunastu miesiącach w najwyższej klasie rozgrywkowej zdołali uplasować się na czwartym miejscu i mogli marzyć o dobrym zaprezentowaniu się w Europie. W pierwszej rundzie eliminacyjnej rywalem młodych zawodników ze Śląska była ekipa Zaria Balti. Mołdawianie, którzy przed dwumeczem z Górnikiem okupowali przedostatnią lokatę w swojej lidze, wygrali tylko raz w jedenastu spotkaniach.

Polski zespół co prawda w ostatecznym rozrachunku zdołał zwyciężyć, ale bilans 2:1 w dwumeczu z takim przeciwnikiem nie mógł napawać zbyt dużym optymizmem. Tym bardziej że kolejną przeszkodą był słowacki FK AS Trencin, który w poprzedniej rundzie uporał się Buducnostem Podgorica. Jak się okazało, zabrzanie nie chcieli odejść od standardowej reguły i zgodnie z tradycją pożegnali się z eliminacjami już w drugiej rundzie. Słowacy byli wyraźnie lepsi i wynik 5:1 w dwumeczu doskonale obrazował boiskową rzeczywistość. Tym razem czwarte miejsce nie było zbyt szczęśliwe.

Po 38 latach znów w pucharach. Ale czy skutecznie?

W 2017 roku zgodnie z ekstraklasowymi zasadami w europejskich eliminacjach szansę otrzymał zwycięzca Pucharu Polski. Arka Gdynia pokonując na PGE Narodowym w Warszawie Lecha Poznań, pozbawiła jakichkolwiek nadziei swojego największego rywala, Lechię Gdańsk, dla której czwarte miejsce okazało się tym najbardziej przeklętym. A arkowcy? Doczekali się największego sukcesu w nowożytnej historii klubu, gdyż ostatnie podejście, 38 lat temu, pamiętają pewnie tylko najstarsi górale.

Ci sami górale pewnie jako pierwsi kupili bilety na mecz z FC Midtjylland. Duńczycy z wiadomych względów byli zdecydowanym faworytem tego dwumeczu, ale to, co się później wydarzyło, przeszło najśmielsze oczekiwania kibiców gdyńskiego zespołu. Skazywani na pożarcie piłkarze Leszka Ojrzyńskiego zdołali pokonać przybyszy ze Skandynawii 3:2 po bramce w ostatnich minutach. W Gdyni panowało absolutne szaleństwo. Radość była całkowicie uzasadniona, zważając na to, że w równoczesnej rzeczywistości Lech Poznań czy Legia Warszawa zwiedzały Europę, a gra w piłkę była małym dodatkiem.

Arka Gdynia z europejskimi pucharami pożegnała się po rewanżowym spotkaniu w Danii, jednak nikt jej nie wypominał odpadnięcia już po jednej rundzie eliminacyjnej. Porażka po golu w ostatniej akcji spotkania była ogromnym ciosem w plecy, zwłaszcza że w dwumeczu był remis, a o awansie FC Midtjylland zadecydowała nielubiana przez wielu zasada goli zdobytych na wyjeździe. W przypadku Arki o wstydzie czy kompromitacji mowy być po prostu nie mogło.

Przykłady Górnika Zabrze oraz Arki Gdynia nie są przypadkowe. Dla obu zespołów możliwość gry na arenie europejskiej była przede wszystkim ważnym poligonem doświadczalnym, zbadaniem swoich umiejętności i czerpaniem radości z obecności w bądź co bądź innym środowisku niż zazwyczaj. Zabrzanie pokazali całej piłkarskiej Polsce, że Słowacja także odjechała w kwestii kultury gry i poziomu piłkarskiego. Aczkolwiek młodych Ślązaków nie powinno się krytykować za porażkę, gdyż odpadnięcie z zespołem lepszym nie jest powodem do wstydu. Martwić mogą jedynie rozmiary tej porażki.

Trójka chętnych i walka do ostatniej kolejki

Obecna kampania jest wyrównana bardziej niż kiedykolwiek. Jeśli chodzi o ligowe podium, walka pozostaje „jedynie” o kolejność miejsc, gdyż kandydatów jest tylko trzech. Tyle samo, ile nadal walczy o czwartą lokatę na koniec rozgrywek. Teoretycznie jest ich pięciu, ale dla Lecha Poznań i Pogoni Szczecin życzliwe pozostają zawirowania matematyczne, dlatego o prawo reprezentowania Polski w Europie rywalizuje Jagiellonia Białystok, Zagłębie Lubin i Cracovia. Każdy z tych zespołów ma już – wcale nie tak odległą – przeszłość w eliminacjach europejskich pucharów, dlatego perspektywa powrotu wydaje się niezwykle atrakcyjna.

W tym momencie na pole position wysuwa się drużyna z Podlasia. To właśnie podopieczni Ireneusza Mamrota znajdują się za podium ligowej tabeli i pozostałą dwójkę wyprzedzają o trzy „oczka”. Białostoczanie grają jednak dość przeciętnie przez całą wiosnę i tylko słabość całej ekstraklasy pozwala im realnie myśleć o grze w Europie. Sama promocja do eliminacji mogła się ziścić niespełna tydzień temu, ale wicemistrz Polski przegrał finałowe spotkanie o Puchar Polski z Lechią Gdańsk. Zresztą po stronie Jagiellonii dobrze spisali się przede wszystkim kibice, a po samym meczu zaczęły się nawet pojawiać pogłoski o możliwym zwolnieniu Mamrota, co z pewnością nie nastraja drużyny optymistycznie przed końcową fazą sezonu.

Przechodząc jednak do przygód „Jagi” w Europie, trzeba przyznać, że w ostatnich latach byli prawdopodobnie najlepszą reklamą polskiej piłki wśród zbiorowej mizerii. Rok temu po trudnym boju zdołali pokonać portugalskie Rio Ave, a marzenia przekreśliła dopiero dobrze poukładana drużyna Gent (1:4 w dwumeczu). Dwa lata temu było trochę gorzej, gdyż lepsi okazali się piłkarze Gabali z dalekiego Azerbejdżanu. Było to wielkie rozczarowanie, ale należy przyznać, że dla wielu rokroczna gra w europejskich pucharach byłaby swego rodzaju szokiem. Jagiellonia znalazła przede wszystkim stabilizację, jeśli chodzi o rywalizację na Starym Kontynencie. Teraz musi przekroczyć tę granicę, której do tej pory przekroczyć nie potrafiła. Bo o wstydzie nie było nigdy mowy i śmiało można założyć, że tym razem nie byłoby inaczej.

Dla nich to pocałunek śmierci?

Michał Probierz jest znany z tego, że w sposób niesztampowy potrafi analizować problemy polskiej piłki. W pewnym momencie obecność polskich drużyn w wiadomych eliminacjach określił „pocałunkiem śmierci”, poruszając zwłaszcza kwestię zbyt krótkiego okresu między końcem ligi a pierwszymi meczami eliminacyjnymi. Tej regule w 2016 roku postanowiło zaprzeczyć Zagłębie Lubin. Trzy lata temu „Miedziowi” mieli okazję po raz ostatni pokazać się szerszej publiczności i zagrać w kilku spotkaniach eliminacyjnych.

Wówczas trener Piotr Stokowiec potrafił dojść aż do trzeciej rundy, pokonując wcześniej Slavię Sofia i Partizan Belgrad. Szczególnie rywalizacja z Serbami miała zaskakujący przebieg, gdyż rozstrzygnęła się dopiero po serii „jedenastek”. Niespodziewane zwycięstwo Zagłębia mogło napawać optymizmem, gdyż kolejną przeszkodą był duński klub Sonderyjske. Wydawało się, że o zwycięstwo i awans do dalszej rundy będzie łatwiej niż chociażby z Partizanem, jednak w rzeczywistości był to ostatni dwumecz lubinian w Europie.

Teraz w drużynie z Dolnego Śląska nie ma już wielu kluczowych w tamtym momencie piłkarzy oraz ojca wyjątkowej przygody, czyli już wcześniej wspomnianego Stokowca. Swoje pomysły wdraża Ben van Dael, który po słabej jesieni zastąpił na ławce Mariusza Lewandowskiego i już na wiosnę potrafił wyprowadzić zespół z grupy spadkowej aż na szóste miejsce w tabeli. Perspektywa powrotu na europejskie korytarze jest w głównej mierze okazją do zasilenia klubowej kasy. Trudno jednak stwierdzić, czy sportowo są gotowi na tak duże wyzwanie. Zwłaszcza że gra w kratkę tutaj nie przejdzie…

Rewelacja ligi odnajdzie się w eliminacjach?

Mówiąc o zespole Cracovii, wskazane jest wspomnieć o pracy wykonanej w pionie sportowym i w biurach przy ul. Kałuży. Przygoda Michała Probierza z „Pasami” nie zaczęła się najlepiej. Porażka goniła porażkę, a późniejsze  deklaracje o mistrzostwie Polski rozgrzewały tych, którzy czekali na kolejne potknięcia. Janusz Filipak postanowił czekać. Nie pożegnał charyzmatycznego szkoleniowca i pozwolił mu pracować według własnego uznania, a do tego mianował go wiceprezesem klubu. To dało mu większą władzę przy konstrukcji całej drużyny, a także, co było ważne dla samego Probierza, zyskał dużą swobodę przy budowie całej bazy sportowej klubu. Każda z tych decyzji przynosi efekty już teraz. Słaby początek rozgrywek odszedł w zapomnienie, a piąte miejsce w tabeli zapewnia coś więcej niż tylko spokojny byt do końca sezonu.

Przypominając sobie przygodę Cracovii w europejskich pucharach, należy się cofnąć do roku 2016. Wówczas ekipa „Pasów” zapisała się niechlubnie na kartach historii występów polskich klubów w europejskich rywalizacjach. Lepszy okazał się macedoński zespół Shkendija Tetovo. 0:2 na wyjeździe oraz 1:2 w Krakowie sprawiły, że marzenia o Lidze Europy przy ul. Kałuży odeszły w zapomnienie. Teraz trudno zakładać, by krakowianie z solidnym trenerem i solidnymi podstawami mogli powtórzyć ten wynik. Ale z drugiej strony gorzej być chyba nie może…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze