W dzisiejszym Niedorzeczniku Kibica sensacyjna relacja z naszego udziału w Gali Mistrzów Sportu. Jak impreza wyglądała od kuchni?
Za kulisami Balu Mistrzów Sportu
Jak wszyscy doskonale wiemy, wczoraj odbyła się najważniejsza gala w polskim sporcie, na której wybrano najlepszego sportowca Polski w 2015 roku. Głosami czytelników „Przeglądu Sportowego” i widzów telewizyjnej Jedynki zwyciężył Robert Lewandowski. Gratulujemy!
Jednak nas, dziennikarzy najlepszej gazety śledczej w tym kraju, nie interesuje to, co widoczne dla oczu i słyszalne dla uszu lub odwrotnie. Szukamy sensacji tam, gdzie inni boją się wsadzić palec. Rzucamy się w wir niemożliwych do przewidzenia zdarzeń. Nie inaczej było tym razem.
Udaliśmy się na bal wejściem dla personelu, a dokładniej przez szyb wentylacyjny. Już tam, w dość nietypowym miejscu, doszło do pierwszych zamieszek. Podobną drogę obrał Maciej Iwański (Ruch Chorzów), jednak pech chciał, że przesympatyczny piłkarz okazał się zbyt korpulentny jak na panujące w „tunelu” warunki.
Pana Macieja próbowano przepychać, wyciągać, a nawet odchudzać, ale działania te okazały się daremne. Pod znakiem zapytania stoi więc udział Iwańskiego w zgrupowaniu Ruchu przed startem ekstraklasy. Piłkarz wciąż tkwi w rzeczonym szybie wentylacyjnym.
https://www.youtube.com/watch?v=IMIe-5zXLf8
Gdy już niepostrzeżenie wdarliśmy się na bal, udaliśmy się do miejsca kluczowego – kuchni. Głównym daniem dla znamienitych gości miał być śledź. A właściwie Sonia Śledź. Niestety, przygotowany z najwyższą starannością frykas zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, a przynajmniej tak podaje większość mediów.
Ale my nie jesteśmy większością.
Na własne oczy widzieliśmy, jak do kuchni wszedł wysoki mężczyzna, który miał na sobie strój kelnera. Na nosie miał ciemne okulary, jednak zapytany o to, dlaczego je nosi, odpowiedział enigmatycznie, że chciałby się poczuć jak Edgar Davids. Jakież było przerażenie kucharzy i, nie boimy się do tego przyznać, nasze, gdy kelner zdarł frak, pod którym znajdował się trykot Dolcanu Ząbki, odrzucił okulary, porwał Sonię Śledź i uciekł. W pościg za nim ruszyły tylko spojrzenia pełne niedowierzania. Na odchodnym rzucił: „Jestem Krzywicki. Marcin Krzywicki”.
To nie koniec wydarzeń z kuchni, bowiem gdy okazało się, że główne danie nie zostanie podane, zaczęła się panika. Jedynie Jacek Kiełb, który podczas zimowej przerwy w ekstraklasie dorabia jako szef kuchni, zachował spokój. Uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie przygotowanie tradycyjnego zestawu: rosół i kotlet. O ile rosół wyszedł nie najgorszy, o tyle kotlet został… spalony.
Wydarzenia sobotniej nocy i niedzielnego poranka najlepiej podsumował zaprzyjaźniony z nami pan Miecio, na co dzień stróż nocny w sklepie monopolowym, od święta bodyguard gwiazd. – Za komuny było lepiej – powiedział pan Miecio dziennikarzom „Niedorzecznika”, po czym wyciągnął „Trybunę Ludu”, zwinął ją w rulon i zaczął nią obijać nachalnych paparazzi, którzy tylko czekali na moment, w którym któraś z gwiazd sportu odsłoni za dużo.
Niedorzecznik Kibica – 100% humoru, 0% faktów!