Ekstraklasa zatrzymana. Jak pandemia koronawirusa może wpłynąć na finanse polskich klubów?


Podczas pandemii cierpią wszystkie gałęzie biznesu. Nawet te związane z piłką nożną

20 marca 2020 Ekstraklasa zatrzymana. Jak pandemia koronawirusa może wpłynąć na finanse polskich klubów?
Wojciech Bąkowicz/iGol

Dobrze wiemy, jaka jest sytuacja na świecie. Koronawirus zatrzymał sport niemal w każdym zakątku Ziemi. Sama pandemia mocno odbije się na całej światowej gospodarce. Jako portal piłkarski chcieliśmy się skupić na możliwych stratach finansowych polskich klubów. Ekstraklasa też jest wstrzymana. Brak meczów powoduje straty z przychodu dnia meczowego. Brak kontynuacji rozgrywek powoduje już więcej problemów w kwestiach finansów. Oberwać może się także klubom ze strony sponsorów. Dlatego sprawdzamy, jak może wyglądać sytuacja finansowa polskich drużyn.


Udostępnij na Udostępnij na

Pandemia koronawirusa wpłynie negatywnie na światową gospodarkę. Jest duże prawdopodobieństwo, że w momencie długiego okresu zawieszenia może dojść do upadku części firm. Pieniądze też są obecne w piłce nożnej, dobrze o tym wszyscy wiemy. Kluby zarabiają dzięki obecności swoich fanów na trybunach, dzięki sponsorom, dzięki różnym premiom za udział w rozgrywkach itd. Dlatego też chcemy sprawdzić, jak bardzo wpłynie to na strefy finansowe polskich klubów. Weźmiemy pod uwagę także firmy sponsorujące drużyny piłkarskie i jak to wszystko może wyglądać z ich strony.

Sytuacja ze strony sponsorów

Kluby piłkarskie notują przychody na różnych płaszczyznach. Upraszczając, można to podzielić na trzy grupy: wpływy komercyjne, wpływy z transmisji i wpływy z dnia meczowego. Tutaj swoje trzy grosze dokładają sponsorzy, bez których nie byłoby możliwości normalnego funkcjonowania polskich drużyn w ekstraklasie i w niższych ligach. Obecnie, kiedy sport zatrzymał się przez pandemię koronawirusa, sytuacja sponsorów klubów również nie jest łatwa. Nikt nie przewidział takiej sytuacji, jaką teraz mamy, i nikt nie mógł założyć żadnego scenariusza na rozwiązanie jej. Wszystko dlatego, że nie wiemy, kiedy w realnym terminie skończy się epidemia, która sparaliżowała świat sportu i nie tylko.

Czytając wiele komentarzy dotyczących działań politycznych, możemy znaleźć osoby nierozumiejące tak drastycznych działań w sytuacji, kiedy w Polsce nie jest tak źle jak w innych częściach świata. Częściowo można je zrozumieć, bo tak drastyczne działania hamują wiele dziedzin gospodarki. W tym momencie nie wiemy, kiedy dojdzie do wznowienia rozgrywek i w jaki sposób zostaną one dokończone (jaka formuła). Z punktu widzenia sponsorów wiąże się to z oglądalnością i komponentami widoczności marek, a przede wszystkim dziedziną, z jakiej wywodzi się dana firma wspierająca klub.

Jeżeli jednymi ze sponsorów są firmy związane z branżą sportową, to takie zostaną przy piłce bez względu na to, co się stanie (jest to zależne od kondycji finansowej po obecnym kryzysie). Ale jeżeli weźmiemy pod uwagę koncerny z innych branż, jak np. biura podróży, to przez obecny zastój gospodarki i straty, jakie mogą ponieść w tym czasie, mogą się one szybko wycofać ze wspomagania sportu. W tym czasie większość podmiotów gospodarczych będzie w pierwszej kolejności myśleć o przetrwaniu, a nie wspieraniu piłkarskich drużyn.

Pod uwagę można brać jeszcze umowy podpisane między klubami, bo co w przypadku, kiedy mamy kontrakt z danym sponsorem do końca czerwca 2020 roku – kiedy zazwyczaj kończy się sezon piłkarski. Istnieje duże ryzyko przedłużenia rozgrywek ligowych nawet do lipca, a nie wspominamy już tutaj nawet o sytuacji piłkarzy z wygasającymi umowami. W kwestii kontraktów pewnie dojdzie do spraw prawnych, ale trudno oczekiwać od danej firmy zobowiązywania się z konkretnej umowy w sytuacji, gdy ona w czasie pandemii walczyła o życia, i nawet nie ma środków do wypełnienia punktów kontraktu. Jeżeli uda się wrócić do gry i uda się rozegrać wszystkie mecze, a rozgrywki zakończą się w przewidywalnym terminie, to sponsorzy mogą dać radę wywiązać się z umów. Oczywiście wiąże się to z wypełnieniem wszystkich założeń obu stron kontraktu, czyli także klubów piłkarskich.

Obecna sytuacja nie jest dobra dla większości firm w Polsce, nie tylko tych powiązanych z piłką nożną lub jej sponsorujących. Jest to duży dylemat, ale większość firm mimo strat będzie w stanie sobie poradzić. Już jeden przypadek z przeszłości pokazał, że potrafią one przetrwać kryzys. Na początku XXI wieku było załamanie gospodarcze, które też częściowo odbiło się na firmach będących wokół ekstraklasy. Sama telewizja pokazująca rozgrywki nie mogła się wywiązać z całości zobowiązań finansowych wobec klubów, więc nie wypłaciła wszystkich, bo nie była w stanie tego zrobić. I wtedy okazało się, że większość podmiotów gospodarczych działających wokół futbolu i nie tylko dała radę przetrwać.

Który klub najbardziej ucierpi przez brak kibiców?

Do tej części artykułu wykorzystaliśmy raport przygotowany przez firmę Deloitte. Został on wydany w czerwcu 2019 roku, ale obejmował cały rok 2018. Dlatego dane nie będą najaktualniejsze, bo jeszcze nie mamy przygotowanego świeżego raportu. Ale w dużej mierze pokaże on, jakie straty mogą ponieść polskie kluby.

Załóżmy taki wariant mocno optymistyczny. Sytuacja pandemii w Polsce uspokoi się na tyle, że będzie można wrócić do gry. Ale rozgrywki jeszcze będą kontynuowane bez publiczności. Wydaje nam się, że pewnie każdy z Was domyśla się, które kluby mogą najbardziej ucierpieć przez puste trybuny. Oczywiście te z największą frekwencją na trybunach i można byłoby stawiać z góry, że chodzi o Legię, Lecha czy Lechię. Aby to najlepiej zobrazować, przeanalizowaliśmy wszystkie mecze tego sezonu PKO Ekstraklasy i sprawdziliśmy, jak wypada średnia frekwencja na trybunach w polskiej lidze.

Sama średnia frekwencja do końca nie zdradza nam zapełnienia stadionu. Oczywiście można było spodziewać się, że kibice Legii, Wisły Kraków i Lecha są dość liczną grupą na swoich obiektach, ale w przypadku tych dwóch ostatnich średnia nie przekracza 50% pojemności stadionu. Ogólnie w PKO Ekstraklasie tylko sześć klubów może się cieszyć z liczby kibiców na meczach, która przekracza 50% możliwych miejsc. Dziej się tak w przypadku Legii, Cracovii, Górnika, ŁKS-u, Pogoni oraz Rakowa. Z tym że dwa ostatnie kluby to przypadki wyjątkowe. „Portowcy” mają przebudowę stadionu i jest zmniejszona pojemność do 4197 miejsc, z kolei beniaminek rozgrywa mecze w Bełchatowie (5264 miejsc). Istotny jest też fakt, że tylko w określonych przypadkach widownia na trybunach jest większa. Najczęściej tego powodem jest przyjazd jakiegoś mocnego przeciwnika, co ściąga więcej fanów na trybuny.

Skupmy się teraz na samym dniu meczowym. Raport „Piłkarska liga finansowa – rok 2018” stworzony przez firmę Deloitte brał pod uwagę w trakcie dnia meczowego wpływ ze sprzedaży biletów, karnetów oraz catering na stadionie. W samym tym dokumencie uwzględniano jeszcze wpływ klubów z transmisji oraz wpływy z umów sponsorskich, reklam, sprzedaży koszulek itp. Uwzględniono także średnią frekwencję i w porównaniu z obecnymi statystykami (przedstawiliśmy je wyżej) są w większości przypadków zbliżone, dlatego wyniki z 2018 można uznać za miarodajne.

W przypadku rozgrywania meczów piłkarskich bez udziału kibiców część klubów nie odczułaby większych strat. Dla Wisły Płock czy Zagłębia Lubin to tylko niecałe 3% przychodów. Ale sytuacja już inaczej wygląda w przypadku Legii, Wisły Kraków czy Lecha, gdzie ta kwota może stanowić nawet 1/4 dochodów. Część rzeczy mogą pokryć pieniądze z tytułu praw telewizyjnych, ale gra bez fanów odbije się na finansach polskich ekip oraz na piłkarzach. W ich przypadku gra przy pustych trybunach wiąże się z brakiem dodatkowego wsparcia lub presji. Z pustymi krzesełkami nie ma takiej samej atmosfery i w zasadzie żaden gracz nie chciałby spędzić wielu kolejek bez kibiców. Ale na ten moment nie mamy nawet tego. Wszystko stanęło.

Wzajemne wsparcie

PZPN wraz z PKO Ekstraklasą zatrzymał rozgrywki ligowe do 26 kwietnia, ale tak naprawdę jeszcze nikt nie wie, ile potrwa przymusowa przerwa. Przez to pojawia się wiele problemów dla klubów piłkarskich. Piłkarze nie mogą grać i trenować, ale to jest najmniejszy problem. Drużynom uciekają pieniądze z tytułu praw do transmisji rozgrywek. Przez ich zatrzymanie nie będzie też zbyt wiele innych wpływów. Najgorzej wygląda sytuacja innych osób zatrudnionych przez kluby. Cieszy, że w Polsce fani mają świadomość problemu. Jeszcze przed pierwszą decyzją o zatrzymaniu rozgrywek kibice Lecha Poznań mimo świadomości zakazu wejścia na stadion na mecz z Legią kupowali wirtualnie bilety. Taki sposób może pozwolić ekipom z ESA otrzymać część pieniędzy. Zamiarem tej akcji było także zmotywowanie samych zawodników do gry, ale ostatecznie nie mogliśmy się przekonać, jak by to faktycznie mogło na nich wpłynąć.

W Niemczech kluby piłkarskie też mają kłopoty z powodu zatrzymanie rozgrywek Bundesligi. Dlatego starają się one poszukać przychodów na trochę innym „poziomie”. Union Berlin zdecydował się na możliwość sprzedaży kibicom wirtualnego… piwa i kiełbasek. W ten sposób fani mogliby się przysłużyć swojej ukochanej drużynie wprzetrwaniu trudnych chwil, ale jednocześnie poczuć w sobie odpowiedzialność za losy klubu. W Niemczech cała kultura kibicowska jest trochę inna niż w Polsce, ale to już temat na osobny tekst. Warto jeszcze dodać tutaj świetne zachowanie piłkarzy Borussii Mönchengladbach, którzy zrzekli się wypłat, aby pomóc klubowi i jego pracownikom. Podobnie postąpili piłkarze Karlsruher, którzy zrezygnowali z 10% wynagrodzenia, a Rafał Gikiewicz z Unionu zrezygnował z części pensji.

View this post on Instagram

Koronawirus który zapanował na świecie dotyka nas wszystkich. Jesteśmy zmuszeni do działania. To czas próby dla nas wszystkich, czas próby dla całego świata i czas działania aby wspólnymi siłami zminimalizować straty spowodowane tą pandemią. W związku z dyskusjami jakie pojawiły się ostatnio i które uważam za potrzebne, postanowiłem zrezygnować z części moich zarobków, aby pomóc mojemu klubowi przetrwać ten ciężki okres. Razem to przetrwamy. A wy, chrońcie starszych i słabszych Das in der Welt herrschende Coronavirus betrifft uns alle. Wir sind gezwungen zu handeln. Diese Zeit ist eine Prüfung für uns alle, eine Zeit der Prüfung für die ganze Welt und eine Zeit des gemeinsamen Handelns, um die durch diese Pandemie verursachten Verluste zu minimieren. Aufgrund der jüngsten Diskussionen, die ich für notwendig halte, habe ich beschlossen, einen Teil meiner Einnahmen aufzugeben, um meinem Verein zu helfen, diese schwere Zeit zu überstehen. Wir können es gemeinsam schaffen. Und ihr, beschützt die Älteren und die Schwächeren #corona

A post shared by Rafal Gikiewicz (@rgikiewicz) on

W przypadku polskich drużyn dopiero zaczyna coś się dziać w tej kwestii. Choćby dzisiaj Lechia Gdańsk ruszyła ze sprzedażą wirtualnych cegiełek wypełniających Stadion Energę. Wszystko po to, aby móc wspomóc kluby w najbliższym czasie. Prawdopodobnie w niedalekiej przyszłości pojawi się u nas więcej podobnych działań. Obecną sytuację w Polsce będzie musiał wziąć pod uwagę PZPN. Na razie nie ma ze strony Związku żadnych decyzji, ale już sami możemy przewidzieć, gdzie wystąpią pewne pomoce dla klubów. Na pewno będzie to w kwestii spraw licencyjnych, bo trudno będzie ich przestrzegać obecnie bardzo restrykcyjnie. Inaczej może to grozić automatyczną redukcją ekstraklasy o kilka drużyn. Wszystko będzie zależne od tego, jak długo potrwa pandemia koronawirusa w Europie.

Czy pandemia może uzdrowić finanse piłki nożnej?

W obecnym zahamowaniu świata sportu widzimy też jeden dość pozytywny aspekt. Poruszymy dość trudny temat. Obecnie na świecie przez piłkę nożną przechodzą olbrzymie kwoty. Dotyczy to transferów, kontraktów zawodników czy choćby praw telewizyjnych. Co roku to wszystko idzie w górę i osiąga wręcz niemoralne liczby. Niemoralne w stosunku do tego, ile pieniędzy jest przeznaczanych na inne ważniejsze aspekty życia, jak choćby służba zdrowia. Oczywiście nie będziemy krytykować mocno tego, bo przecież towar jest wart tyle, ile jest w stanie za niego zapłacić klient. Ale w dobie kryzysu spowodowanego pandemią może dojść do wstrzymania tego zbyt wielkiego wzrostu pieniędzy w piłce, a być może nawet nastąpi lekkie cofnięcie. Kluby w tej chwili mają problem z powodu zatrzymania rozgrywek, a oprócz zawodników trzeba jeszcze utrzymać szereg pracowników będących na znacznie niższych kontraktach. Nie wspominając już o UEFA, która zanim się obudziła, to tylko znacznie pogorszyła swoje notowania wśród kibiców. To może spowoduje większą świadomość pieniądza, ale to już przyszłość pokaże.

W tej kwestii nie możemy pominąć naszego podwórka. W ciągu ostatnich 10 lat w polskiej piłce nożnej pojawiło się bardzo dużo pieniędzy. Mieliśmy Euro 2012, dzięki któremu zyskaliśmy wiele nowych piłkarskich aren czy kilka dobrych kompleksów treningowych. Kluby z ESA zaczęły sięgać po wielu zawodników z zagranicy, wśród których było kilka ciekawych nazwisk. Na pewno nasze kluby nie mogą powiedzieć, że nie było środków finansowych na poprawę naszej sytuacji na piłkarskiej mapie Europy. Na Ligę Mistrzów czekaliśmy 20 lat i prawdopodobnie poczekamy kolejne 20. W tej chwili nawet trudno nam jest znaleźć się w Lidze Europy, a jeszcze dojdzie niedługo trzeci puchar „pocieszenia”, do którego też wcale nie musimy awansować.

Może wreszcie kluby w Polsce zmądrzeją i zaczną inwestować we właściwe sektory, które dopiero u nas zaczęły być wzmacniane finansowo. Mowa tu o akademiach czy kwestiach szkolenia młodzieży. Dawniej potrafiliśmy odrobinę dłużej utrzymać w lidze ważniejszych polskich zawodników, a dzisiaj – moment, chwila i ląduje taki w silnej europejskich lidze lub nawet gdzieś w lidze tureckiej, bułgarskiej, chorwackiej czy węgierskiej. A ta druga grupa to poziom, z którym powinniśmy mieć możliwości na równą rywalizację. A w rzeczywistości taka nie jest, więc może ten czas wolny i akcja #zostańwdomu pomoże dojść właścicielom polskich klubów i władz Związku do odpowiednich wniosków.

Komentarze
Paweł (gość) - 4 lata temu

Niech się zajmą kopaniem rowów

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze