Może nie jest tak rozpoznawalny jak jego andaluzyjski odpowiednik, ale bez wątpienia należy do europejskiej czołówki. Kim jest człowiek, który na nowo zbudował potęgę „Starej Damy”? Ma podstawy, by równać się z Monchim, a może jest od niego lepszy? Przed państwem Giuseppe Marotta – dyrektor sportowy Juventusu i współtwórca potęgi włoskiego mistrza.
Giuseppe Marotta od dziecka interesował się piłką. Jednak bardziej niż do zielonej murawy ciągnęło go do zielonego stolika. Jako działacz piłkarski zadebiutował bardzo wcześnie, bo w wieku 21 lat, kiedy to został mianowany dyrektorem sekcji młodzieżowej Varese Calcio. Po roku pracy w klubie z Lombardii awansował na dyrektora generalnego. Pierwszy znaczący sukces przyszedł już po roku zawodowej pracy, kiedy Varese z Marottą za sterami wywalczyło promocję do Serie B.
Trzeba przyznać, że początki kariery „Beppe” miał wspaniałe. Nie każdy ma okazję dowodzić klubem grającym za zapleczu Serie A w wieku 23 lat. Po opuszczeniu Lombardii Marotta podejmował prace w kilku klubach trzecioligowych z różnym powodzeniem. Przełomem w karierze działacza były przenosiny do Wenecji, gdzie zarządzanie Włocha doprowadziło tamtejszą Venezię do najwyższej klasy rozgrywkowej w kraju. Mimo że po pewnym czasie klub ponownie zawitał na zaplecze Serie A, Marotta pracą tam wyrobił sobie bardzo solidną renomę w piłkarskim świecie na Półwyspie Apenińskim.
Po weneckiej przygodzie Marotta został ściągnięty do Genui, gdzie miał za zadanie podźwignąć pogrążoną w kryzysie Sampdorię. Powierzoną misję wykonał śpiewająco, ponieważ już w pierwszym sezonie „Sampa” awansowała do Serie A, a „Beppe” kontynuował tworzenie na powrót w Genui solidnej włoskiej marki.
W 2004 roku poszerzono kompetencje Marotty, a ten do pomocy ściągnął sobie Fabio Paraticiego jako szefa skautingu. Zwykłe z pozoru zatrudnienie stało się początkiem związku na całe życie, bowiem wspomniana dwójka pracuje ze sobą po dziś dzień, a Paratici nazywany jest „prawą ręką Beppe”. Wspólnie stali za sprowadzeniem do Sampdorii takich piłkarzy jak Antonio Cassano czy Giampaolo Pazzini. Zwieńczeniem ich wysiłków było czwarte miejsce w Serie A oraz pierwszy od dawna awans do europejskich pucharów „Blucerchiati”.
Misja Juventus
Po spektakularnym sukcesie z ligowym przeciętniakiem Marotta zwrócił na siebie uwagę najmocniejszych drużyn w Italii. I tak w 2010 roku objął stanowisko dyrektora generalnego „Starej Damy”. Zadanie miał jedno – przywrócić turyńskiemu klubowi należne miejsce w ligowej hierarchii. Początkowo zawiódł, ponieważ w swoim pierwszym sezonie Juventus nie załapał się nawet do europejskich pucharów, jednak jakimś cudem zachował stanowisko, w przeciwieństwie do trenera Delneriergo. Jak się okazało, nic lepszego dla „Juve” wydarzyć się nie mogło.
31 maja 2011 roku, wbrew krytyce środowiska, Marotta ogłosił, że nowym trenerem „Starej Damy” został Antonio Conte. Zarówno na dyrektora, jak i cały klub spadały gromy, że powierzają wielki klub tak niedoświadczonemu szkoleniowcowi. Życie szybko zweryfikowało sądy hejterów. Juventus zakończył sezon, nie doznając porażki – dalszy komentarz zbędny.
Nos Marottę nie zawiódł przy wyborze trenerów (Contego zastąpił Allegri), ale też przy transferach piłkarzy. Sprowadzenie za darmo Pirlo, zakontraktowanie jednego z najlepszych pomocników Bundesligi – Arturo Vidala – czy choćby sprzedaż topornego Alessandro Matriego aż za 11 mln euro to tylko namiastka „umiejętności” dyrektora Juventusu.
Monchi czy Marotta?
Tę dwójkę dzieli w zasadzie wszystko. Giuseppe Marotta pracuje w Juventusie sześć lat, podczas gdy Monchi związany z Sevillą jest prawie 30 lat – najpierw jako zawodnik, później dyrektor. Hiszpan zdaje się żyć klubem, być na okrągło z drużyną, traktuje go jak rodzinę. Trochę inaczej jest z „Beppe”. Włoch może mówić o swoim przywiązaniu do Turynu, ale bardziej brzmi to jak kurtuazja niż jego faktyczny stan uczuciowy.
Druga sprawa to środki, jakie obydwaj mają do dyspozycji. Monchi nigdy nie mógł liczyć na wór pieniędzy do wydania każdego okienka transferowego. Do Andaluzji trafiają zazwyczaj piłkarze kupieni za grosze, bez przepłacania, ale z jakością. Koronne przykłady to chociażby Ivan Rakitić czy nasz Grzegorz Krychowiak, którzy sprzedani zostali za wielokrotność kwoty, za jaką ich pozyskiwano. Inne realia zna Giuseppe Marotta, który w „Juve” zawsze może liczyć na klubowe miliony. Jasne, że na finanse rzutują miejsca klubów w świecie futbolu, ale jednak bardziej cenione jest zrobienie „czegoś z niczego”.
Najlepszy transfer Marotty to Paul Pogba, który został sprowadzony z Manchesteru United za darmo, a wróci na Wyspy najprawdopodobniej jako najdroższy piłkarz świata.
Dyrektor stoi za transferami klubu, więc warto też przyjrzeć się zawodnikom sprowadzanym przez Monchiego i Marottę. Pierwszy na rynku transferowym myli się niezwykle rzadko, drugi ma na koncie takie niewypały jak Marco Motta, Milos Krasić (tak, ten z Lechii) czy kompletnie przepłacony Jorge Martinez. A największe sukcesy obu panów? U Monchiego to chyba Dani Alves (kupiony za około pół miliona euro, sprzedany za przeszło 35 milionów), w przypadku Marotty Paul Pogba, który został sprowadzony z Manchesteru United za darmo, a wróci na Wyspy najprawdopodobniej jako najdroższy piłkarz świata. Obaj, krótko mówiąc, fachowcy przez duże „F”.
***
Bardzo trudno jest jednoznacznie stwierdzić, który z tej dwójki jest lepszym dyrektorem czy zna się lepiej na swojej pracy. Różne są realia, w jakich obaj pracują, różne style pracy. Jedno jest pewne. Zarówno Monchi, jak i Marotta to ścisła światowa czołówka. Ze względu na sławę i funkcjonowanie w świecie futbolu wyżej umieścilibyśmy Hiszpana, lecz jeśli ktokolwiek mógłby z nim rywalizować, byłby to właśnie „Beppe”. To prawdziwe dyrektorskie Himalaje, dla większości europejskich specjalistów w dziedzinie nieosiągalne.