Kilka niespodzianek, wiele kontrowersji. Druga kolejka Premier League


Podsumowujemy wydarzenia drugiej kolejki Premier League

Drugi odcinek popularnego serialu „Premier League” przyniósł mnóstwo emocji. Scenarzyści oraz reżyserzy zadbali, by - podobnie, jak w pierwszej odsłonie - nie zabrakło dramaturgii, zwrotów akcji, kapitalnych zagrań czy efektownych goli. Niestety, pojawiło się także wiele kontrowersji, za które w dużej mierze odpowiedzialni są sędziowie - teoretycznie aktorzy drugoplanowi.


Udostępnij na Udostępnij na

Brutalny rollercoaster

W poprzednim tygodniu „Młoty” zostały rozjechane przez Manchester United na Old Trafford 4:0. Southampton natomiast przed własną publicznością po bezbarwnym i bezbramkowym remisie podzielił się punktami ze Swansea. Trudno było podejrzewać, że obejrzenie w akcji tych dwóch drużyn w bezpośrednim starciu będzie możliwe bez kawy i energetyków. A jednak! Okazało się, że na St Mary’s Stadium piłkarze obu ekip zaprosili kibiców w podróż rollercoasterem. Zabawa rozpoczęła się na dobre w 11. minucie, gdy po błędzie Jose Fonte do siatki West Hamu futbolówkę posłał Manolo Gabbiadini. Co ciekawe, był to pierwszy gol strzelony przez „Świętych” na własnym stadionie od 5 kwietnia – kibice na tę chwilę czekali 576 minut. Stracony gol rozjuszył podopiecznych trenera Slavena Bilicia.

Emocje zaczęły brać górę, piłkarze obu zespołów intensywnie pracowali łokciami (i nie tylko), polując na rywali. Gdyby nie pobłażliwość arbitra, już po kwadransie gry gospodarze graliby w dziesiątkę. Bardzo agresywny atak Dusana Tadicia na Javiera Hernandeza został wyceniony przeze sędziego Lee Masona tylko na żółtą kartkę. W 27. minucie atak na głowę Marka Arnautovicia przeprowadził Mario Lemina, w tej sytuacji jednak gra nawet nie została przerwana. Kilka chwil później kat stał się ofiarą, sprawiedliwość na własną rękę próbował wymierzyć Mark Noble. Kapitan „Młotów”, podobnie jak wcześniej Tadić, powinien zostać odesłany pod prysznic, jednak i jemu się upiekło. Tyle szczęścia nie miał natomiast Arnautović, któremu w 33. minucie odcięło prąd. Austriak bezmyślnie zaatakował Jacka Stephensa. Mający problemy ze wzrokiem Lee Mason tym razem ocenił sytuację na „asa kier” i goście przez godzinę musieli radzić sobie w osłabieniu. Choć były snajper Stoke po meczu przeprosił za swoje zachowanie, niesmak pozostał.

Na domiar złego pięć minut później na tablicy wyników widniał rezultat 2:0 dla „Świętych”. Nie mający najlepszego dnia Jose Fonte sfaulował w polu karnym Stevena Davisa, arbiter bez wahania wskazał na wapno. „Jedenastkę” na gola zamienił Dusan Tadić. Bliski szczęścia był w tej sytuacji broniący Joe Hart, ale piłka odbiła się od jego stóp i wpadła do siatki. Gdy wydawało się, że jest pozamiatane, kontaktowe trafienie „do szatni” zanotował Javier Hernandez. Na bramkę „Świętych” kropnął Michail Antonio, strzał Anglika został odbity przez Frasera Forstera, ale wobec dobitki „Chicharito” golkiper był bezradny.

W drugiej połowie ekipa z Londynu mimo osłabienia próbowała atakować i zaraz po wznowieniu gry należał jej się rzut karny, ale Lee Mason ponownie udowodnił, że zapomniał wziąć ze sobą okularów. Arbiter nie zauważył ewidentnego zagrania ręką przez Jacka Stephensa. W 60. minucie szansę na dublet Gabbiadiniemu zabrał… słupek. „Młoty” wróciły z dalekiej podróży i uwierzyły, że można wywieźć z Southampton dobry rezultat. Mur obronny na St Mary’s Stadium ponownie został skruszony przez meksykańskiego „Groszka” w 74. minucie. Raz jeszcze znalazł się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. Po główce Diafry Sakho bramkarz miejscowych zbił futbolówkę na poprzeczkę. Gdy wydawało się, że akcja została zażegnana, jak spod ziemi wyrósł Hernandez i doprowadził do remisu. Rollercoaster rozpędził się na dobre, remis nie satysfakcjonował żadnej ze stron.

W końcówce kapitalną interwencją błysnął Joe Hart. Po silnym strzale Nathana Redmonda Anglik sparował piłkę na poprzeczkę. Już w doliczonym czasie gry były bramkarz Torino musiał wyciągać futbolówkę z siatki po raz trzeci. Lee Mason w polu karnym „Młotów” dojrzał wątpliwe przewinienie Pablo Zabalety na Charliem Austinie. Sam poszkodowany po chwili stanął oko w oko z Hartem i zapewnił „Świętym” zwycięstwo, następnie gwizdek arbitra wybrzmiał po raz ostatni. Brutalny rollercoaster zakończył się kontrowersyjnym triumfem gospodarzy, niemniej trzeba przyznać, że emocjami z tego meczu można by obdzielić co najmniej kilka spotkań angielskiej ekstraklasy.

Niebieski Londyn

Niewątpliwym hitem drugiej serii spotkań w lidze Jej Królewskiej Mości było starcie na Wembley, gdzie Tottenham podejmował Chelsea. „The Blues” po falstarcie na Stamford Bridge z Burnley (2:3 – przyp. red.) chcieli szybko zmazać plamę na honorze. Ich rywale z kolei na inaugurację pokonali Newcastle (2:0 – przyp. red.), trzeba jednak przyznać, że „Koguty” potrafiły strzelać gole beniaminkowi dopiero wtedy, gdy ten grał w osłabieniu. W niedzielne popołudnie do bramki trafiali jednak tylko goście. Miejscowych w 24. minucie napoczął Marcos Alonso – gol hiszpańskiego pomocnika był okrasą całego spotkania. Żołnierz trenera Antonio Conte w fantastyczny sposób wykorzystał rzut wolny i z około 20. metra posłał piłkę w samo okienko bramki Hugo Lorisa. Francuz wygiął się niczym struna, niemniej pozostało mu tylko oklaskiwać umiejętności rywala.

Jeszcze przed przerwą swoją szansę na otwarcie wyniku mieli gospodarze, właściwie Harry Kane. Król strzelców poprzedniego sezonu Premier League wpadł rozpędzony w pole karne Chelsea, ale po jego strzale futbolówka tylko odbiła się od słupka. Po zmianie stron w 75. minucie obramowanie bramki Tottenhamu obił również Willian. Skromne prowadzenie „The Blues” utrzymywało się do 82. minuty. Wtedy jednak pomocną dłoń do zawodników Mauricio Pochettino wyciągnął Michy Batshuayi. Belg po dośrodkowaniu Christiana Eriksena próbował oddalić niebezpieczeństwo spod własnej bramki, trafił w piłkę tak niefortunnie, że Thibaut Courtois musiał skapitulować. Wydawać by się mogło, że po pierwszym londyńskim starciu sezonu w stolicy zapanuje bezkrólewie. Wtedy jednak nadeszła 88. minuta i drugi gol Alonso. Nie był on może tak piękny jak pierwszy, ale ważył trzy punkty. Po kiepskim starcie sezonu Chelsea powoli wraca na odpowiednie tory.

Remis ze wskazaniem 

Druga seria gier swój finał miała na Etihad Stadium, dokąd przyjechał Everton. Po nieco wymęczonym zwycięstwie City nad beniaminkiem z Brighton (2:0 – przyp. red.) pojawiły się pytania, czy Pep Guardiola i spółka są w stanie skutecznie walczyć o mistrzostwo Anglii. Oczywiście na starcie rozgrywek są one bezsensowne, ale jeśli Hiszpan i jego podopieczni chcieli zamknąć usta krytykom, zmuszeni byli pewnie ograć mających chrapkę na coś więcej liverpoolczyków. Manchester od początku cisnął, ale to przyjezdni strzelili jako pierwsi. Ponownie potwierdziło się piłkarskie porzekadło, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. W 34. minucie David Silva trafił w słupek, w odpowiedzi drugiego gola po powrocie do Evertonu, a 200. w Premier League w ogóle zdobył niezawodny Wayne Rooney. Jeszcze przed przerwą miejscowi otrzymali kolejny cios. Czerwoną kartkę, która była konsekwencją dwóch żółtych, obejrzał Kyle Walker. Sędzia Robert Madley w tej sytuacji pochopnie podjął swoją decyzję.

Po przerwie „The Citizens” rozpaczliwie próbowali odrabiać straty, natomiast zespół Ronalda Koemana bardzo mądrze się bronił i wyczekiwał na kontry. Szarże Sergio Aguero i Leroy’a Sane na bramkę Jordana Pickforda kończyły się niepowodzeniem. W ostatnich minutach ekipa z miasta Beatlesów postawiła wyłącznie na obronę i ostatecznie została skarcona. O ile w 77. minucie wprowadzony po przerwie Danilo przegrał rywalizację z bramkarzem „The Toffees”, o tyle pięć minut później wobec strzału Raheema Sterlinga Anglik był bezradny. Fatalne wybicie futbolówki Masona Holgate’a we własnym polu karnym zakończyło się wyrównującym trafieniem dla gospodarzy. W 88. minucie arbiter ponownie sięgnął do kieszonki po czerwoną kartkę, gdyż drugim żółtkiem ukarany został Morgan Schneiderlin. Siły zostały wyrównane, ale na strzelenie drugiego gola piłkarzom z Manchesteru zabrakło czasu. Jeden punkt mimo wszystko powinien bardziej cieszyć Everton.

Wyróżnienia

1. Huddersfield

Przed sezonem wielu twierdziło, że „Teriery” już od początku nie będą potrafiły punktować, co spowoduje, że szybko staną się głównym kandydatem do spadku. Beniaminek pokazuje jednak, że papier wszystko przyjmie, a futbolową rzeczywistość zawsze weryfikuje boisko. Zespół Davida Wagnera po dwóch kolejkach ma na swoim koncie sześć punktów, strzelił trzy gole, nie tracąc przy tym żadnego. Dzięki temu w tabeli plasuje się tuż za plecami lidera z czerwonej części Manchesteru. Nawet jeśli Crystal Palace i Newcastle nie są zbyt wymagającymi rywalami, to osiągnięcie ligowych nowicjuszy zasługuje na poklask. Przy John Smith’ Stadium już zacierają ręce, ponieważ w następnej serii spotkań przyjdzie im gościć Southampton.

2. Pulis 1.0

West Bromich Albion od lat jest angielską… Koroną Kielce. Wszyscy skazują go na degradację, a on robi psikusa i spokojnie zapewnia sobie utrzymanie. Czy tak będzie również w bieżącej kampanii? Trudno stwierdzić. Faktem jednak jest, że po dwóch meczach zawodnicy Tony’ego Pulisa mają na koncie komplet oczek. Ich gra może nie porywa, ale jest diablo skuteczna. Na starcie 1:0 z Bournemouth, teraz w takim samym stosunku ograli Burnley. Bohaterem, a zarazem antybohaterem potyczki był Hal Robson-Kanu. Walijczyk najpierw dał WBA prowadzenie, a kilkanaście minut później wyleciał z boiska. Goście nawet w osłabieniu nie dali sobie wydrzeć pełnej puli. Należy również pamiętać, że na Turf Moore w szeregach przyjezdnych zabrakło kluczowego gracza – Jonny’ego Evansa.

3. Wściekła banda

Kibice na Old Trafford przed meczem z Leicester szturmem oblegają punkty bukmacherskie, gdzie obstawiają wynik 4:0 dla swoich ulubieńców. W tym szaleństwie jest metoda? Być może. Armia Jose Mourinho z kwitkiem odprawiła już West Ham United i Swansea. 4:0 i do przodu – to dewiza Romelu Lukaku, Paula Pogby i całej reszty „Czerwonych Diabłów”. Jeśli wszyscy podtrzymają swoją formę, Manchester United może bardzo szybko stać się niedoścignionym wzorem. Ich gra nie dość, że jest skuteczna, to jeszcze może się podobać. Wściekła banda z pewnością nie powiedziała ostatniego słowa.

Nagany

1. Gdzie te „Sroki”?

Brighton, Huddersfield i Newcastle. Z trójki beniaminków ten ostatni miał być najjaśniejszym punktem na mapie ligi Jej Królewskiej Mości. Tymczasem po dwóch kolejkach podopieczni Rafy Beniteza zawodzą na całej linii. W spotkaniu z Tottenhamem grali całkiem nieźle, ale po bezmyślnym „spacerze” Jonjo Shelvey’a musieli przyjąć dwa gole i zakończyć mecz porażką. Okrągłe zero widnieje przy drużynie także po potyczce z „Terierami”. Czyżby już po trzecim odcinku Premier League miało dojść do roszad personalnych? Nie od dziś wiadomo, że właściciel „Srok”, Mike Ashley, jest impulsywną osobą, poza tym w kuluarach mówi się, że nie po drodze mu z hiszpańskim menedżerem. Operacja „West Ham” będzie meczem ostatniej szansy?

2. Gwizdy i gwizdki

Za nami dopiero dwa tygodnie grania na Wyspach Brytyjskich, a arbitrzy już pokazali siedem czerwonych kartek. Część z nich należała się piłkarzom jak psu zupa, w kilku przypadkach „asy kier” wydają się jednak nadużyciem. Nad tematem trzeba będzie się pochylić szczegółowiej, niemniej po dwóch seriach spotkań głośno należy stwierdzić, że piękno angielskiego futbolu na starcie sezonu 2017/2018 zaburzane jest przez błędy sędziowskie. Złośliwi mogą powiedzieć, że w Anglii mamy małą Hiszpanię – babole sędziowskie wypaczają wyniki spotkań. Z drugiej strony, nieprecyzyjne przepisy pozwalają arbitrom się wybronić niemal w każdej sytuacji. Preferujemy ofensywny styl gry? Dobrze, ale skoro w meczu Stoke–Arsenal arbiter nie uznaje gola strzelonego przez Alexandre’a Lacazette’a ponieważ prawa stopa Francuza była na ofsajdzie, to nie mamy pytań. Z jednej strony, sędziowie potrzebują okularów, z drugiej – aptekarskiej wagi. Próżno szukać złotego środka. Pewne natomiast jest, że gwizdki jeszcze nie raz z trybun usłyszą przeraźliwe gwizdy. Trudno się dziwić.

3. Polowanie

Część czerwonych kartek powędrowało do myśliwych. Piłkarze regularnie urządzają sobie polowania na rywali. Jak nie Shelvey bezmyślnie przechodzi po Delle Allim (tak było w 1. kolejce), to Marko Arnautović skupiony jest na skrzywdzeniu Jacka Stephensa. Prąd odcina również bohaterowi West Bromich Albion, który zupełnie niepotrzebnie macha łokciami. Trzeba jeszcze pamiętać, że sędziowie nie dostrzegają wszystkich brutalnych zachowań. Skoro Premier League próbuje wyplenić ze stadionów symulantów, to może warto wymyślić również karę dla bandziorów?

Notes taktyka

Ruud Gullit długo nie mógł powstrzymać zachwytu nad grą Chelsea w trakcie niedzielnego magazynu „Match of the Day 2”. Holender dosłownie rozpływał się nad grą podopiecznych Antonio Conte, z pasją podkreślając hasło „catenaccio”. W istocie, za nim to właśnie kryje się styl gry, którym Włoch postanowił w niedzielę pokonać rywala. Dzięki tej decyzji okazał się wielkim zwycięzcą ostatniego tygodnia. Jego wygrana na Wembley w perfekcyjnym stylu to zaś doskonale wyprowadzony kontratak wobec krytyków.

Trudno się dziwić szkoleniowcowi „The Blues”, że to właśnie taką metodę obrał na niedzielne spotkanie. Drużynę wciąż trapi niedobór wielu piłkarzy, niedzielnego popołudnia zabrakło m.in. Edena Hazarda, Gary’ego Cahilla oraz Cesca Fabregasa. No i Diego Costy oczywiście, ale to zupełnie inna historia. W konsekwencji od pierwszych minut wystąpił jeden z nowych nabytków, czyli Bakayoko, obok niego do pomocy również został przesunięty David Luiz. Z kolei trójkę defensorów stworzyli Rudiger, Azpilicueta oraz niedoświadczony Christensen.

Conte nie mógł sobie pozwolić na otwarty pojedynek przeciwko „Kogutom”, gdyż zwyczajnie nie miał do tego wystarczających wykonawców. W środku dwójkę Luiz–Bakayoko uzupełniał Kante. Nieco wyżej z kolei ustawiony został William tuż za plecami Moraty. Tym samym ustawienie Chelsea przypominało raczej defensywne 3–5–2, odmienne od bardziej ofensywnego 3–4–3, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić w poprzednich rozgrywkach. Trudno się dziwić, wtedy gra ofensywna opierała się na trójce Hazard–Pedro–Costa, w niedzielę nie było żadnego z nich. Krawiec kraje, jak materii staje? W tym przypadku zdecydowanie.

Trójka defensywnie usposobionych pomocników miała jednak swoje wyraźne pozytywy. Dzięki położeniu mocnego akcentu na kwestię obrony Chelsea uzyskała wyraźna przewagę w środku pola. Tym samym Tottenham został odcięty od sfery, w której Christian Eriksen mógłby konstruować niebezpieczne ataki. W zamian gospodarze zostali ograniczeni do prób dośrodkowań w pole karne, z których nic tak naprawdę nie wynikało. Statystyki są zresztą bezlitosne, tylko dwa z 23 takich zagrań dotarły w pole karne, do zawodnika drużyny Pochettino.

Defensywna trójka zmusiła też Conte do poszukiwania innych ofensywnych rozwiązań. Czymś takim okazały się szybkie kontrataki za pośrednictwem dwójki wahadłowych. To właśnie jeden z nich, Marcos Alonso, okazał się tym decydującym ogniwem. Hiszpan po raz kolejny udowodnił, dlaczego jest jednym z kluczowych zawodników w taktyce Włocha.

 

Niedzielny mecz udowodnił również, że Morata na dłuższa metę nie jest stworzony do tego typu gry. W niedzielę koledzy z zespołu próbowali uruchomić go głównie za pomocą długi podań. Tymczasem osamotniony z przodu napastnik nie był w stanie specjalnie pomóc swojej drużynie. To nie jest typ zawodnika, który lubi przetrzymywać piłkę, potrzebuje raczej partnerów do rozgrywania w okolicach pola karnego. Przy obecnych problemach kadrowych może o to być jednak bardzo trudno.

Cytat kolejki

Coutinho to Brazylijczyk. Żyje daleko od domu i prawdopodobnie, jak każdy Brazylijczyk, marzył o grze w takim klubie jak Barcelona. Z całym szacunkiem dla Liverpoolu, ale to nie jest ten sam zespół co w latach 80. To drużyna, która czeka na triumf w lidze od ponad 20 lat. Nie można winić za to chłopaka.Joey Barton

Czy jest tu jakiś cwaniak?

Do niecodziennej i zaskakującej sytuacji doszło w meczu Bournemouth–Watford. „Szerszenie” przeprowadzały jedną ze swoich ofensywnych akcji. Piłka została zagrana do Nathaniela Chalobaha, jednak Anglik nie zdecydował się na jej przyjęcie. Wszystko przez Harry’ego Artera, który nabiegając za jego plecami, krzyknął „zostaw”. Nie byłoby nic złego w takim zachowaniu, gdyby nie fakt, że krzykacz to zawodnik… „Wisienek”. Chalobah miał pretensje o niesportowe zachowanie, natomiast internauci nie zostawili na oszuście suchej nitki.

Na kłopoty Mane

Długo męczył się Liverpool z Crystal Palace. Ostatecznie jednak podopieczni Juegrena Kloppa zerwali skalp z „Orłów” (1:0) i w bardzo dobrych humorach przyjdzie im walczyć o Ligę Mistrzów z niemieckim Hoffenheim. Po raz kolejny skórę „The Reds” uratował Sadio Mane. Tym razem trafienie Senegalczyka zapewniło drużynie komplet punktów. Przed tygodniem musiała ona podzielić się zdobyczą z „Szerszeniami” z Watfordu, ale to właśnie gol 25-letniego skrzydłowego dał sygnał do ataku. Summa summarum, w ostatnich ośmiu spotkaniach były zawodnik Southampton trafiał do siatki rywali sześć razy. Przy zawirowaniach związanych z ewentualnym odejściem Philippe Coutinho właśnie on jest niezbędnym puzzlem w układance niemieckiego szkoleniowca.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze