Domenech. Straszliwie sam – recenzja


Uczucie samotności... Mało przyjemny temat dla wszystkich tkniętych nawet jednym pazurem tego wątku. Tytuł trafia w sedno, jeśli mówimy o postaciach przegranych. To w tych chwilach człowiek (a w gruncie rzeczy cały czas) jest zdany wyłącznie na siebie. Co innego, gdy sukces przyciągnie w nasze ręce i nogi niebiologicznych ojców czy fałszywych przyjaciół chcących poopalać się w blasku chwały... No dobra, starczy tego smętnego monologu, recenzja stygnie.


Udostępnij na Udostępnij na

Jakkolwiek nie zacząć, Raymond Domenech od początku jawi nam się jako nietuzinkowy i niepozorny dziwak. Pamiętam jak kiedyś w stacji Eurosport w programie „Watts Zap” wyemitowano śmieszną przeróbkę filmową z nim w roli głównej. Przedstawiony jako doctor Frankenstein w zamku Clairefontaine poszukiwał piłkarza, który odmieni reprezentację Trójkolorowych. Żeby tego dokonać, wybrał różne części ciała sportowców z całego świata, by złożyć je w całość. Nogi Usaina Bolta, klatę Alaina Bernarda, ręce Rafaela Nadala i wreszcie głowa Zinedine’a Zidane’a. I gdy w końcu ów potworek ożył… uderzył stwórcę „z główki”.

Urodzony w Lyonie trener pracował z reprezentacją Francji przez bite sześć lat, zgarniając jedynie tytuł wicemistrza świata w 2006 roku. A futbol znad Sekwany spragniony sukcesów z początków ery Zidane’a zmierzył się z problemami, o których wiedzieliśmy jedynie ze strony mediów. Tych samych, które zresztą zostaną tutaj opisane i to w mocno niekorzystnym świetle. Choć trzeba otwarcie przyznać, nie tylko tej grupie społecznej trener poświęca miejsce w książce. Tu niemal wyłącznie padają gorzkie, niczym czekolada, słowa o walorach… wyłącznie uzdrawiających.

Bezrobotny po dziś dzień Raymond opisuje z pomocą swoich notatek z dziennika sześć lat pracy z drużyną narodową Les Bleus. Często cytuje, bez żadnej cenzury, swoje odczucia na poszczególne tematy począwszy od jednego piłkarza, a kończąc na mentalności całego społeczeństwa francuskiego. Rozwiązłość języka stanowi tutaj nadrzędne clou, czego efektem jest obraz zblazowanej kadry żabojadów czy ślimakożerców mających głęboko gdzieś wartości drużyny. Ten szeroko pojęty indywidualizm aż razi po oczach i wręcz prosi się o odpowiedzi na kolejne pytania. Bo faktycznie kiedy przypomina się słynna afera strajku piłkarzy podczas mundialu w RPA, aż prosi się o większe szczegóły.

I tu poczciwy Domenech trochę macha szabelką, ale nie zadając ostatecznego ciosu. A jest doprawdy wiele fragmentów, które aż proszą się o konkretne nazwiska tych, których interesuje wyłącznie pełny koszyk z Carrefoura i to darmowy… Oj, jeśli liczyliście, że owe postacie zostaną całkowicie oblane zapachem perfum „O Dur”, to srogo się rozczarujecie. Lecz tej krytyki nie brakuje, a niemal przodownikami w tej kategorii są starsza gwardia pokroju Anelki, Henry’ego czy Gallasa czy młodych w osobach Benzemy, Nasriego czy Ribery’ego. Pan trener nie oszczędza nikogo, a konfabulujący działacze i hieny dziennikarskie też się w tę listę oskarżeń wpisują.

Lecz co zaskakujące, główny bohater książki jest w stosunku do siebie samokrytyczny. Przyznaje się do swoich błędów, co jest dość sporą nowiną. Bo kto by się spodziewał, że ten „astrolog”, który za pomocą gwiazd ustalał powołania do kadry, bił się we własne piersi? Czyżby to samobiczowanie miało posłużyć za formę odkupienia win i zbawienia w książce? Na to pytanie odpowiecie sobie sami. Natomiast książka nawet w skrócie zaoferowała pewien smaczek w postaci opisu dzieciństwa Domenecha, który jednak nie jest na tyle rozwinięty (i barwny), by wycisnąć z nas łzy mogące uleczyć wszelkie choroby tego świata. Tak, ta książka to niemal tylko i wyłącznie smutne słowa, które napawają w pewnym momencie przerażeniem. Ile tego zła zebrał w sobie biedny Raymond…

Bo żadnego pozytywnego wydźwięku nie dostrzeżemy. Już sam tytuł „Straszliwie sam” dodaje na koniec jeden i to dość niepodważalny argument. W każdej niemal sytuacji naszego życia los, jak i późniejsze efekty, są zależne wyłącznie od nas… Lecz niezupełnie każde słowo nasączone jest wyłącznie negatywami. Podziękowania dla nieodżałowanego sztabu trenerskiego czy żony Estrelle to jednak kropelka w morzu pełnym toksyn.

To w końcu jak ocenić tę książkę całościowo? Cóż, mamy tu do czynienia z wyraźnym przerostem treści nad formą. Mamy fakty, które nas po prostu ciekawią, a natura naszych charakterów prosi o szczegóły. Ta budowa naszego człowieczeństwa jest szalenie ważna, jeśli lubujemy się w odkryciach i rozwiązania plotek o wymiarze pudelkowym. Oblicza pracy z reprezentacją narodową Francji wprawiają w zdumienie i o tym w głównej mierze opowiada biografia. Domenech w bieli i czerni, zabójczo skuteczny.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze