Czy tę drużynę w ogóle trzeba przedstawiać? Benfica Lizbona to najbardziej utytułowany portugalski klub, mający za sobą między innymi dwa finały Ligi Europy w jej obecnym kształcie. Przewaga Benfiki nad Lechem Poznań to jednak nie tylko sprawa zawartości gabloty z trofeami, ale także jej poziomu piłkarskiego i finansowego.
Najgorsza wiadomość dla kibiców „Kolejorza” jest taka, że popularne „Orły” przyjechały do Poznania swoim najsilniejszym składem. Tak naprawdę zabraknie jedynie wicekapitana Andre Almeidy, który w niedzielnym meczu ligowym z Rio Ave zerwał wiązadła krzyżowe. Z powodzeniem może zastąpić go jednak Gilberto.
Tak jak przypuszczałem, Benfica leci do Poznania w najmocniejszym możliwym zestawieniu. https://t.co/eQEZfTb9td
— Radek Misiura (@Radek_Misiura) October 21, 2020
Tragiczne skutki lekceważenia
Wiadomo więc, że Lech nie może raczej liczyć na możliwość wykorzystania chociażby słabszej dyspozycji zmienników piłkarzy pierwszego zespołu. Są jednak ważne elementy, w którym polski zespół może szukać swojej szansy. Chodzi w pierwszej kolejności o lekceważenie słabszych przeciwników przez Portugalczyków.
Znamienna jest w tym kontekście wypowiedź trenera Jorge Jesusa z konferencji przed spotkaniem z Lechem. Szkoleniowiec Benfiki nawet nie próbował tonować nastrojów, stąd wprost przyjął rolę faworyta dzisiejszego meczu oraz wygrania całej grupy LE. Tymczasem tegoroczna przygoda z Ligą Mistrzów powinna była sprowadzić „Orły” na ziemię. Zespół, który od sezonu 2009/2010 występował w jej fazie grupowej, przegrał eliminacje do tych rozgrywek z PAOK-iem Saloniki.
Wicemistrzowie Grecji jeszcze nigdy nie awansowali do tych rozgrywek i w tym sezonie się to nie zmieni. Kompromitacja Benfiki była więc tym większa, bo ich pogromcy w kolejnej rundzie odpadli w dwumeczu z rosyjskim FC Krasnodar. PAOK znalazł jednak sposób na Portugalczyków, a bramkę decydującą o awansie zdobył serbski pomocnik Andrija Żivković, który ostatnie cztery lata przywdziewał właśnie czerwoną koszulkę.
PAOK-owi udało się wykorzystać wszystkie największe słabości Benfiki, dlatego na grze Greków powinni wzorować się Polacy. Lech nie będzie miał zbyt wielu okazji do utrzymywania się przy piłce, dlatego powinien skupić się na jak najlepszym wykorzystaniu każdego takiego momentu. Grekom udało się zaskoczyć Portugalczyków dwoma skutecznymi kontratakami, podczas których defensywa „Orłów” wyraźnie się pogubiła.
Transferowe rekordy
Lizbończycy nie byli przygotowani na mierzenie się z rywalami pokroju Poznaniaków. Każdego roku celem 34-krotnego mistrza Portugalii jest nie tyle sama gra w fazie grupowej LM, ale walka o awans do fazy pucharowej. Sztuka ta od trzech lat się nie udała, stąd Benfica ma jednakże pewne doświadczenia z drugimi najważniejszymi rozgrywkami klubowymi w Europie. W ubiegłym sezonie co prawda w 1/16 finału przegrała ona z Szachtarem Donieck, lecz rok wcześniej dotarła do ćwierćfinału.
Nikt nie spodziewał się jednak, że „Orły” będą występować w LE już jesienią. Zespół prowadzony przez Jesusa miał nie tyle walczyć o awans do fazy pucharowej LM, lecz w końcu poważniej zaznaczyć swoją obecność w tych rozgrywkach. W tym celu klub postanowił przeznaczyć spore środki na transfery. A było z czego wydawać, bo w ubiegłym roku tylko transfer Joao Felixa do Atletico Madryt przyniósł blisko 130 milionów euro. Tymczasem pod koniec września za prawie 68 milionów do Manchesteru City przeszedł obrońca Ruben Dias.
Sukces w LM miały przynieść transfery Nicolasa Otamendkiego ze wspomnianego Manchesteru, Evertona z brazylijskiego Gremio Porto Alegre czy 21-letniego urugwajskiego napastnika Darwina Nuneza z hiszpańskiej Almerii. Ponadto Benfica zadbała także o wzmocnienie ławki rezerwowych. Stąd do klubu przyszedł wspomniany już Gilberto czy jego rodak Pedrinho z Corinthians. Ogółem „Orły” wydały rekordowe 80 milionów euro na letnie transfery.
Jesus na ławce
Dodatkowo do roszady doszło na ławce trenerskiej. Poprzedni szkoleniowiec, Bruno Lage, nie dokończył nawet sezonu, a w ostatnich sześciu spotkaniach ligowych zespół prowadził Nelson Veríssimo. Lage podał się do dymisji, gdy stało się już pewne, że nie uda mu się obronić mistrzowskiego tytułu. Szkoleniowiec, mający wcześniej tylko doświadczenie w prowadzeniu rezerw Benfiki, wyrównał zresztą niechlubny rekord klubu. Zaliczył bowiem tylko dwa zwycięstwa w trzynastu kolejnych meczach, a na dodatek nie mógł wygrać pięciu spotkań z rzędu na własnym stadionie.
Włodarze „Orłów” zrozumieli, że drużyna nie wejdzie na wyższy poziom z trenerskimi żółtodziobami. Postanowiono więc postawić na wypróbowane nazwiska. Po pięciu latach do klubu wrócił więc wspomniany Jesus, który przez ostatnie dwa lata osiągał sukcesy z Flamengo Rio de Janeiro. W latach 2009-2015 szkoleniowiec zdobył z Benfiką trzy tytuły mistrzowskie, jeden puchar kraju i pięć pucharów ligi. Przede wszystkim zaś doszedł z drużyną do dwóch z rzędu finałów LE.
Powrót 66-letniego trenera na ławkę Benfiki nie przebiegł jednak bezboleśnie. Nie wszyscy przeszli do porządku dziennego nad sprawą sprzed pięciu lat, kiedy Jesus opuścił klub. Wobec braku porozumienia odnośnie przedłużenia kontraktu, szkoleniowiec zdecydował się przejść do Sportingu. Nie trzeba chyba specjalnie tłumaczyć, że zasilenie odwiecznego wroga dla wielu jest niewybaczalnym posunięciem.
To jednak nie jedyne wątpliwości odnośnie Jesusa. W Portugalii wypomina się jego wspomniane lekceważące podejście do europejskich pucharów. Jego drużyny nigdy więc w nich nie zachwycały. Tymczasem z Flamengo udało mu się zdobyć Copa Libertadores oraz zagrać w finale Klubowych Mistrzostw Świata. Po porażce z PAOK-iem już widać, że szkoleniowiec po powrocie do Portugalii wrócił na (nie)właściwe tory.
Gdzie są młodzi?
Tymczasem w portugalskiej Liga NOS wszystko idzie zgodnie z planem. W czterech pierwszych spotkaniach Benfica zdobyła komplet punktów. Dodatkowo bez problemu rozbiła 5:1 rewelację ubiegłego sezonu, czyli zespół FC Famalicao. Największe trudności miała w wygranym 3:2 spotkaniu z SC Farense. Drużyna zajmująca obecnie ostatnie miejsce w lidze nie zamierzała łatwo się poddać, dlatego zadała dwa poważne ciosy defensywie „Orłów”.
Na razie Benfica nie rozegrała żadnego spotkania z drużyną z czołówki, nie licząc aspirującego do niej Rio Ave. Bez wątpienia jest jednak faworytem do zdobycia pucharu za mistrzostwo Portugalii. Od najbardziej utytułowanego zespołu w całym kraju oczekuje się jednak nieco więcej, niż tylko „zwykłego” zapełniania już i tak imponującej gabloty z trofeami.
Każdy wie doskonale, że Portugalia słynie z promowania talentów. Na tym też opierają się finanse praktycznie wszystkich klubów. Benfica tymczasem mocno uszczupliła swoje konto. Brak awansu do fazy grupowej LM wyceniono na blisko 50 milionów euro, a jak już wspomniano na transfery wydano 80 milionów. Z czegoś trzeba też opłacać wynagrodzenia, bo piłkarze pokroju Otamendiego za czapkę gruszek nie skusili się na występy w Lidze NOS. Strat nie zrekompensuje nawet zapowiadana przez Jesusa walka o triumf w LE.
Przydałoby się więc w najbliższym czasie sprzedać kolejny talent na miarę Felixa. Władze klubu i kibice również oczekują, że w drużynie „Orłów” będą grali wychowankowie, którzy utożsamiają się z nimi nie tylko z powodu kolejnych zer na koncie. Tymczasem na horyzoncie takich zawodników nie widać. W kadrze na mecz z Rio Ave znalazło się tylko dwóch piłkarzy ukształtowanych przez Benfikę. Nuno Tavares wchodzi jednak tylko na końcówki, a Goncalo Ramos zagrał jak dotąd tylko jeden mecz w pierwszym zespole.
Ma kto strzelać
Szkolenie młodzieży w Benfice to jednak nie problem Lecha. Liczy się tu i teraz, a brak wychowanków w zespole nie umniejsza przecież siły rażenia portugalskiego zespołu. Tymczasem Jesus ma odpowiednich wykonawców, zapewniających skuteczność ofensywnego stylu gry „Orłów”.
Z pewnością trener Dariusz Żuraw miał sporo taktycznej pracy do wykonania z obrońcami „Kolejorza”. Nawet rezerwowi Benfiki to wszak piłkarze o dużej klasie, stąd niezwykle groźni będą również piłkarze na co dzień będący dublerami. Należy jednak spodziewać się najgorszego, czyli ustawienia 4-4-2 i tym samym duetu Harisa Seferovicia i Luki Waldschmidta. Reprezentant Szwajcarii ma na koncie trzy trafienia w tym sezonie, a niemiecki kadrowicz cztery.
Niezwykle groźne są również skrzydła „Orłów”. Everton od dwóch lat występuje w reprezentacji Brazylii, przed dwoma laty został wybrany najlepszym zawodnikiem tamtejszej ligi, a w ubiegłym roku był królem strzelców Copa America. Na razie nie pokazuje w Portugalii swojego strzeleckiego kunsztu, ale na lewym skrzydle jest trudny do powstrzymania bez uciekania się do faulu.
Jesus w związku z przyjściem Evertona przestawił na prawą stronę Rafę Silvę. Zawodnik niemal od razu doskonale odnalazł się na nowej pozycji, a w razie potrzeby z powodzeniem może zastąpić go Pizzi. Co ciekawe obaj zawodnicy zostali zmotywowani do lepszej gry w bardzo nieciekawy sposób – kibice Benfiki na koniec sezonu wymalowali groźby na ścianach ich domów…
Defensywne przemeblowania
Największe zmiany w letnim okienku transferowym dotknęły środek obrony. Konieczne było sprowadzenie następcy Rubena Diasa, zaś dodatkowo Jesus potrzebował stopera na wyższym poziomie niż Jardel. Tym samym klub wzmocnili wspomniany już Otamendi oraz belgijski reprezentant Jan Vertonghen. Pierwszy z nich przyszedł jednak dopiero pod koniec września, a drugi miał przerwę spowodowaną złamaniem kości twarzy.
Nic nie zmieniło się z kolei na bokach obrony. Po lewej stronie powinniśmy zobaczyć w Poznaniu Alexa Grimaldo. Na prawej obronie będzie z kolei potrzebna wspomniana już roszada w związku z kontuzją Almeidy. Zastępujący go Gilberto już dawno pogodził się z rolą rezerwowego, ponieważ jest wyraźnie słabszy, stąd Lech z pewnością powinien szukać swojej szansy po tej stronie boiska.
***
Widać wyraźnie, że Lech zmierzy się z zespołem aspirującym do europejskiej czołówki. Nawet jeśli w pucharach ten sezon zaczął się dla Benfiki katastrofalnie. Na pocieszenie można jednak dodać, że „Orłom” jak dotąd nie udało się wygrać żadnego meczu w Polsce.