Dlaczego należy pozostać przy zasadzie podwójnych bramek na wyjeździe?


5 kwietnia 2016 Dlaczego należy pozostać przy zasadzie podwójnych bramek na wyjeździe?
Uefa.org

Jak wszystko, co jest jakkolwiek związane z piłką, podwójne bramki na wyjeździe mają zarówno swoich przeciwników, jak i obrońców. Dzisiaj wcielę się w rolę tego drugiego. Wolimy rzut monetą, a może wyniszczający trzeci mecz? Co z widowiskami, lepiej na gola rywala nie odpowiadać i barykadując się pod bramką zanudzać fanów na śmierć? Co to to nie. Ta zasada ciągle jest na czasie.


Udostępnij na Udostępnij na

Największy europejski sukces Górnika Zabrze to dojście do finału Pucharu Zdobywców Pucharów w 1970 roku. W półfinałowym dwumeczu trójmeczu pokonali Romę, jednakże nie po wynikach – zadecydował rzut monetą po trzecim spotkaniu na neutralnym terenie. W finale górnicy spotkali się z Manchesterem City i przegrali. Dlaczego?

Po pierwsze odpoczywali tydzień krócej niż Anglicy. Trzeci mecz z rzymianami rozgrywany był na siedem dni przed finałem, a prócz regulaminowych 90 minut potrzebna była jeszcze dogrywka. Efekt? Podopieczni Michała Matyasa zwyczajnie nie mieli siły. Sportowo nie byli o wiele słabsi od „Obywateli”, więc można się zastanawiać, czy gdyby mieli tydzień odpoczynku więcej, przegraliby jednym golem.

To wszystko gdybanie i przy gdybaniu zostanę. Dziś Polacy w ogóle nie doszliby do finału – mecz na Stadionie Śląskim w Chorzowie zakończył się remisem 2:2, podczas gdy w pierwszym spotkaniu w stolicy Italii zespoły podzieliły się punktami, wbijając sobie po jednej bramce. W świetle dzisiejszych przepisów o puchar z Manchesterem biłaby się Roma.

http://igol.pl/liga-europy/throwback-thursday-gornik-rzut-moneta-puchar-zdobywcow-pucharow/

Bramki na wyjeździe wyeliminowały paradoksy

Czas policzyć paradoksy. Pierwszy – rozgrywanie trzeciego meczu na neutralnym terenie. Wyobraźcie sobie, że zrządzeniem losu jakikolwiek zespół musiałby brać udział w takowym w każdej rundzie – w samej fazie pucharowej Ligi Europy byłyby to cztery dodatkowe spotkania!

Paradoks numer dwa – rzut monetą. Brzmi jak groteska, ale jest prawdziwy; w tamtych czasach nieraz decydowało to o tym, kto wygrał dwumecz (a nawet mecz, np. „wygrany” przez Włochów półfinał ME 1968, kiedy złą stronę monety wybrał kapitan ZSRR). Przy rzucie monetą nazywanie karnych loterią to jak nazywanie zadziornym Fellainiego, kiedy obok stoi Roy Keane.

Zasada bramek na wyjeździe była zbawienną alternatywą, która wyeliminowała bezsensowne rozstrzygnięcia jak dwa powyższe. Działa nadzwyczaj prosto: w przypadku remisowego wyniku dwumeczu wygrywa ta drużyna, która strzeliła więcej goli jako gość. Co się tyczy zamienników – jeśli ją zniesiemy, to każdy dwumecz zakończymy karnymi, które same w sobie mają rzesze przeciwników. Czy może przywrócimy trzecie spotkanie? Lepsze jest wrogiem dobrego, zwłaszcza kiedy wcale lepsze nie jest.

Mój stadion jest moją twierdzą

Jak zasada ma się to nastawienia drużyn i jej poszczególnych członków? Tajemnicą poliszynela jest, że u siebie gra się łatwiej. Skauci, szczegółowe raporty i dziesiątki powtórek wideo nic w tym kontekście nie zmienią, ponieważ nigdy nie wyprzedzą kilkudziesięciu tysięcy gardeł wspierających jeden zespół, a deprymujących drugi. Wyobraźcie sobie, co musi czuć piłkarz, kiedy patrzy w stronę trybuny pełnej kibiców zakochanych w barwach, które właśnie przywdziewa, i głęboko wierzących w wygraną.

Przykłady można znaleźć w każdych rozgrywkach, na każdym szczeblu i w każdym sezonie. Real Madryt zasługiwał na zwycięstwo w Lidze Mistrzów w 2014 roku, jednak o mały włos w ogóle nie doszedłby do finału. Madrytczycy wygrali na Santiago Bernabeu 3:0 z Borussią, byli zespołem lepszym w każdym aspekcie piłkarskiego rzemiosła. Sześć dni później pojechali na Signal Iduna Park i nie mieli żadnych szans – przegrali 0:2, a gdyby nie heroiczna obrona przez większą część meczu, nie daliby rady awansować do półfinału.

Borussia Dortmund - Malaga
Borussia Dortmund – Malaga (fot. YouTube.com)

Zostanę przy BVB, bo to jeden z najlepszych przykładów tego, jak fani mogą uskrzydlać. Dokładnie rok wcześniej dortmundczycy mierzyli się w ćwierćfinale z Malagą. W Hiszpanii padł bezbramkowy remis, w 82. minucie meczu rewanżowego podopieczni Manuela Pellegriniego prowadzili już 2:1. Niemieccy fani po golu Eliseu nie spuścili głów i nie zamknęli ust, wręcz przeciwnie: zaczęli wspierać zespół tak głośno, że komentator nie miał prawa być słyszany.

W 91. i 93. minucie Reus i Santana strzelili swoje bramki i rozpoczęli marsz do finału LM. Jeden z najlepszych meczów, jakie w życiu widziałem. Do historii przeszła oprawa fanów zwycięskiego zespołu, którą widzicie na powyższym zdjęciu. Gospodarza nie wspomagają ściany? Powiedzcie to rywalom Borussii.

Idąc tym tropem, bramki na wyjeździe są o wiele trudniejsze do zdobycia niż te przed własną publicznością. Dlaczego ich nie premiować, zwłaszcza jeśli może to być banalnie prostym i skutecznym rozwiązaniem jednej z zagwozdek piłkarskich zasad? Można rozmawiać o tym, czy jest to zdrowe w dogrywce, jednak w regulaminowym czasie gry – jak najbardziej.

Piłkarski minimalizm? Nie, dziękujemy

A gdyby tej zasady nie było? Naraziłoby to fanów na coraz częstsze oglądanie piłkarskich szachów. Zespół grający na wyjeździe wcale by o bramki nie zabiegał, bo nie przedstawiałyby one większej wartości niż te strzelone na własnym stadionie – a więc te łatwiejsze do zdobycia. Jaki byłby wynik takiego podejścia? Na wyjeździe głównie przeszkadzanie gospodarzom w konstruowaniu ich akcji zamiast gonienie wyniku i walka o każde trafienie. Po co, skoro oni przyjadą do nas?

W takiej sytuacji w jeszcze gorszym położeniu znajdowałby się zespół, który na wyjazd udawałby się jako drugi. Nie twierdzę, że robiłaby tak każda drużyna – Real w dalszym ciągu nacierałby z całej siły na Romę, a Barcelona na Szachtar, jednak postawcie w takiej sytuacji Atletico i PSG. Te zespoły bramki tracą od wielkiego święta, bronienie na najwyższym europejskim poziomie jest dla nich chlebem powszednim.

Dlaczego zatem nie miałyby wykorzystać swojego olbrzymiego atutu w sytuacji, kiedy po prostu mogłyby to robić z powodzeniem, bez obaw o gonienie wyniku w roli gościa? Tak byłoby w wielu dwumeczach. Drużyny grałyby jeszcze ostrożniej, piłkarski minimalizm i kunktatorstwo, które tak często oglądali fani kiedyś, mogłyby z powodzeniem wrócić na boiska. A tego chyba nie chcemy.

Okiem eksperta: o zasadzie bramek na wyjeździe przez pryzmat atrakcyjności spotkań wypowiedział się Jan Tomaszewski, bramkarz w kadrze „Orłów Gorskiego”, były komentator sportowy TVP i publicysta „Przeglądu Sportowego”.

Jan Tomaszewski (fot. Commons.wikimedia.org)
Jan Tomaszewski (fot. Commons.wikimedia.org)

– Ktoś, kto jest przeciwko zasadzie podwójnego liczenia bramek strzelonych na wyjeździe w meczach pucharowych, nie ma zielonego pojęcia o futbolu. W czasach, kiedy za zwycięstwo były dwa punkty, i nie było zasady goli dodatkowo premiowanych, drużyna przyjezdna grała cały mecz w defensywie, czyli ustawiała dziesiątkę z tyłu i „robta co chceta”. Na tym traciło widowisko. W tym momencie gra się otwartą piłkę. Kiedy drużyna miejscowa wygrywa 2:1, to gra dalej tak, jakby było 0:0, bo przegrana 0:1 na wyjeździe oznacza odpadnięcie. Miałbym pewne wątpliwości co do remisu w dogrywce – po takim powinny być karne.

– Tu nie chodzi o zamkniętą grę, ale o presję publiczności, o sędziego, który często jest po stronie gospodarzy. Decyduje tylko jedna rzecz: wygrywam 1:0 u siebie, więc jeśli strzelę bramkę na wyjeździe, oni muszą strzelić trzy. Jak bardzo taki mecz jest atrakcyjny? Kiedyś w przypadku remisów był trzeci mecz. Bramki na wyjeździe to zasada dobrze zrobiona i dalej na czasie.

Bramki na wyjeździe obecne są na stadionach od 1965 roku, w różnych częściach globu wprowadzane były w różnym czasie. To już ponad 50 lat. Ile emocji nam dały? Ile szalonych zwrotów akcji, gonienia wyniku w ostatnich momentach? Bayern przegrywał z Juventusem już 0:2, przez co musiał rzucić się do szaleńczego odrabiana strat. Jak się skończyło, pamiętamy wszyscy.

Ta zasada to nie tylko tradycja. Jest to na ten moment najlepsze możliwe wyjście. Szukamy sprawiedliwości? I taką widzimy na przykład w karnych, w których Termalica może ograć Barcelonę, jeżeli do serii „jedenastek” dotrwa? Wyobraźcie sobie, że w Niecieczy jakimś cudem jest 0:0, a na Camp Nou Kędziora w ostatniej minucie strzela na 1:1. Następnie przychodzą karne i Polacy przegrywają już po trzech seriach. To nazywamy sprawiedliwością?

Argumenty przeciwko pozostawieniu bramek na wyjeździe znajdziesz TUTAJ.

[interaction id=”5703e2a482287b5830fbddcc”]

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze