W ostatnich latach obserwujemy wyraźny awans Polski w rankingu ligowym UEFA. Rosnący poziom sportowy naszych czołowych drużyn nie idzie jednak w parze z kwotami wykładanymi przez europejskie kluby za gwiazdy polskich boisk. Pod tym względem PKO BP Ekstraklasa w dalszym ciągu nie dorównuje konkurencji i na ten moment nic nie wskazuje na to, by ten stan rzeczy miał ulec zmianie.
Gdy rzucimy okiem na listę najdroższych transferów wychodzących z PKO BP Ekstraklasy, jako pierwsze naszym oczom ukazują się nazwiska takie jak: Crnac, Kozłowski, Moder, Muci i Kamiński. Każdy z nich opuszczał naszą ligę za kwotę wynoszącą około 10–11 milionów euro. Na pierwszy rzut oka może to wyglądać całkiem okazale. W końcu jeszcze niecałą dekadę temu ośmiocyfrowa suma wydana na piłkarza z polskiej ligi wydawała się czymś nierealnym. Kiedy jednak porównamy te liczby z pieniędzmi wykładanymi za talenty z lig o zbliżonym poziomie do naszej, ekstraklasa wcale nie prezentuje się już tak dobrze.
Sąsiadująca z nami w rankingu Norwegia może się pochwalić rekordem transferowym w wysokości 20 milionów euro. Grecki Olympiakos oddał ostatnio 18-letniego Charalamposa Kostoulasa do Brighton za 35 milionów. W Danii, Szwajcarii czy Austrii kwoty rzędu 15, 18, a nawet ponad 20 milionów już dawno przestały kogokolwiek szokować. Z kolei chorwackie Dinamo Zagrzeb regularnie wypuszcza w świat gwiazdy pokroju Daniego Olmo czy Josko Gvardiola. Trzeba uczciwie przyznać, że Polacy wypadają na tym tle co najwyżej śmiesznie, o ile nie żałośnie. Dlaczego więc sformułowanie „gwiazda polskiej ekstraklasy” nie robi wrażenia na bossach zagranicznych klubów?
Liga Mistrzów, a właściwie jej brak
Progres, jaki poczyniła ostatnimi czasy ekstraklasa polska, jest niepodważalny, jednak nawet rosnące współczynniki i coraz wyższe miejsca rankingowe nie zmieniły jednej, kluczowej rzeczy. Liga Mistrzów w dalszym ciągu pozostaje dla naszych drużyn czymś niemal całkowicie niedostępnym. Spośród 35 krajów, które kiedykolwiek miały swoich przedstawicieli w tych rozgrywkach, jedynie Finlandia, Kazachstan, Azerbejdżan i Mołdawia spędziły w nich mniej sezonów niż Polska.
Jedynie kluby z: Mołdawii, Kazachstanu, Azerbejdżanu i Finlandii rozegrały mniej sezonów w Lidze Mistrzów od polskich. To jest druzgocący fakt.
Zostaje nam punktowanie w LK i walka o rozstawienie w IV rundzie, a w przyszłości może nawet bezpośredni awans mistrza.
Miłego dnia.
— Mateusz Święcicki (@matswiecicki) August 7, 2025
Od kampanii 16/17, w której w Lidze Mistrzów zaprezentowała się Legia Warszawa, minie niedługo dekada. Od tego czasu polskie kluby nie są w stanie awansować choćby do czwartej rundy kwalifikacyjnej. W ostatnich dziewięciu sezonach jedyny taki przypadek miał miejsce w 2023 roku, kiedy Raków Częstochowa mierzył się z FC Kopenhaga. Tymczasem już w przyszłym tygodniu hymn Champions League usłyszą teoretycznie słabsi od nas Azerowie, Węgrzy, Cypryjczycy, a nawet Kazachowie.
A przecież Liga Mistrzów to najlepsze możliwe okno wystawowe dla piłkarzy błyszczących w barwach mniejszych ekip. Wszyscy pamiętamy historię Erlinga Haalanda, który po kapitalnych występach w fazie grupowej zapracował na przenosiny z Salzburga do Borussii Dortmund. Występy w elicie to więc ogromna szansa na wypromowanie swoich graczy i budowanie marki całej ligi. Szansa, z której polskie kluby nie są w stanie skorzystać, regularnie ponosząc klęskę już na etapie eliminacji.
Gwiazdy polskich boisk zawodzą za granicą
Drugą równie ważną przyczyną niskich kwot wydawanych na gwiazdy ekstraklasy jest fakt, że większość z nich, kiedy już opuszcza ligę, nie radzi sobie w nowych barwach. Chociażby Ante Crnac – zdobył zaledwie 7 goli w barwach drugoligowego angielskiego Norwich City. Z kolei Kacper Kozłowski nie przebił się w Brighton i tułał się po wypożyczeniach, aż wylądował w średniaku ligi tureckiej. Problemy po zmianie barw napotkali także Jakub Kamiński i Radosław Majecki, którzy nie potrafili wywalczyć sobie pewnych miejsc w składzie Wolfsburga i AS Monaco.
Sięgając nieco głębiej, docieramy do takich nazwisk jak Skóraś, Białek czy Kapustka. Ten pierwszy występuje w miarę regularnie w belgijskim Club Brugge, lecz na ten moment nie ma na koncie żadnej ligowej bramki bądź asysty. Dwaj pozostali kompletnie odbili się od lig TOP 5, a poza sporą konkurencją przeszkodziły im również liczne kontuzje. Podobne przykłady można niestety przywoływać w nieskończoność.
Oczywiście w tym przypadku występują także pewne odstępstwa od reguły. W ostatnich latach był to chociażby Krzysztof Piątek. Były napastnik Zagłębia Lubin i Cracovii wszedł do włoskiej Genoi CFC z prawdziwym hukiem, zdobywając 19 goli w 21 meczach. Dzięki temu już pół roku później przeniósł się do AC Milan za 35 milionów euro. Swoją wartość po wyjeździe z Polski powiększali także Sebastian Szymański, Jan Bednarek i Arkadiusz Milik. Prawdziwym ewenementem i zaprzeczeniem wszelkim regułom okazała się kariera Roberta Lewandowskiego. To jednak tylko pojedyncze przypadki, a żeby ekstraklasa polska zaczęła być traktowana poważniej, potrzebujemy takich historii zdecydowanie więcej.
Subject to international clearance, Jan Bednarek has completed a transfer to @FCPorto.
Wishing you all the best, Jan ❤️
— Southampton FC (@SouthamptonFC) July 28, 2025
Polski piłkarz towarem drugiej kategorii
Nieudane przygody gwiazdorów ekstraklasy w nowych barwach nie zachęcają kolejnych zagranicznych klubów do wydawania dużych sum na naszych piłkarzy. Zachodni dyrektor sportowy woli więc wyłożyć takie same lub większe pieniądze na młody talent grający w Danii, Czechach czy Chorwacji. W końcu taki zawodnik da mu jakość tu i teraz, a w przyszłości będzie można na nim jeszcze zarobić. Polski piłkarz staje się w tej sytuacji jedynie planem awaryjnym, w przypadku którego nie warto sięgać głębiej do portfela.
Najgorsze jest to, że w najbliższym czasie ten stan najprawdopodobniej nie ulegnie zmianie. Ekstraklasa w dalszym ciągu nie wyrobiła sobie solidnej marki. Najlepsi zawodnicy naszej ligi są przez portal Transfermarkt wyceniani na 3, 4, maksymalnie 5 milionów euro. W przypadku potencjalnych przenosin Jana Ziółkowskiego z Legii do Romy mówi się o sześciu milionach. Raczej nie zapowiada się, aby któryś z zagranicznych klubów miał za chwilę wydać kilkukrotność tej kwoty na Antoniego Kozubala z Lecha albo Kacpra Trelowskiego z Rakowa. Mam oczywiście nadzieję, że rzeczywistość po raz kolejny spłata nam figla, aczkolwiek suche fakty zdecydowanie nie przemawiają na naszą korzyść.