Dino Hotić – wychodzi z cienia?


Dino Hotić fantastycznie wszedł w nowy sezon, ale wokół Bośniaka wciąż pojawiają się wątpliwości

9 sierpnia 2024 Dino Hotić – wychodzi z cienia?
Dariusz Skorupiński

Patrząc na jego sylwetkę, nie sposób uniknąć porównań do Alego Gholizadeha. Obaj piłkarze przychodzili do Lecha Poznań z Belgii i obaj całkiem nieźle radzili sobie w Jupiler Pro League. Obaj również zawiedli w sezonie 2023/2024 i obaj usiłują wreszcie wznieść się na poziom, którego się od nich w Poznaniu oczekuje. Na razie udaje się to tylko jednemu z nich, ale dalej ciąży nad nimi widmo klęski poprzedniego sezonu.


Udostępnij na Udostępnij na

Z tej dwójki ofensywnych zawodników to Irańczyk był zdecydowanie głośniejszym nazwiskiem. To o Gholizadehu przez wiele tygodni huczały plotki o możliwym transferze do Lecha. To o piłkarza z uszkodzonym kolanem nieustannie pytali kibice, wyczekując jednocześnie jego przyjścia. Dzień po wylądowaniu Irańczyka na poznańskiej Ławicy Lech Poznań sfinalizował transfer kolejnego skrzydłowego – Dino Hoticia. Napięcie związane z jego przyjściem było zdecydowanie mniejsze niż w przypadku Gholizadeha, a to przecież Bośniak miał szansę od razu wskoczyć do składu i wzmocnić drużynę „Kolejorza”.

Presja

Kurz związany z finalizacją przenosin Alego Gholizadeha do Poznania opadł. W związku z tym wszyscy zorientowali się, że do jego powrotu do gry jest jeszcze bardzo długa droga (okazało się, że zdecydowanie dłuższa niż ktokolwiek mógł zakładać). W takim wypadku uwagę przeniesiono na osobę Dino Hoticia. Drugi z głośnych nabytków „Kolejorza” latem 2023 roku wyglądał nawet lepiej niż to najbardziej medialne wzmocnienie. W poprzedniej kampanii w Jupiler League Irańczyk zanotował po jednej bramce i asyście. Z kolei Bośniak rozegrał cały sezon w barwach Cercle Brugge i w tych samych rozgrywkach strzelił pięć bramek i również zaliczył asystę. Na dodatek Hotić przychodził do Lecha po wygaśnięciu swojej umowy, więc nie trzeba było płacić za niego kwoty odstępnego. Wiele wskazywało na to, że to Bośniak może być kluczowym nabytkiem dla Lecha. Jednocześnie na nowym skrzydłowym zaczęła ciążyć presja, by zastąpić nieobecnego z powodu urazu Gholizadeha.

Początek Dino Hoticia w Poznaniu był przebojowy. Wyglądał, jakby nie robiło na nim wrażenia to, że wielka rzesza fanów „Kolejorza” upatruje w nim lidera zespołu. Premierową bramkę zdobył bardzo szybko, bo już w swoim drugim meczu. Przeciwnik nie należał do grona najlepszych, ale Hotić, strzelając gola z Żalgirisem Kowno, pięknie przywitał się z poznańskimi kibicami. Warto dodać, że skradł serca wielu, wykonując swoją akrobatyczną cieszynkę – salto w przód. Radość była tym większa, że nowy piłkarz Lecha skierował futbolówkę do bramki głową, choć jest jednym z najniższych zawodników w zespole. Świetnie urwał się stoperom litewskiego zespołu, a samo uderzenie było bardzo dokładne i techniczne.

Znowu w cień

Pełne animuszu wejście w sezon 2023/2024 w wykonaniu Lecha Poznań mogło mieć twarz Hoticia. Salto w przód w meczu z Żalgirisem Kowno, asysta kilka dni później w meczu z Radomiakiem. Te akcje były jedną z twarzy brawurowego wejścia w sezon Lecha Poznań, który szedł naprzód z hasłem „mistrz i grupa”. Jednak wystrzał formy Hoticia został całkowicie przyćmiony przez klęskę poznaniaków w Trnawie. Porażka ze Spartakiem wyeliminowała „Kolejorza” z europejskich pucharów, a z perspektywy czasu była również gwoździem do trumny kadencji Johna van den Broma. W wyniku takiego rozwoju sytuacji nikt nie mógł być zadowolony z dobrej formy Dino Hoticia, a i ta bardzo szybko zniknęła i utonęła w morzu przeciętności.

Obniżenie lotów

Lech po utracie szans na fazę grupową Ligi Konferencji Europy utracił impet, a Hotić wraz z nim. Szukając poprawy wyników, John van den Brom na przełomie lata i jesieni 2023 próbował eksperymentować z taktyką. Efektem zmian była gra na trójkę środkowych obrońców, a ofensywnym lewym wahadłowym miał być właśnie Bośniak. Takie rozwiązanie nie przekonywało, szczególnie że Hotić zdążył pokazać, że potrafi znaleźć się w polu karnym i urwać się obrońcom rywala. Na dodatek musiał zmienić stronę na lewą i nie miał już możliwości, by zejść do środka boiska i oddać strzał ze swojej lepszej nogi.

Taki stan rzeczy nie utrzymywał się długo, Dino Hotić jako lewy cofnięty skrzydłowy rozegrał bowiem tylko 87 minut z Wartą Poznań. W kolejnym meczu, ze Stalą Mielec, John van den Brom również widział go na tej pozycji, lecz plany pokrzyżował uraz Bośniaka. Po pierwszym kwadransie spotkania Hotić usiadł na murawie stadionu i nie mógł kontynuować gry. Był to koniec eksperymentów holenderskiego trenera „Kolejorza”, a na dodatek koniec regularnych występów nowego zawodnika Lecha. Bośniak opuścił resztę września, cały październik, a do gry wrócił dopiero w listopadzie. Ale z zawodnika, który zachwycał na początku sezonu, został już tylko cień. A salto w przód odeszło w bardzo daleką niepamięć.

Było tylko gorzej, a Hotić sobie nie pomagał

Wrócił do gry 26 listopada, wchodząc z ławki w domowym meczu z Widzewem Łódź. Do końca rundy nie potrafił błysnąć już ani razu, a Lech notował spektakularne porażki. To ostatecznie doprowadziło do zwolnienia Johna van den Broma i zatrudnienia na jego stanowisko Mariusza Rumaka. Kilka tygodni po dymisji holenderskiego szkoleniowca Hotić udzielił głośnego wywiadu, w którym w dość ostrych słowach wypowiedział się o byłym trenerze. Twierdził, że według niego John van den Brom nie panował nad szatnią, wprowadzał za dużo luzu. Obwiniał tym samym byłego szkoleniowca za brzemienną w skutkach porażkę w Trnawie.

Słowa Hoticia były bardzo odważne, decydując się na otwartą krytykę, trzeba bowiem samemu dać od siebie bardzo dużo. A skrzydłowy na boisku nie pokazywał nic, by uwierzyć, że słusznie zdiagnozował problem w szatni „Kolejorza”. Bośniak był na boisku przez 120 minut meczu Pucharu Polski z Pogonią Szczecin, po którym Lech pożegnał się z rozgrywkami. Wyszedł na boisko w pierwszym składzie, gdy Raków Dawida Szwargi gromił poznańską drużynę 4:0 w pierwszej połowie. Jego występy wnosiły do gry „Kolejorza” bardzo niewiele.

Hotić wyglądał naprawdę bardzo źle. Ustawiany w środkowej strefie jako „dziesiątka”, nie potrafił kreować gry. Grając jako skrzydłowy, wyglądał na wyjątkowo ociężałego, a przy niewielkim wzroście (168 centymetrów) próby dryblingów wyglądały dosyć karykaturalnie. Degrengolada dotknęła drużynę Lecha Poznań, a także wszystkie jej indywidualne składniki. Ale tym razem Hotić również nie był na świeczniku. Wielu innych piłkarzy było dużo bardziej krytykowanych, bo grali również zdecydowanie poniżej swojego potencjału. Bośniak popadł w przeciętność i zaczął być postrzegany jak kolejny niewypał transferowy Piotra Rutkowskiego i Tomasza Rząsy.

Znowu poza kadrą

Na domiar złego Bośniak nie mógł już pomóc Lechowi w końcowej fazie sezonu. Wszystko przez to, że po raz kolejny przyplątała mu się kontuzja. Na jednym z treningów Hotić, podobnie jak jesienią, doznał urazu mięśniowego. Przerwa znowu miała być długa, poznański sztab medyczny ocenił bowiem, że powrót możliwy będzie dopiero po zakończeniu rozgrywek. Piłkarz opuścił ostatnie 10 kolejek sezonu i zakończył kampanię 2023/2024 z bilansem 22 występów we wszystkich rozgrywkach. Zanotował w nich bramkę i trzy asysty, z czego wszystkie liczby pochodzą jeszcze z lata oraz jesieni. Zima oraz początek wiosny były w jego przypadku do zapomnienia.

Co ciekawe, po raz kolejny to nie Hotić był na pierwszej linii ognia. Jak wspomniałem wcześniej, los Bośniaka jest nierozerwalnie związany z Alim Gholizadehem. Irańczyk w pierwszej części sezonu pauzował zdecydowanie dłużej, a data jego powrotu owiana była aurą tajemniczości. Z kolei wiosną znowu zaczęły mu doskwierać problemy z kolanem i z gry wypadł po meczu ze Stalą Mielec. Dwa tygodnie po swoim transferowym vis-a-vis. Cała niechęć kibiców „Kolejorza” skupiła się wówczas na kontuzjach i zerowej efektywności Irańczyka. W tym czasie Dino Hotić mógł się regenerować i skupić na przygotowaniach do nowego sezonu.

Jajecznica

Nie ostał się jednak bez krytyki. Na początku maja 2024 roku Lech w lidze spisywał się tragicznie i seryjnie przegrywał kolejne spotkania. W tym samym czasie Hotić dochodził do zdrowia i spędzał czas z Luką Zahoviciem, wówczas piłkarzem Pogoni Szczecin. Co ciekawe, Hotić przyjaźni się z obecnym snajperem Górnika Zabrze ze względu na ojca Zahovicia. Gdy Bośniak, mając 15 lat, zaczynał grać w piłkę w słoweńskim Mariborze, Zlatko Zahović przyjął rolę mentora młodego piłkarza. Hotić podkreśla, że dzięki temu Lukę uważa niemal za swojego brata. Partnerka napastnika „Portowców” wrzuciła na relację zdjęcie, na którym Zahović karmi swojego kolegę jajecznicą. Przypomnę: Pogoń kilka dni wcześniej przegrała finał Pucharu Polski w Warszawie, a Lech z każdym kolejnym meczem kompromituje się jeszcze bardziej. Okazało się, że piłkarz „Kolejorza” nie zdał egzaminu nie tylko na boisku, lecz także w szeroko pojętej komunikacji z kibicami.


(Źródło: Instagram)

Przed okresem przygotowawczym z Nielsem Frederiksenem Dino Hotić zdecydowanie nie miał dobrego PR-u i nie należał do grona poznańskich ulubieńców. Postrzegany był jako „ten od karmienia się jajecznicą” i bardzo niewielu kibiców wierzyło w jego umiejętności piłkarskie. Nikt już nie pamiętał o tym, że znakiem rozpoznawczym tego piłkarza może być efektowne salto w przód wykonywane jako cieszynki po bramce, a nie kontuzje i „bromance” z Luką Zahoviciem.

Ciężka praca i wola walki

Przed nowym sezonem nauczony doświadczeniem Dino Hotić postanowił wykorzystać media społecznościowe, by poprawić swój wizerunek. Lech Poznań rozpoczynał okres przygotowawczy dopiero 20 czerwca, a Bośniak już 8 czerwca wrzucił na swój Instagram post, w którym podsumował swój powrót do formy. Na zdjęciach i filmikach Hotić pracował bardzo ciężko, intensywnie walczył o powrót do formy i widać było, że większość urlopu poświęcił na treningi indywidualne. Biorąc pod uwagę zarzuty do reszty piłkarzy, których wyśmiewano od bycia „sytymi kotami”, dodatkowa praca Hoticia stanowiła miłą odmianę. Było to jednak zdecydowanie za mało, by odzyskać zaufanie fanów „Kolejorza”.

Kwestia treningów indywidualnych nie powinna być zaskoczeniem. Po przyjściu do Lecha Bośniak udzielił wywiadu klubowej telewizji, w którym podkreślał, że bardzo często trenuje również poza klubem. Mówił też, że od 15. roku życia pracuje z trenerem personalnym, który zna go bardzo dobrze. Dzięki temu nawet dodatkowe treningi nie zwiększają ryzyka urazów. Jest to więc integralna część przygotowań Dino Hoticia do nowego sezonu.

Deja vu

Skrzydłowy nie błyszczał najjaśniej w sparingach i w pierwszych dwóch meczach Niels Frederiksen nie znalazł dla niego miejsca w wyjściowym składzie. W spotkaniu z Górnikiem jego pozycję na prawym skrzydle zajął Adriel Ba Loua, a w Łodzi był to Filip Szymczak. Ale dwukrotnie Dino Hotić podnosił się z ławki i dawał drużynie dużo świeżości. Bardzo wyraźnie zgłaszał chęć do gry w wyjściowej jedenastce „Kolejorza”. W premierowym meczu przy ulicy Bułgarskiej przypieczętował zwycięstwo Lecha, podwyższając prowadzenie w ostatnich minutach doliczonego czasu gry.

Z kolei na stadionie Widzewa, gdy Lech desperacko gonił wynik w poszukiwaniu gola na wagę remisu, był kilka centymetrów od zdobycia wyrównującej bramki. Świetnie przymierzył i pokonał Rafała Gikiewicza. Po raz kolejny w barwach Lecha zrobił to głową, ale gola anulowano z powodu spalonego. Za przedostatnim zawodnikiem Widzewa kilka chwil wcześniej znajdował się Mikael Ishak. Lech przegrał tamto spotkanie, a przy nazwisku Bośniaka nie można było zapisać żadnej cyferki. Ale mimo to radość niedoszłego strzelca bramki zapadała w pamięć i przywracała wspomnienia z doskonałego początku kampanii 2023/2024.

Te jeszcze mocniej weszły kibicom i obserwatorom do głów po meczu z Lechią Gdańsk. Hotić wyszedł w pierwszym składzie, na który w pełni zasłużył, i odwdzięczył się trenerowi asystą do Mikaela Ishaka. Kilka chwil później do swojego dorobku dołożył bramkę po dośrodkowaniu Ba Louy. Po raz kolejny trafił do siatki głową i pokazał, że można go utożsamiać nie z jajecznicą, lecz z fenomenalnym ustawianiem się w polu karnym przeciwnika. Ale jednocześnie Dino Hotić po raz kolejny znalazł się w cieniu innych piłkarzy Lecha, którzy doskonale weszli w sezon.

Unikat

Przyćmiewa go Mikael Ishak, który wraca do wielkiej formy. Szwed jest też pierwszym piłkarzem PKO Ekstraklasy od czterech lat, który zdobywał bramki w trzech premierowych kolejkach ligowych. Dużo więcej w kontekście Lecha mówi się o odejściach kluczowych piłkarzy i braku zastępców na horyzoncie. W takiej atmosferze Hotić robi wszystko, by na stałe zyskać status gwiazdy „Kolejorza”, której nazwisko można wymieniać w jednym ciągu z Mikaelem Ishakiem czy Joelem Pereirą.

Bośniak może być piłkarzem wyjątkowym w skali całej ligi. A dodatkowo być wartością dodaną do zespołu walczącego o grę w fazach ligowych europejskich pucharów. Potrafi grać obiema nogami. Zazwyczaj kopie piłkę lewą stopą i tak zdobył bramkę z Górnikiem Zabrze, ale swoją prawą kończyną dośrodkował na nos do Mikaela Ishaka. Mimo niewielkiego wzrostu potrafi strzelać bramki głową i robi to nadspodziewanie często. Wyśmienicie gubi krycie w polu karnym przeciwnika i potrafi wykorzystać dezynwolturę w szeregach obronnych przeciwnika. Zarazem często jest bagatelizowany przez stoperów rywala.

Kolejnym z jego atutów jest specyficzna budowa ciała. Nie jest wysoki, ale nie jest drobnym piłkarzem, dzięki czemu może skutecznie walczyć z obrońcami. Ma szansę być kolejnym z piłkarzy Lecha Poznań, po Kristofferze Veldem, który przewagę zyskuje dryblingiem. Problemem mogą być urazy. W poprzednim sezonie zrujnowały dyspozycję tego zawodnika. Jeśli jednak Hotić będzie zdrowy, może wykręcić w PKO Ekstraklasie naprawdę dobre liczby. W przeciwieństwie do swojego transferowego vis-a-vis Bośniak pokazał już, że potrafi grać na wysokim poziomie. Wyszedł z cienia Alego Gholizadeha, ale cały czas ciąży nad nim widmo spadku formy z zeszłej jesieni. Musi pokazać, że potrafi być regularny.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze