Człowiek, który wiedział, kiedy zejść ze sceny. Piłkarz dbający o siebie, ściśle trzymający się diety, stroniący od używek, nie wywołujący skandali. Tego nie może powiedzieć o sobie Maradona. To nie był grzeczny chłopiec. W dzisiejszym futbolu byłby wyjątkiem, o którym mówiłby cały świat. Jego twarz codziennie gościłaby na okładkach gazet, a skandale wywoływane przez jego osobę źle nastawiałby do niego trenerów i kolegów z drużyny. Emocjonalni kibice kochają jednak skandalistów i łobuzów, z których wyczynów można się pośmiać, odrywając się od szarej rzeczywistości swojego życia. Nic dziwnego, że fani założyli kościół jego wyznania, nazywali go Il dio del Calcio i kochali nawet wtedy, kiedy ważył grubo ponad 100 kilo. Piłkarz, który uważany był za boga, czyli po prostu Diego Maradona od A do Z.
A jak Ali Bennaceur
Lato 2015. Krępy, dziarski jegomość z bujną czarną czupryną na głowie wolnym krokiem przemierza ulice tunezyjskiej stolicy. Tunis do bezpiecznych metropolii nie należy. Lokalni mieszkańcy nieufnie przyglądają się zagranicznym turystom. Tego pana wszyscy traktują jednak z należytym szacunkiem. Nie ma mowy o nieprzyjaznych spojrzeniach. Przyjechał sam Diego Maradona, ale na zwiedzanie nie ma czasu. Cel wyprawy jest jeden – wizyta w domu Aliego Bennaceura (znanego też jako Ali Bin Nasser), byłego sędziego piłkarskiego. To on prowadził słynne spotkanie na mistrzostwach świata w Meksyku w 1986 roku, w którym Maradona zdobył pamiętną bramkę ręką. Jego gość przyjechał właśnie w tej sprawie. Postanowił przeprosić (nie)sławnego arbitra za swoje oszustwo. – Przepraszam pana ze tego gola – powiedział bohater. Sędziwemu już mężczyźnie wręczył koszulkę reprezentacji Argentyny i fotografię z pamiętnego meczu z podpisem: „Dla Alego, mojego przyjaciela na całe życie”. Świat obiegły słodkie zdjęcia, na których były piłkarz przytula i całuje w policzek Bennaceura.
B jak Bóg
– Bóg sprawia, że tak dobrze gram. To dlatego zawsze się żegnam przed wejściem na boisko. Gdybym tego nie zrobił, poczułbym, że Go zdradzam – oto słowa Diego Armando Maradony, człowieka, którego do kościoła nie trzeba było zaciągać siłą. Dlatego też musi znać pierwsze z dziesięciu przykazań Bożych, brzmi ono tak: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”. Maradona był dla ludu kimś, dla kogo ten zakaz mogli łamać. Człowiekiem, który stał się bogiem. Niedoścignionym i jedynym bogiem futbolu. Kiedy w stanie krytycznym leżał w szpitalu, kibice na ulicach Neapolu, Barcelony i wszystkich miast Argentyny modlili się za niego do Boga. Jeden z lokalnych publicystów skomentował to w bardzo obrazowy sposób. Według niego to nie Stwórca był adresatem modłów milionów osób, a właśnie popularny Dieguito. „Bogu wybacza się wszystko, czyż nie? A Maradona jest bogiem” – to znany cytat jednego z wyznawców Kościoła Maradony. Tak, doszło do tego, że fanatyczni wyznawcy Argentyńczyka założyli jego kościół. Co więcej, powstały nawet modlitwy do Diego, co już było znaczną przesadą i od czego wyraźnie odciął się sam „Bóg”. Kościół liczący około 60 tysięcy oficjalnie zarejestrowanych wyznawców. Bożkiem jest Diego, rytuał naśladuje liturgię katolicką, jedna z modlitw zaczyna się od słów: „Diego nasz, któryś jest na boiskach…”. Życzenia bożonarodzeniowe składane są 30 października, w dniu urodzin Maradony. Czas liczy się od narodzin idola: rok 1961 to „pierwszy rok po Diego” – początek ery maradoniańskiej. Lepiej się nie zagłębiać…
C jak Camorra
Świat mafijny uwielbia sport. W Polsce gang z Pruszkowa pojawiał się na spotkaniach Znicza Pruszków czy Legii, choć częściej na sekcji koszykarskiej niż futbolowej. We Włoszech zaś, gdzie piłka nożna od zawsze była dyscypliną numer jeden, lokalni przestępcy często decydowali o losach zespołów. Tak było w Neapolu, o którym długo mówiło się, że jest to miasto Camorry, prawdopodobnie najbardziej znanej mafii na świecie. Jako że Maradona w mieście pod Wezuwiuszem znajdował się w centrum uwagi społeczeństwa, nie mógł uniknąć relacji z panami w czarnych garniturach. Pewnego dnia rano obudziły go słowa dobiegające zza jego posiadłości: „Diego, Diego, pokaż się w oknie i zobacz, co dla Ciebie mamy”. Mówił to sam Carmine Giuliano, szef Camorry. Obok niego stał okazały, najnowszy model Volvo 900. Argentyńczyk, jak na mężczyznę z pieniędzmi w portfelu przystało, lubował się w motoryzacji, ale był trochę przerażony całym zajściem, więc grzecznie spytał się, jaki interes mają w tym mafiosi. Wtedy Giuliano odpowiedział mu: „Nie spinaj się mistrzu. Jak zrobisz sobie z nami zdjęcie, to będziemy wniebowzięci”. Ich relacje nie opierały się jednak tylko na wspólnych fotkach. Wielki gwiazdor wielokrotnie balował wraz z członkami mafii. Był ich idolem i przyjacielem zarazem. Wspólnie pili, palili i prawdopodobnie brali narkotyki. Według samego zainteresowanego nigdy nie robił niczego, co byłoby niezgodne z prawem. Relacje polegały na tym, że on ich zabawiał, rozśmieszał i epatował sławą, a oni mówili chłopakom z miasta, żeby dali mu spokój. – Zostałem jego serdecznym przyjacielem. Nigdy nie mieliśmy wobec niego żadnych złych zamiarów, a on był sympatyczny i wygadany. Człowiek z takimi pieniędzmi w tak patologicznym miejscu jak dawny Neapol mógł być zagrożony. Dzięki nam nie był – opowiadał kilka lat temu członek wspomnianej grupy przestępczej, Salvatore Lo Russo. Po co był im potrzebny? Uszczęśliwiał ludzi, których gangsterzy w brutalny sposób wykorzystywali.
D jak doping
W 1991 roku wpadł w sidła dopingu. Diego Maradona po raz pierwszy został przyłapany na dopingu w marcu tego roku. Wszystko zaczęło się od zeznań byłego szofera, Piero Pugliese, który twierdził, iż uczestniczył w handlu narkotykami. Jego bezpośrednimi przełożonymi byli właśnie wspaniały piłkarz i jego agent Guillermo Coppola. Sprawa była na tyle zaawansowana, że nasz bohater chciał już opuścić Neapol, będąc poważnie wplątanym w sieć powiązań narkotykowego półświatka. – Tam narkotyki były wszędzie, praktycznie podawano mi je na tacy – opowiadał później. Na dopingu pierwszy raz przyłapano go w niedzielę 17 marca 1991 roku, kiedy Napoli pokonało u siebie Bari po golu Gianfranco Zoli. Po spotkaniu został wezwany na kontrolę antydopingową. Wynik był pozytywny, a w jego moczu wykryto kokainę. Zdążył jeszcze zagrać swój ostatni mecz dla Napoli tydzień później przeciwko Palermo. 1 kwietnia był już w Argentynie. Włoska federacja zawiesiła go na 15 miesięcy. Musiał poddać się terapii, bo inaczej groziło mu więzienie za handel narkotykami. To nie był koniec. Wpadki zdarzyły mu się jeszcze dwie. Na mundialu w USA w 1994 roku i w 1997 roku, na kilka miesięcy przed zakończeniem kariery, Maradona znów został oskarżony o branie dopingu. 24 sierpnia po meczu Boca – Argentinos (4:2) został wylosowany do kontroli antydopingowej. Wynik ponownie był pozytywny, a w jego moczu wykryto metabolity kokainy. AFA zawiesiła go tymczasowo do czasu poznania wyników drugiej próbki. To już był zmierzch króla życia i futbolu.
E jak efektowność i efektywność
Najlepszy piłkarz to taki, który strzela dużo goli i jeszcze robi to w piękny sposób. Chyba właśnie taki był 55-latek. To wyróżniało go z tłumu. W Argentynie golkiperów rywali pokonał 150 razy, w Hiszpanii 27 razy, a w Neapolu zdobył 81 goli w 188 spotkaniach. Do tego trafiał do siatki w bardzo różnorodny sposób. Lewą nogą, prawą nogą, głową, z wolnego, z rożnego, z karnego, zza pola karnego, z szesnastki czy ręką. Do tego bajeczne umiejętności technicznie. Drybling to przecież jeden z najefektowniejszych elementów piłki nożnej. Wielu kibiców bardziej ceni sobie efektowne „slalomy” swoich idoli między rywalami niż strzelane przez nich bramki, a właśnie Maradona robił to najlepiej. Potrafił ośmieszyć każdego, kiedy tylko chciał. Czy był to zwykły przeciętniak, czy najlepszy stoper ligi i tak nie miał szans w rywalizacji z filigranowym snajperem. Jeszcze kiedy występował w lidze argentyńskiej, przeprowadził jedną z najlepszych akcji w historii piłki kopanej. Najpierw minął kilku rywali, później samego bramkarza, by pędząc na pustą bramkę, zatrzymać się i poczekać na jeszcze jednego przeciwnika. Ten w oszalałym pędzie widział tylko jeden sposób na zatrzymanie Argentyńczyka – rozpaczliwy wślizg. Zrobił to i już myślał, że udało mu się powstrzymać Maradonę. On jednak był bardziej przebiegły. Wszystko kontrolując, spokojnie przerzucił piłkę na drugą nogę i triumfalnie wpakował ją do bramki… głową. Skompromitowani zostali wszyscy. Taki to był Diego.
F jak Fidel Castro
Na początku 2015 roku w mediach pojawiła się plotka o śmierci Fidela Castro. Sensacyjna i przełomowa informacja zadziwiła cały świat. Jak się jednak okazało, była to tylko pogłoska i brutalna manipulacja brukowych gazet. Jedną z pierwszych osób, która dowiedziała się o fatalnej pomyłce, był właśnie Maradona. Argentyńczyk w liście, który otrzymał od swojego serdecznego kolegi, mógł przeczytać dementi dotyczące jego śmierci, informacje o sytuacji na światowym rynku ropy naftowej oraz wypuszczeniu przez USA trzech kubańskich szpiegów i barwny opis ostatniego szczytu skrajnie lewicowych ugrupowań Ameryki Łacińskiej. Obaj panowie wymieniają ze sobą swoje przemyślenia, odkąd Castro w 2006 roku usunął się w cień. Wiąże ich jakaś więź. Fidel Alejandro Castro Ruz był wielkim idolem Maradony, który nienawidził USA, a w osobie kubańskiego polityka odnalazł wielkiego sojusznika i fana piłki nożnej. Z ich pierwszym spotkaniem wiąże się ciekawa dykteryjka. Podczas pierwszej audiencji popularny „El Comandante” wymienił się z żoną Diego przepisem na ostrygi, a potem zdradził, że kiedy sam grał w piłkę, najczęściej biegał po prawej stronie boiska. – Cooo?! Pan po prawej? Pan powinien był grać na lewym ataku – zażartował Diego.
G jak Goiko
W Polsce mogą znać go tylko starsi fani z krwi i kości, którzy pasjonowali się futbolem w Hiszpanii. Goiko, a właściwie Andoni Goikoetxea to dla pamiętliwych Argentyńczyków, zakochanych na zabój w Maradonie, wróg numer jeden. Ludzie znienawidzili go po pamiętnym meczu sezonu 1983/1984 między Barceloną i Athletic Bilbao z nim w składzie. Wtedy… lepiej oddajmy głos samemu zainteresowanemu. – Najpierw sfaulował mnie Bernd Schuster, a arbiter nie odgwizdał przewinienia. W następnej akcji z kolei ja zaatakowałem. Ze zwierzyny przemieniłem się w łowcę. To był błąd. Wielki. W środku boiska sfaulowałem Maradonę. Nie było żadnego zagrożenia, normalnie bym tego nie zrobił, ale ja byłem naprawdę zły. Nie chciałem, ale zrobiłem to. W paskudny sposób złamałem mu nogę. Na szczęście Maradona od tej chwili zaczął zdobywać trofea. Nie przeszkodziłem mu w zrobieniu kariery – uśmiecha się teraz Goiko, któremu dzisiejszy 55-latek już dawno wybaczył, co do dziś mają mu za złe ci bardziej ortodoksyjni kibice.
H jak Hugo Morales
Czym bez jego barwnego komentarza byłaby słynna bramka w meczu Anglia – Argentyna w 1986 roku? Jaki byłby jej odbiór? Jedno jest pewne: ten sprawozdawca zapisał się w historii futbolu. Jego emocjonalny opis wydarzeń był chyba szczytem stanu emocjonalnego, który można osiągnąć w czasie meczu piłkarskiego. Victor Hugo Morales krzycząc do mikrofonu, lamentował, płakał, euforycznie cieszył się, skakał z radości, by ostatecznie powiedzieć, że brakuje mu słów. Zapis jego komentarza powinien być pokazywany każdemu młodemu komentatorowi jako elementarny przykład emocji wypowiadanych w słowach. Oto fragment:
Maradona w niezapomnianej akcji wszech czasów…
Kosmiczny latawcu, herosie umiejętności! Skąd przyszedłeś? Co robisz wśród nas, śmiertelników?
Żeby tylko ograć Anglików, żeby nasz cały kraj zmienił się w zaciśniętą pięść, skandując twoje boskie imię!
Dzięki ci Boże za futbol, za Diego, za piękne łzy radości.
I jak Il dio del Calcio
1984-1991. To okres, kiedy boski Diego miał okazję występować w Neapolu. Miasto pod piłkarskim względem powstało z kolan. Od strefy spadkowej do triumfów, zwycięstw, rekordów. Nic dziwnego, że fani pokochali Maradonę. Stali się jego najwierniejszymi wielbicielami. Znali go wszyscy. Sprzątaczki, babcie klozetowe, bezdomni, biedni, bogaci, a dzieci na ulicy biegały tylko w jego koszulkach. Ludzi wiedzieli nie tylko, jak wygląda i jak się nazywa, ale też dokładnie znali jego dane osobowe. Dlatego też według legend gdziekolwiek się w metropolii pod Wezuwiuszem nie pojawił, można było usłyszeć szmer: Idzie IL DIO DEL CALCIO. Po włosku po prostu Bóg futbolu.
J jak Juniors
Juniors to wyraz łączący nazwy dwóch klubów, którym zawdzięcza właściwie wszystko. W Argentinos Juniors debiutował, mając zaledwie 15 lat, a cztery sezony później, kiedy miał ledwie dziewiętnaście, przeniósł się do Boki. Jedna kampania wystarczyła, aby pokochały go fanatyczne tłumy. Na stadion chodziło się dla niskiego, wspaniałego snajpera, który z piłką potrafił zrobić absolutnie wszystko. Do Buenos Aires wrócił też na ostatnie lata swojej kariery. Podupadły na zdrowiu, zapuszczony i już nie tak czarujący, ale wciąż legendarny i ukochany.
K jak klaun
Klaun i showman. Człowiek, który rozbawiał ludzi i dziennikarzy swoim zachowaniem i emocjonalnymi przemówieniami. To oblicze Maradona zaprezentował światu dopiero jako selekcjoner reprezentacji Argentyny. Czyli w bardzo złym momencie. Zajmował się wymyślaniem nowych żartów i dowcipów, a jego piłkarze grali dużo poniżej przyzwoitej normy. Gra się nie kleiła, ale przynajmniej konferencje prasowe były absolutnym one man show. Wielka legenda opowiadała o perypetiach pod prysznicem, innym razem o swoim domniemanym homoseksualiźmie, i tak dalej, i tak dalej, aż do zwolnienia ze stanowiska.
L jak jak La Bombonera
Stadion w Buenos Aires, położony w portowej dzielnicy La Boca, na którym swoje mecze rozgrywa klub Boca Juniors. Znany głównie jako La Bombonera (bombonierka) ze względu na swój prostokątny kształt. To tu zaczął się dla Maradony wielki futbol. Maradona i La Bombonera kochali się z wzajemnością. Tam rozegrał swój ostatni mecz, kiedy już jako podstarzały, grubszy mężczyzna wybiegł na płytę ukochanego miejsca. Był tylko cieniem samego siebie. Wrakiem, ale kibice go uwielbiali. Bo na tym obiekcie kocha się każdego, kto w sercu ma barwy Boca Juniors. – Fani są tu fanatyczni. To jednak mało powiedziane. Każdy z nich o każdej porze dnia wymieniłby ci skład zespołu z danego roku. Razem z trenerem i ławką rezerwowych – śmiał się kiedyś Maradona. Tam też do dziś poświęcona jest mu wielka gablota w klubowym muzeum, które codziennie odwiedza ponad sto osób.
M jak Malandro
Niepokorny łobuz, który zawsze sprawia kłopoty. Całe życie to dla niego jedna wielka zabawa. Jest zawsze w centrum uwagi, bo nieustannie szaleje. Szaleństwo nie ma końca. Nie widzi granic. Argentyńczycy te wszystkie określenia zebrali w jedno i nadali mu dźwięczną nazwę: Malandro. Takim balownikiem był właśnie Diego Maradona. Kochali go wszyscy. Ciągle sprawiał problemy. Był dla wielu uosobieniem szaleństwa, dlatego prostym ludziom łatwiej było identyfikować się z nim niż z Pele, który był inteligentny i ułożony. Szaleńcy zostają w pamięci. – Pele miał niemal wszystko. Maradona ma wszystko. Więcej pracuje, więcej robi i jest bardziej utalentowany. Kłopot w tym, że będzie się go pamiętało z innego powodu. Nagina reguły jak mu wygodnie – stwierdził kiedyś sir Alf Ramsey.
N jak narkotyki
– Kokaina nie jest do grania w piłkę! Kokaina na boisku cię cofa, kokaina cię zabija – pisał Diego w swojej autobiografii. Twierdził, że nigdy nie brał kokainy dla lepszej gry, jako środka dopingującego. Brał ją dla przyjemności i był od niej uzależniony. Ktoś mógłby powiedzieć, że narkotyki zahamowały jego karierę. To jednak nieprawda. Były one nieodłączną częścią jego kariery. To bardzo smutne, ale Maradona brał je prawdopodobnie tak często, jak pojawiał się na boisku. Czyli często. Nie pomagały terapie, rozmowy z ekspertami, wizyty w szpitalu. Był niereformowalny i ciężko uzależniony. Z nałogu nie udało mu się wykaraskać i towarzyszył mu on w czasie największej sławy. Mimo to nie sprawiał mu większego kłopotu, bo przecież o człowieku, który w swojej karierze strzelił prawie 260 goli, nie można powiedzieć, że kokaina jakoś bardzo przeszkodziła mu w kopaniu piłki.
O jak otyłość
Dla wielu był idolem. Nie ponosił żadnych konsekwencji. Mógł robić wszystko i właśnie tak się zachowywał. Rzeczywiście był na dnie: kokaina i otyłość (prawie 130 kg przy wzroście 167 cm) doprowadziły go do stanu agonalnego. Nadmiernie otyły Maradona w 2004 roku spędził 10 dni w klinice w Argentynie na oddziale intensywnej terapii, mając poważne problemy z sercem i oddychaniem. Potem znalazł się na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego, a następnie wrócił na Kubę na dalsze leczenie. Odchudzony, po operacji zmniejszenia żołądka, w 2005 roku rozpoczął nowy etap życia jako prowadzący – i to z powodzeniem – talk-show w telewizji argentyńskiej. W swoim programie mówił o odnowie, nowym starcie. Zaimponował ludziom szczerością, a audycja biła rekordy popularności. Problemy z wagą jednak wciąż mu towarzyszyły. Miało to związek z latami niezdrowego trybu życia.
P jak polityka i podatki
Politykę Maradona lubił zawsze. Nie krył się z poglądami skrajnie lewicowymi, dlatego politycznie identyfikował się z Hugo Chavezem i Fidelem Castro. W swoim czasie bardzo krytykował również George’a Walkera Busha, którego sposób rządów w USA wyśmiewał w wielu wywiadach dla argentyńskich telewizji. Największą, obok narkotyków, zmorą naszego bohatera są podatki. Włoski fiskus wyliczył, że kwota, którą jest mu dłużny, sięga 40 milionów euro. Diego przez lata nie wracał do Neapolu z obawy przed tamtejszymi urzędnikami. Kiedy już zdecydował się na przyjazd, ci zabrali mu diamentowy kolczyk, zegarki i trzy miliony euro zarobione za udział w programie tanecznym.
R jak ręka Boga
Całe jego życia można zapisać pod jedną datą – 22 czerwca 1986 roku. Wtedy zdobył dwie bramki przeciwko Anglikom. Przy każdej z nich pokazał jedno ze swoich oblicz – oszusta i geniusza. To pierwsze jest bardziej rozbudowane. Jeden z argentyńskich piłkarzy dorzucił piłkę w pole karne, gdzie stał Maradona. Filigranowy zawodnik wyskoczył do piłki. To było prawdopodobnie najbardziej znane dośrodkowanie w historii światowego futbolu i najwspanialsze wykończenie. Popularny „El Pelusa” pokonał bramkarza rywali ręką. Anglicy protestowali. – Wyraźnie widzieliśmy, jak zagrał ręką. Nie rozumiemy, jak sędzia mógł tego nie zauważyć. Widzieliśmy, że on to zrobił – mówił John Barnes, który grał w tamtym spotkaniu. – Dla niego to był czysty gol, a nie zagranie ręką. Mój asystent stwierdził, że nie było faulu, więc ja musiałem uznać tę bramkę – tłumaczył się po latach sędzia. A sam zainteresowany? – To była beznadziejna akcja, jakiś kretyn zagrał mi piłkę na głowę. Mi na główkę. Ja malutki chłop, co miałem zrobić? Może uderzyć z przewrotki? Wystawiłem więc rękę i piłka wpadła do siatki. Rzekłem wtedy, że była to ręka Boga, ale to nieprawda, to była ręka Diego – wspominał po latach.
S jak skandal
Paparazzi towarzyszą gwiazdom. Armando jest gwiazdą pierwszego sortu, więc od wścibskich fotografów często nie mógł się oderwać. W pewnym momencie, kiedy był już wrakiem samego siebie, nie wytrzymał. Mając absolutnie dość obserwujących go paparazzich, wysiadł z samochodu i wyciągnął broń penumatyczną, mierząc w dziennikarzy. Była to co prawda wiatrówka, ale sąd skazał go wtedy na dwa lata więzienia w zawieszeniu. Od tego momentu z reporterami miał na pieńku. Unika wywiadów z nieznanymi redaktorami. Rozmawia tylko z kolegami pracującymi w zaprzyjaźnionych i życzliwych redakcjach.
T jak tatuaże
Jak przystało na prawdziwego twardziela i macho kręcącego się koło mafii, Diego może pochwalić się kilkoma tatuażami w różnych miejscach na ciele. Na przedramionach ma wytatuowane imiona córek, w tym jednej z błędem, co bardzo zdenerwowało jego żonę, która pomyślała, że zrobił to umyślnie. Najbardziej szokuje jednak wizerunek Che Guevary umiejscowiony na ramieniu. Wiąże się to z jego ortodoksyjnymi poglądami politycznymi. Guevara był pisarzem, dowódcą lewicowych oddziałów partyzanckich w Demokratycznej Republice Konga, Kubie, Boliwii i jedną z głównych postaci rewolucji kubańskiej. To, obok Fidela Castro, największy autorytet Maradony.
U jak upadek
Maradona wciąż ma wielomilionową rzeszę zwolenników. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że swoimi posunięciami w ostatnich latach nieco zbezcześcił swoją legendę. Ze stanowiska selekcjonera Argentyny odchodził w niesławie. Potem nie poradził sobie w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie – jak sam przyznał – był na sportowej zsyłce. Ciągle przebąkuje, że chętnie poprowadziłby Napoli. Pewnie wielu kibiców byłoby wniebowziętych, ale wątpliwe, żeby coś takiego miało miejsce. Maradona jako trener jest po prostu słaby.
W jak wariatków
Pod koniec kariery, kiedy staczał się piłkarsko i życiowo, miał rozstrojenia nerwowe. Raz był zadowolony i uśmiechnięty, by po chwili płakać i pogrążać się w depresji. Był wściekły na świat. Próbował coś udowodnić swoim wrogom i znów rozkochać w sobie fanów, to było jednak dość trudne. Nie miał już żadnych argumentów piłkarskich, na boisku był cieniem samego siebie. To zmusiło go do radykalnych ruchów, w pewnym sensie oszalał. Oskarżony o kolejne przestępstwa został wysłany na badania psychiatryczne. Spotkał na nich… Robinsona Cruzoe. – W domu wariatów przywitał mnie uśmiechnięty od ucha do ucha Robinson Cruzoe. Kolega pytał mnie, kim jestem i skąd pochodzę. Odpowiedziałem z dumą, że jestem Diego Maradona. On wyraźnie zawiedziony odparł: „To już będzie was trzech”. Po tym widziałem go tylko raz – żartował Maradona.
Z jak ZSSR
Piłkarze z bloku wschodniego mogą czuć się oszukani podobnie jak Anglicy. Też chodzi o rękę i też mowa tu o Maradonie. Dziwna zbieżność. Jednak od początku. Argentyńczyk po wydarzeniach z 1986 roku długo przepraszał, kajał się i przyznawał do błędu. W jednym z wywiadów przyznał, że obiecuje, iż taki błąd już nigdy się nie powtórzy. Jak to jednak z oszustami bywa, mogą mówić jedno, a robić drugie. Diego właśnie takim kłamczuszkiem się okazał, bo swoimi boskimi rękoma posługiwał się również w meczu podczas turnieju mistrzostw świata 1990 przeciw ZSRR, gdy wybił piłkę z pustej argentyńskiej bramki.