Na tę rywalizację Poznań czekał 25 lat. Unikatowe w skali świata derby, podczas których kibice dwóch drużyn z jednego miasta zasiadają razem na trybunach, aby dopingować swoich ulubieńców. Dziś górą był Lech. Jak przebiegało to spotkanie?
Lech jaki jest, każdy widzi. Drużyna Dariusza Żurawia zaliczyła lekki falstart, notując dwa remisy i jedną porażkę, ale nawet największy pesymista nie zakłada chyba, że „Pyry” będą ligowym chłopcem do bicia. Trener przeżywa jeszcze bolesne rozstanie z Kamilem Jóźwiakiem (który urodził się trzy lata po ostatnich derbach!), ale w roli pocieszyciela odnalazł się znakomicie Jan Sykora.
Warta nie zaczyna sezonu w sposób wymarzony. Na razie udało jej się uciułać jeden punkt. Wiadomo było, że ten beniaminek nie będzie rewelacją rozgrywek, która do ligi wchodzi jak po swoje. Przed „Królową Poznania” mozolna, bolesna walka o utrzymanie, na którą wydaje się gotowa. Warta nie jest potentatem, więc na rynku transferowym nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek „ślepe strzały”. Pozyskuje ambitnych, młodych zawodników, którzy mają coś do udowodnienia na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Przykładem takiego gracza jest chociażby Jan Grzesik.
Coach Bednarek
Wiele mówiło się o nie najwyższym kunszcie bramkarskim Filipa Bednarka. Sam piłkarz lubi się chwalić wieloma kursami samokształcenia, które ukończył. Złośliwi powiedzą, że gdyby tak samo motywował się nie tylko na derby, to Lech miałby 34 czyste konta w sezonie. Bednarek popisał się kapitalną obroną strzału Trałki z pierwszych minut spotkania. Całą pierwszą połowę był na posterunku i nawet kiedy Janicki próbował wykorzystać piętę achillesową Lecha, tj. stałe fragmenty gry, pewnie obronił strzał, który wynikł z zamieszania. Jeden mecz bramkarza nie czyni, więc lechici nadal nie mogą czuć pełnego komfortu, jeżeli chodzi o obsadę bramki.
„Powiedz stary, gdzieś ty był”
Łukasz Trałka wrócił na Bułgarską po roku. Dla wieloletniego kapitana „Kolejorza” powrót do domu na pewno był wydarzeniem symbolicznym. Mimo że w zielonej koszulce, widać było zaangażowanie z dawnych lat. To on mógł ukąsić Lecha już w pierwszych minutach meczu. Całą pierwszą połowę doświadczony zawodnik dwoił się i troił, aby przechylić szalę na korzyść Warty, tak jakby czuł, że na Bułgarskiej ma coś jeszcze do udowodnienia. Również w defensywie Trałka był nie do przejścia. To głównie dzięki jego interwencjom udało się zachować czyste konto. Był na tyle zaangażowany, że jeden ze stałych fragmentów obronił kluczową dla mężczyzny częścią ciała. Niestety przemotywowanie sprawiło, że w 90. minucie zagrał ręką i sprokurował rzut karny.
„Na trybunach śpiew, na boisku walka”
Mimo że warciarze żyją w zgodzie z lechitami, na boisku widać było, że piłkarze „Królowej Poznania” dają z siebie więcej niż zwykle, czego nie można było powiedzieć o lechitach. W pierwszej połowie szczególne zaangażowanie prezentowali Grzesik i Trałka. Były ełkaesiak swoimi rajdami ofensywnymi raz po raz stwarzał zagrożenie pod bramką Bednarka. Trałka zaś swoimi strzałami z dystansu i mądrym ustawianiem się w polu karnym przy stałych fragmentach gry raz po raz zmuszał Filipa Bednarka do interwencji.
W grze drużyny Piotra Tworka widać było, że mają pomysł na Lecha i wcale nie przyjechali w roli chłopców do bicia. Rozegranie piłki po ziemi, kreatywni skrzydłowi często schodzący do środka (ciekawe, czy była już kiedyś taka drużyna w ekstraklasie i co się z nią ostatecznie stało?). Co znamienne, całą pierwszą połowę to Warta była w natarciu i jeżeli cokolwiek groźnego działo się pod bramką drużyny występującej na zielono, było to spowodowane błędami wynikającymi z braku ogrania na najwyższym poziomie rozgrywkowym.
Po stronie Lecha wyróżnić zaś należy Puchacza i Skórasia. Młodzi zawodnicy, którzy najlepiej czują się w bocznych strefach boiska, cały czas próbowali ciągnąć poznańską lokomotywę do przodu. Ostatecznie lechitów po prezencie od obrony Warty na prowadzenie wyprowadzić miał Dani Ramirez. Bramka po interwencji VAR-u nie została uznana z powodu spalonego. Jeżeli trzeba byłoby opisać pierwszą połowę Lecha jednym słowem, na usta ciśnie się tylko jedno – przeciętność. Kolejny raz słabe zawody zagrał Filip Marchwiński. Oprócz nieuznanej bramki nie pomagał również Ramirez. Znany ze swojego „magic touch” Hiszpan nie wyróżnił się niczym specjalnym. Najsłabsza jak do tej pory pierwsza połowa w wykonaniu Lecha.
Warta w drugiej połowie dała się nieco stłamsić Lechowi, piłkarze trenera Tworka głównie kontrowali i przerywali ofensywne zapędy swoich przeciwników, co nie oznacza, że nie mieli swoich szans. Jak na beniaminka zagrali niezwykle ambitnie i dojrzale. Aż do felernej 90. minuty.
Wszystko, co dobre w Lechu, zaczęło się od zmian Marchwiński – Tiba, Sykora – Kamiński. Portugalczyk wniósł trochę kolorytu do bezbarwnej drugiej linii poznaniaków. Przez 90 minut gry w Poznaniu nie układało się nic, więc były lechita Łukasz Trałka pomógł w 90. minucie, zagrywając ręką w polu karnym, co sprokurowało „jedenastkę”, którą na gola zamienił Moder.
Pojedynek kontekstów
Rzadko zdarzają się mecze pełne tak wielu kontekstów. Stanęli naprzeciwko siebie wychowanek Warty – Moder, w barwach Lecha oraz legenda Lecha, Łukasz Trałka, w barwach Warty. Po przeciwnych stronach mierzyło się ze sobą dwóch byłych ełkaesiaków, gwiazda ligi Ramirez i mający zadatki na solidnego ligowca Grzesik. Na pole walki, żeby zmierzyć się z ligowym potentatem, którego jeden z największych talentów jest wyceniany na 10 milionów euro (czyli mniej, niż wynosi budżet Warty), przyjechała jeszcze niedawno stojąca na skraju upadku Warta. Z pojedynku zwycięsko wyszedł Lech, co tylko oznacza, że pragmatyzm jest czasami lepszy od romantyzmu.
Duży ból głowy
Nowi piłkarze Lecha nie zaprezentowali się tak, jak można się było spodziewać po wzmocnieniach. Kaczarawa zmarnował sytuację, w której trafiłby zawodnik b-klasowy, Awad i jego próby wymuszenia fauli były irytujące. Jedynie Kravetz próbował momentami szarpać, wrzucać piłki w pole karne. Dariusz Żuraw, którego Lech wciąż walczy na trzech frontach, musi odczuwać duży ból głowy. Oto bowiem żaden z nowych zawodników nie wnosi praktycznie nic do gry „Kolejorza”.
Jeżeli chodzi o Lecha, wiadomo, że mimo zwycięstwa z taką grą nie ma czego szukać w Lidze Europy czy w topie ekstraklasy, natomiast dla Warty mimo porażki tli się jakaś iskierka nadziei na wyniszczającą walkę o utrzymanie. Dziś sprawiedliwym rozstrzygnięciem byłby remis.