Dariusz Klacza to jeden z bardziej interesujących trenerów w województwie śląskim. Jeszcze pół roku temu z powodzeniem prowadził czwartoligową Unię Dąbrowa Górnicza, a gdy zatrudniono go w grającym poziom wyżej Rekordzie Bielsko-Biała, już w pierwszym sezonie wywalczył awans na szczebel centralny. Początki nie są tam jednak dla bielszczan łatwe – w pierwszych sześciu kolejkach wygrali zaledwie raz.
- Co Dariusz Klacza powiedział podczas pierwszego spotkania z piłkarzami Rekordu?
- Czy beniaminek zderzył się z drugoligową rzeczywistością? Jak duży jest przeskok?
- Dlaczego Tomasz Nowak będzie kiedyś świetnym trenerem?
Dawid Dreszer (iGol.pl): Zacznę od czegoś przyjemniejszego. Czy ten poprzedni sezon był najintensywniejszym w Pana dotychczasowej karierze trenerskiej?
Dariusz Klacza (trener Rekordu Bielsko-Biała): Zdecydowanie. Po raz pierwszy w swojej karierze trenerskiej, umówmy się – bardziej przygodzie – miałem do czynienia z zawodnikami na poziomie profesjonalnym lub półprofesjonalnym. Z zawodnikami o określonych przejściach – złych i dobrych. To bardzo ciekawa misja.
Musiałem przekonać tych piłkarzy do swojej filozofii, a najpierw przekonać do niej w ogóle włodarzy klubu, na czele z prezesem Szymurą. Żebyśmy mówili jednym głosem, wierzyli w projekt, a przede wszystkim tworzyli go wspólnie. Wiedziałem, że dopiero wtedy będzie można mówić o jakimś pozytywnym efekcie, który u nas wystąpił bardzo szybko – w postaci awansu na szczebel centralny.
Wcześniej prowadził Pan czwartoligową Unię Dąbrowa Górnicza. Ten przeskok był bardzo duży?
To już jest trochę praca na cały etat. Zespoły są bogatsze, mocniejsze kadrowo, mają lepszą infrastrukturę. O wiele wyższy poziom, choć nie chcę tutaj umniejszać poziomowi 4. ligi, bo teraz coraz więcej projektów idzie tam w stronę zawodowstwa. Ja zawsze też powtarzam – to, że pracowałem w 4. lidze, nie umniejsza mi tego, by pracować na pewnym wysokim poziomie i zarażać profesjonalizmem.
Myślę, że to właśnie dzięki dobrej pracy na poziomie 4. ligi było mi dane w ogóle otrzymać szansę w takim projekcie, jakim jest Rekord Bielsko-Biała. Jeśli chodzi o kolejne różnice, to na pewno intensywność gry. Mówię tutaj o graniu piłką, bieganiu, zachowaniu w poszczególnych fazach. Wszystko jest dużo bardziej poukładane. Zdarzało się, że w czwartoligowych zespołach w grę wchodził przypadek. Na wyższych szczeblach, przynajmniej według moich obserwacji, ten przypadek jest ograniczony do minimum. Dlatego trzeba się bronić po prostu pracą.
Za Wami sześć meczów w Betclic 2. lidze – zwycięstwo, remis i aż cztery porażki. Nie ma Pan wrażenia, że trochę zderzyliście się z tą ligą? Przynajmniej pod względem wyników.
Patrząc tylko na tabelę, na pewno tak. Ale o takim zderzeniu mógłbym mówić, gdybyśmy każde spotkanie przegrywali wysoko, choć oczywiście porażka jedną bramką także punktów nie daje. Poza meczem z Polonią Bytom, która ma bardzo silny zespół, Rekord nie dostał żadnego lania. Byliśmy bardzo bliscy wygrania z Resovią (prowadząc 2:0) i rezerwami Zagłębia Lubin (prowadząc 3:0). Trochę takiego doświadczenia i naszego – nie tylko piłkarzy – nastawienia, że w ciągu kilku, kilkunastu minut może się zdarzyć wszystko. To sprawiłoby, że dziś mielibyśmy tych punktów więcej.
Trzeba też powiedzieć o bardzo dobrym meczu, który mój zespół rozegrał z Zagłębiem Sosnowiec. Jeślibyśmy wygrali dwa spotkania z tych, które wymieniłem, a jedno na przykład zremisowali, to nie byłoby to żadną ujmą dla przeciwnika, biorąc pod uwagę to, co działo się na boisku. Rekord punktowo wyglądałby dziś o wiele lepiej. Jestem przekonany, że obraliśmy dobry kierunek. Idziemy w dobrą stronę i za chwilę ten zespół zacznie punktować, bo jesteśmy powtarzalni i wierzymy w to, co robimy.
Obserwując Wasze spotkania – z Resovią, rezerwami Zagłębia, a nawet Polonią Bytom – można dojść do wniosku, że miewacie problemy z grą w drugich połowach. To wynika, tak jak Pan mówi, tylko z tego braku doświadczenia? A może na przykład piłkarze nie są gotowi do gry na takiej intensywności przez całe 90 minut? W końcu to dla nich też pewien przeskok.
Jeśli chodzi o te drugie połowy, to co bym dzisiaj nie powiedział na minus dla mojego zespołu, w pewien sposób mogłoby być prawdą. Mowa tutaj o pewnej intensywności, bo nie możemy patrzeć wyłącznie na pracę, którą wykonujemy my. Musimy patrzeć też na to, że jest w tym wszystkim przeciwnik, który w pewien sposób odbiega intensywnością od zespołów trzecioligowych. Oczywiście z całym szacunkiem do nich, ale faktycznie, na szczeblu centralnym drużyny są bardziej intensywne.
Mowa też trochę o taktyce, którą wspólnie tworzymy. Tak jak powiedziałem na pierwszej konferencji, po meczu w Chojnicach – Rekord nie zmieni swojego grania. Będzie chciał grać wysoko. Nie będzie chciał tylko bronić własnej bramki i czerpać z szybkiego ataku. Rekord ma być jakiś, mieć pewne DNA, które kibic widzi wychodząc po naszym meczu. Jestem przekonany, że wierzą w to także piłkarze, bo jest to przyjemne granie dla nich.
W tych pierwszych kolejkach, poza Olimpią Grudziądz i rezerwami Zagłębia, mierzyliśmy się z samymi czołowymi na ten moment zespołami. Składa się więc na to wiele czynników. Nie możemy zamykać się na jeden, bo łatwo zgonić na mental. Łatwo powiedzieć, że zbieramy pewnego rodzaju frycowe. Nas wcale nie interesuje takie ułatwianie sprawy. Wszyscy w Rekordzie szukamy teraz aspektów, które można poprawić i które pozwolą nam wygrywać.
W tych pierwszych sześciu kolejkach straciliście aż piętnaście goli – więcej stracił tylko Hutnik Kraków, który raz przyjął piątkę od Jastrzębia, raz siódemkę od Wieczystej. Czy defensywa to aktualnie Wasza największa bolączka?
Patrzymy bardziej globalnie na złe rzeczy w naszej grze, bo w tej lidze, będąc beniaminkiem, trzeba grać na poziomie doskonałym. Ta liga po prostu nie bierze jeńców. Nie chcę tutaj uderzać indywidualnie w moją linię obrony, bo to byłoby nieuczciwe. Tak samo, gdybym powiedział, że jeden z bramkarzy wpuścił określoną liczbę goli.
Chcemy być w tym wszystkim razem. Taka jest nasza filozofia, nasz model gry. Jeśli atakujemy, to atakujemy wszyscy razem. Tak samo jest z bronieniem. Nieuczciwe byłoby mówienie, że to, co straciliśmy, jest tylko winą obrońców i bramkarza, a gole zdobyte – zasługą zawodników ofensywnych. To mijałoby się z prawdą, którą od roku tworzymy razem w Rekordzie.
Rozmawiając ostatnio z trenerem Pędziałkiem, zapytałem o największą siłę jego zespołu. Zapytam o to także Pana – oczywiście w kontekście Rekordu. Co Was wyróżnia na tle przeciwników i pozwala, mimo wszystko, z optymizmem patrzeć w przyszłość?
Myślę, że wiara w to, co robimy. I to nie jest tylko wiara zespołu w rozwiązania, które zaproponował sztab, ale wiara zarządu w to, co widzi. A widzi, jak rośniemy jako drużyna. My naprawdę szybko się uczymy, o czym może nie świadczą do końca te ostatnie wyniki. Ale potrafimy posługiwać się w swoim języku, nie do końca wszystkim znanym. Jest to język cenzuralny – zaznaczam. Naprawdę bardzo mocno w to wierzymy i idziemy w jedną stronę.
Tak jak powiedziałem wcześniej, razem jesteśmy w ataku, razem jesteśmy w obronie, razem te bramki tracimy, wygrywamy i przegrywamy. Razem świętujemy, razem się kłócimy, ale tylko po to, żeby znaleźć wspólną drogę, przyczyny porażek, straconych bramek, a nawet tych strzelonych. Ważna jest bowiem powtarzalność. To było naszą ogromną siłą już w 3. lidze, gdzie pomimo pewnych potknięć, nie zwątpiliśmy i to nam przyniosło pożądany efekt. To taka myśl, że nawet jeśli dzisiaj jest gorzej, to jutro będzie lepiej – razem.
Chciałbym teraz porozmawiać bardziej o Panu. W podcaście „Jak uczyć futbolu” polecał Pan dwie książki: o Jurgenie Kloppie i o Mauricio Pochettino. Ci trenerzy to takie dwa główne źródła Pańskiej inspiracji?
Inspiracje można znaleźć wszędzie. Ja bardzo często opowiadam zawodnikom o inspiracjach z mojej firmy, która kompletnie nie jest związana z futbolem. Inspiracje można zaczerpnąć z jakichś sytuacji rodzinnych, na ulicy, w telewizji, w podcastach na szkoleniach – po prostu wszędzie.
Faktycznie, jeśli chodzi o Kloppa to jest to bardzo nietuzinkowa postać. Wziąłem od niego ten gegenpressing, czyli takie nieustanne bieganie, intensywność, nieustanne zamykanie i odbieranie piłki, wszystko na takiej fajnej energii. Taką energię zawsze można było od Jurgena Kloppa wyczuć po strzelonych bramkach. To była taka euforia. Chciałbym, żeby panowała ona także w moim zespole.
A Mauricio Pochettino? Bardzo dobry warsztat, ogromne doświadczenie, zarządzanie ludźmi. To są trochę dwa inne style zarządzania, ale również można było coś z tego wyciągnąć. Czasami jedno zdanie w książce może zmienić ciebie jako człowieka, jako trenera. Warto tego zdania lub takiej sytuacji szukać wszędzie.
A jeśli miałby Pan poszukać na polskim gruncie, historycznym lub teraźniejszym, takiego trenera, który Pana szczególnie inspiruje, kto by to był?
Jeśli miałbym zamknąć inspiracje w jednym szkoleniowcu, to nie mógłbym tego zrobić. Nie będę tutaj oryginalny, ale na pewno Marek Papszun – pod względem wiedzy, systemu 3-4-3, zasad i metodologii. Trener Magiera i jego podejście do zawodników. Uważam, że te kompetencje miękkie są również moim dużym atutem. Poznałem je u śp. profesora Tadeusza Hucińskiego, który pokazywał nam (trenerom), jak zarządzać sobą, jak zarządzać drugą osobą, jak zawodnika upodmiotawiać, a nie uprzedmiotawiać.
Nie chciałbym nikogo pominąć. Na pewno też mój kolega Dawid Szwarga, ale i trenerzy mniej znani. Trener Wojciech Białek, z którym pracowałem w Dąbrowie Górniczej. Trenerzy Gustaw Cyankiewicz i Marcin Moruś, którzy są ze mną w sztabie. Koledzy trenerzy, których poznałem w Bielsku – Dariusz Rucki, Jakub Korba, Kacper Szymala. A także wielu innych, od których można było wiele zaczerpnąć, żeby teraz pracować na całkiem ciekawym poziomie i być, o ile się nie mylę, jednym z pięćdziesięciu kilku najwyżej pracujących trenerów w Polsce.
Zostając poniekąd przy tych kompetencjach miękkich, wśród książek, które jeszcze Pan polecił, były takie o tematyce pedagogicznej. Da się zauważyć, że to dla Pana bardzo ważna kwestia.
Zdecydowanie. Wchodząc do Rekordu Bielsko-Biała, zastanawiałem się, jakie zdanie powiedzieć na początku zawodnikom. Jak ma przekonać ich do siebie czwartoligowy trener, który wchodzi do zespołu grającego poziom wyżej i zastępuje na stanowisku świetnie pracującego wcześniej Dariusza Mrózka. Powiedziałem takie zdanie, które do dzisiaj ze mną jest i zawodnicy je powtarzają – że zrobię wszystko, aby piłkarze, których zastałem w szatni, poczuli się najważniejsi w klubie. Myślę, że w pewien sposób mi się to udało. Zaufanie, którym obdarzyli mnie zawodnicy, sprawiło, że jesteśmy w tym miejscu.
Jest Pan trenerem młodym, który w swojej drużynie ma kilku doświadczonych zawodników, w tym jednego starszego. Jak przebiega współpraca w grupie, gdy te różnice wiekowe są niewielkie lub nie ma ich wcale? Trudno jest zbudować autorytet?
Myślę, że autorytet buduje się wiedzą, rozumieniem drugiej osoby, takim momentem, w którym trzeba wejść i zareagować. To nie zawsze są reakcje dobre, w których chwalisz i wspierasz. Czasami trzeba też w cudzysłowie złapać kogoś za szyję. Jeśli chodzi tutaj o moją współpracę z doświadczonymi zawodnikami, na czele z Tomkiem Nowakiem, bo on niewątpliwie jest ikoną naszego zespołu, to od początku zasady były jasne.
Do każdego podchodzimy w równy sposób, ale też liczymy się ze zdaniem każdego. Jeśli ktoś jest w stanie wyrazić swoje niezadowolenie, to nigdy nie ma ataku, tylko zawsze jest rozmowa, często na argumenty – co poprawić, co zmienić. Ja musiałem być, nie chcę powiedzieć kameleonem, ale taką osobą, która musi płynnie dostosować się do nowej nowej grupy zawodników. Zawodników z mocnym ego, ze swoimi przekonaniami, ale też z dużymi umiejętnościami. Zawodników wiedzących, w jakim klubie są. Musiałem ich przekonać, że jestem w stanie dać im pole do rozwoju.
Uważam, że jeśli jesteś dla każdego równy, każdemu wpłacasz coś na te konto emocjonalne, budujesz relację, choć oczywiście nie każdy ma taką potrzebę, to jest to zdrowe. Wtedy można z tego konta trochę wypłacać, gdy przychodzi gorszy moment. Z każdym zawodnikiem w szatni łączy mnie jedna rzecz – chcemy po prostu wygrywać. Jeśli robimy wszystko, by iść w tym kierunku, to cały czas nas coś łączy. Zachęcam i pilnuję tego, żeby dobrze pracować, a w trudnych momentach zamykać pewne tematy i szukać jakiegoś argumentu do odbicia się.
Gdy rozmawiałem w kwietniu z Tomaszem Nowakiem, mówił, że chce w przyszłości zostać trenerem. Ma już nawet licencję trenerską UEFA B. Zdarza się czasem, że siadacie i wspólnie analizujecie grę?
Kompetencje twarde – środki treningowe, zachowania w tych środkach – Tomek ma na bardzo wysokim poziomie. Często podpowiada z takiego praktycznego punktu widzenia: trenerze, myślę, że to zadziałałoby lepiej. Weryfikujemy to szybko i ewentualnie zmieniamy. Zawsze korzystamy z porady. Nie chodzi tutaj tylko o Tomka, który głośno mówi, że chce być trenerem, a to moim zdaniem bardzo dobry kierunek dla niego.
Jesteśmy otwarci na komunikaty każdego zawodnika, który nie czuje danego środka treningowego lub w jego obrębie chce zrobić coś więcej. Wyszedł temat Tomka, bo ma niesamowity dar wspierania młodych piłkarzy. Bardzo często z nimi rozmawia, zostaje po treningu. Jeżeli w jakiejś grze trzeba stanąć po stronie młodego, to zawsze pierwszy jest Tomek. Ma ogromny potencjał. W niedalekiej przyszłości może zostać bardzo dobrym trenerem.
Jest Pan pod wrażeniem, że zawodnik w tym wieku jest w stanie grać na takiej intensywności?
Może to będzie dziwne, ale nie jestem pod wrażeniem. Na co dzień spotykam się u Tomka z ogromnym profesjonalizmem. To czołowy zawodnik naszego zespołu pod względem dbania o siebie. Nie chcę nikomu zabierać, ale Tomek to najwyższy poziom. Jako jeden z pierwszych przyjeżdża do klubu, pojawia się u fizjoterapeutów. Po treningu jako jeden z pierwszych idzie na odnowę. Nie jest to dziełem przypadku. I nie wynika to z upływu lat, tylko towarzyszyło mu to przez całą karierę – bo czasem o tym rozmawiamy. To krystalicznie profesjonalne podejście. To główny powód, dla którego Tomek utrzymuje się na tym poziomie i na tak dobrej intensywności, nie tylko motorycznej, ale także taktycznej.
Tomasz Nowak: Myślę, że bez problemu mógłbym grać jeszcze nawet na zapleczu ekstraklasy (WYWIAD)
Mamy końcówkę sierpnia, część drugoligowych klubów zapowiada jeszcze transfery. Wasza kadra jest już zamknięta?
Szczerze, nie. Szukamy jeszcze kilku wzmocnień, chcemy podkręcić trochę rywalizację w zespole. To nie jest tak, że ta rywalizacja zawsze jest na poziomie najwyższym, bo tak jest stworzony środek treningowy i takie jest podejście zawodników. Zawsze można jeszcze bardziej ją podkręcić. Uważam, że nowe twarze, nad którymi pracujemy, spowodują, że ta rywalizacja się naturalnie zwiększy. Głęboko wierzę, że jeśli będzie ona duża, to wniesie nas to na wyższy poziom. A jeśli wniesie nas to na wyższy poziom, może przestaniemy tracić bramki, zaczniemy ich więcej strzelać. Wszystko dla dobra klubu i tego, żeby piąć się w górę tabeli. Bo uważam, że swoją pracą nie zasługujemy na bycie w miejscu, w którym aktualnie jesteśmy.
A z tych dotychczasowych ruchów jest Pan zadowolony, czy jest pewien niedosyt?
Jeśli podejdziemy czysto liczbowo do zawodników, których sprowadziliśmy, można mówić o jakimś niedosycie. Ale tak dogłębnie sprawdziliśmy statystyki i zasięgaliśmy języka po całej Polsce, że jesteśmy pewni, że te ruchy transferowe są trafione. Janek Ciućka już strzela. To jest nasz wychowanek, który wrócił na wypożyczenie do nas z Górnika Zabrze. Jest Mateusz Klichowicz, który wykręcał niesamowite liczby w Wiśle Puławy. Widać, że fizycznie wraca, a bramki u niego to kwestia czasu.
Dalej jest Kuba Ryś. Zawodnik z Górnika Polkowice, młody, odpowiedzialnie wprowadzany. Jest głodny gry, a ja jestem przekonany, że za chwilę nie odda składu. W końcu Nikita Kholodov, rocznik 2006, trenujący wcześniej z pierwszym zespołem GKS-u Katowice. Póki co, jeszcze bez debiutu, ale grający prawie wszystko w zespole rezerw. Potencjał w nim jest i może za chwilę będziemy z niego więcej czerpać. Będę bronił chłopaków i zapewniał, że są to naprawdę wzmocnienia. Bramki i asysty to tylko kwestia czasu.
Na koniec zapytam, jaki jest Pana osobisty cel na ten sezon? Utrzymanie?
Stawiam cele krótkoterminowe, wygraną w każdym kolejnym spotkaniu. W ankiecie pomeczowej cieszę się, jak słyszę od zawodników, że nic ich na boisku nie zaskoczyło. Wtedy wiem, że byliśmy dobrze przygotowani. Wierzę w ten zespół i wiem, że będziemy wygrywać. Nie znałem wcześniej realiów drugoligowych, dlatego trudno mi było określić cel. Patrzymy krótkoterminowo. Jeśli wrócimy do kolejnego wywiadu, na przykład zimą, i będziemy w zupełnie innym miejscu, dalej będę mówił o każdym o kolejnym meczu i tych małych celach – bo małe cele budują duże.