Czy Pogoni brakuje mentalności zwycięzców?


Szczecińska drużyna "pali się" przed kluczowymi meczami. Jak temu zaradzić?

3 kwietnia 2019 Czy Pogoni brakuje mentalności zwycięzców?
Krzysztof Porębski / PressFocus

Wiara! Jedność! Pogoń! Te trzy słowa są wykrzykiwane przez zawodników szczecińskiej drużyny przed każdym meczem. Podopiecznym Kosty Runjaica nie można odmówić, że stanowią na boisku jedność i z całych sił walczą za Pogoń. Wydaje się jednak, że czasem miewają kłopoty z wiarą w to, że mogą namieszać w walce o czołowe lokaty. Szczecinianie mieli w tym sezonie kilka momentów, w których zbliżali się do podium, jednak w kluczowych spotkaniach całkowicie zawodzili. Wiele wskazuje na to, że problem leży w mentalności. Bo mecze wygrywa się nie tylko nogami, ale też – albo przede wszystkim – głową.


Udostępnij na Udostępnij na

Pogoń to wizytówka Szczecina, jedyny zachodniopomorski klub występujący na najwyższym poziomie rozgrywkowym. W mieście nie ma poważnych konkurentów, w związku z czym ogniskuje uwagę wszystkich zainteresowanych sportem mieszkańców. W niemal 71-letniej historii „Portowcy” mieli chwile chwały, ale i bolesne upadki. Najbardziej kibiców z Grodu Gryfa męczy jednak fakt, że ich ukochany klub wciąż nie zdobył mistrzostwa Polski. Kolejne pokolenia fanów z wytęsknieniem czekają, aż w gablocie stanie upragnione trofeum.

Brak tytułów może wprawiać w kompleksy. Przede wszystkim kibiców, którzy nie mają sposobności, aby szczycić się błyszczącym pucharem czy paterą. W pewnym stopniu oddziałuje to także na piłkarzy, którzy przychodząc do klubu, nie mają zaszczepionej mentalności zwycięzcy, o której tak wiele mówi się w kontekście najlepszych zespołów świata. Bogata i pełna sukcesów historia wielokrotnie stanowi punkt odniesienia, jest katalizatorem działań obecnych pokoleń zawodników, którzy nie chcą dopuścić do tego, aby być zapamiętani jako ci, którzy przerwali pasmo sukcesów. W Pogoni ktoś te sukcesy musi w końcu zapoczątkować!

Grudniowa szansa

Lato było dla Pogoni czasem straconym. Nie czarujmy się – w ośmiu na dziesięć innych zespołach Lotto Ekstraklasy trener Runjaic straciłby pracę. W Szczecinie wytrzymali jednak presję i pozostawili szkoleniowca na stanowisku. Już we wrześniu okazało się, że była to słuszna decyzja, „Granatowo-bordowi” zaczęli bowiem grać na miarę oczekiwań. Po udanej rundzie jesiennej (zakończonej efektownym 2:1 z Legią) szczecinianie zaczęli „kręcić się” w pobliżu miejsc dających przepustkę do europejskich pucharów. Po 16. kolejce plasowali się na szóstej lokacie w tabeli. Ich strata do trzeciej Jagiellonii wynosiła jednak zaledwie trzy punkty.

3 grudnia „Portowcy” zamykali 17. serię gier, mierząc się na wyjeździe z Piastem Gliwice, który znajdował się miejsce wyżej, miał także jedno „oczko” więcej. Szczecińscy kibice coraz mocniej popuszczali wodze fantazji, snuli ambitne plany i marzyli o zbliżeniu się do podium. Podczas poprzedniej potyczki (z Miedzią Legnica) na trybunach zaintonowano nawet „Wielka Pogoń o mistrza gra” – przyśpiewkę, której nie słyszano tutaj od wielu lat.

Tak było mniej więcej do godziny 18:10. O tej porze Tomasz Jodłowiec otworzył wynik meczu, w którym ekipa Kosty Runjaica nie przypominała siebie. Piłkarze grali apatycznie, bez pomysłu, kilku z nich wyglądało jak ciała obce wszczepione do innego organizmu. Bezproduktywny był Buksa, obrona dawała się ogrywać jak dzieci. Skończyło się na 0:3 i czerwonej kartce dla Łukasza Załuski, który również nie zagrał jak Łukasz Załuska.

Rzeczone spotkanie odbyło się po listopadowej przerwie na mecze międzypaństwowe, którą gracze Pogoni bardzo uczciwie przepracowali. Nic nie wskazywało na to, że w Gliwicach zostaną wręcz wgnieceni w ziemię. Niestety presja okazała się zbyt duża, spętała nogi zawodnikom z Pomorza Zachodniego. Po końcowym gwizdku na twarzach piłkarzy widać było ogromne rozczarowanie. Wiedzieli oni, że zmarnowali doskonałą okazję, aby nawiązać walkę z najlepszymi.

Zabrakło koncentracji, umiejętności wyłączenia się z całego zgiełku i skupienia wyłącznie na swoim celu, którym były trzy punkty zdobyte na Górnym Śląsku. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni.

W marcu jak w garncu

Trzeci miesiąc bieżącego roku zaczął się dla Pogoni od zwycięstwa w Krakowie. Zwycięstwa jednak elektryzującego, takiego, po którym nie można było czuć się w pełni zadowolonym. Jak bowiem można mówić o zadowoleniu, gdy zespół traci dwie bramki w dwie minuty i trzybramkowe prowadzenie zamienia się w kruchą przewagę jednego gola?

Kosta Runjaic doskonale zna swoją drużynę. Niemiecki trener prawdopodobnie wyczuł, że jego piłkarze są coraz bardziej rozluźnieni i przy wyniku 3:0 zaczynają lekceważyć rywala. Zareagował błyskawicznie. Krzyczał do swoich podopiecznych tak głośno, jak tylko mógł, nerwowo gestykulował rękoma, nakazywał im grać na pełnym skupieniu. Pomimo tego Pogoń – jak napisaliśmy wyżej – straciła jeszcze dwa gole. Końcówka meczu w Krakowie powinna być sygnałem ostrzegawczym dla kibiców „Granatowo-bordowych”. Zwycięstwo na trudnym terenie przysłoniło jednak fanom nerwówkę w ostatnich minutach.

Tydzień później w Szczecinie odbyło się wyjątkowe spotkanie. Stadion, który służył kibicom i piłkarzom przez długie lata, doczekał się podjęcia decyzji o modernizacji. Rozpoczęła się ona dzień po meczu z Zagłębiem Lubin, dlatego ta potyczka miała specyficzny, sentymentalny charakter. Odczuwali to też piłkarze, którzy zgodnie podkreślali, że zdają sobie sprawę z wagi tej konfrontacji. Niezwykłości temu pojedynkowi dodawał również fakt, że wszystkie bilety zostały sprzedane. Każdy chciał zobaczyć na własne oczy, jak „Portowcy” po raz ostatni mierzą się z rywalem na stadionie w dotychczasowej formie.

Wyniki innych spotkań w tej kolejce sprzyjały Pogoni. Lech przegrał z Miedzią, Jagiellonia okazała się gorsza od Śląska Wrocław. Po raz kolejny pojawiła się więc szansa, aby wskoczyć na czwartą lokatę w tabeli. Ogromna presja, ogromne oczekiwania, ogromne wyzwanie. Zbyt ogromne. Szczecinianie znów nie udźwignęli ciężaru gatunkowego tej potyczki. Lubinianie nie zagrali kosmicznie, byli po prostu solidni. Gospodarze zaprezentowali natomiast festiwal bezradności, głupich błędów i braku jakiejkolwiek koncepcji. Zabrakło chłodnej głowy, spokojnych pierwszych minut, wybadania rywala, aby następnie zadać mu celny cios.

W marcu jak w garncu – mówimy tak często w odniesieniu do aury w pierwszym wiosennym miesiącu. To powiedzenie można jednak odnieść również do formy Pogoni, która była sinusoidalna. Genialne 70 minut w Krakowie, później tragiczne 20, cały beznadziejny mecz z Zagłębiem, bardzo poprawny w Płocku, a na zakończenie miesiąca trudna do oceny rywalizacja z Jagiellonią, w której szczecinianie byli dużo lepsi, ale kulało u nich wykończenie akcji.

W środowy wieczór „Portowcy” będą mieli doskonałą szansę na to, aby udowodnić, że wyciągają wnioski i stają się coraz bardziej odporni psychicznie. Potyczka z Lechem to zawsze wyjątkowe wydarzenie dla kibiców ze Szczecina. Oczekiwania znów będą więc gigantyczne. Czy ekipa Kosty Runjaica im sprosta? Przekonamy się niebawem.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze