Czerwone kartki na wesoło


27 czerwca 2015 Czerwone kartki na wesoło

Piłka nożna to nie tylko piękne bramki, efektowne zwody czy wielkie emocje. Raz na jakiś czas kibice najpopularniejszego sportu na świecie, oglądając mecz, mogą się również trochę pośmiać. Zwłaszcza gdy główni aktorzy futbolowego spektaklu zechcą w dość niekonwencjonalny sposób zakończyć w nim swój udział. Oto krótki przegląd kilku najgłupszych sytuacji, po których zawodnicy zostali ukarani czerwonymi kartkami. 


Udostępnij na Udostępnij na

Gonzalo Jara (Chile) vs Edinson Cavani (Urugwaj); Euzebiusz Smolarek (Polonia Warszawa) vs Manuel Arboleda (Lech Poznań)

Mamy tu na myśli przede wszystkim sytuację, której byliśmy świadkiem raptem kilka dni temu, podczas ćwierćfinałowego starcia Copa America 2015 pomiędzy reprezentacją Chile a obrońcami trofeum – Urugwajem. Otóż w 63. minucie gry, kiedy na tablicy wyników widniał rezultat 0:0, obrońca gospodarzy turnieju Gonzalo Jara postanowił w dość niekonwencjonalny sposób sprowokować mającego już na swoim koncie żółtą kartkę napastnika Urusów, Edinsona Cavaniego. Prawy obrońca drużyny Jorge Sampaoliego bezceremonialnie włożył przeciwnikowi palec… między pośladki. Napastnikowi Paris-Saint Germain nie spodobały się te „pieszczoty” i w ramach rewanżu delikatnie spoliczkował Jarę. Ten zaś upadł teatralnie na murawę, co skończyło się drugim żółtym kartonikiem dla Cavaniego, czego konsekwencją było oczywiście usunięcie go z boiska.

Osłabiony Urugwaj stracił kilkanaście minut później bramkę i odpadł z południowoamerykańskich mistrzostw, a chilijski prowokator dla swoich rodaków z miejsca stał się narodowym bohaterem. Z kolei sympatycy „La Celeste”domagają się ukarania Jary za wykonywanie obscenicznych gestów i kto wie, czy ich roszczenia nie ulegną spełnieniu. Komisja Dyscyplinarna CONMEBOL ma rozpatrzyć zajście z ćwierćfinałowego pojedynku, ale porażki Urugwaju i tak już nie anuluje, zatem Jara, nawet jeśli zostanie ukarany, swój cel osiągnął. Warto w tym miejscu wspomnieć, że tego typu zachowania nie były także zupełnie obce piłkarzom biegającym jeszcze kilka sezonów temu po boiskach polskiej ekstraklasy. W 2011 r., podczas meczu Polonii Warszawa z Lechem Poznań, obrońca „Kolejorza” Manuel Arboleda również postanowił sprawdzić jędrność czterech liter napastnika „Czarnych Koszul”, Euzebiusza Smolarka, za co były napastnik reprezentacji Polski uderzył Kolumbijczyka. Incydent pomiędzy piłkarzami zakończył się oczywiście czerwoną kartką dla „Ebiego”.


Eden Hazard (Chelsea F.C.) 

Sporą dozą głupoty w niedalekiej przeszłości wykazał się także najlepszy piłkarz Premier League 2014/2015 – Eden Hazard. Belgijski pomocnik Chelsea w styczniu 2013 r., w rewanżowym spotkaniu półfinału Capital One Cup przeciwko Swansea City, swoją frustrację postanowił wyładować na jednym z chłopców od podawania piłek. Pod koniec meczu, kiedy obie drużyny nie miały na swoim koncie żadnej bramki, co dawało awans do finału popularnym „Łabędziom”, gdyż pierwsze starcie wygrały one 2:0, piłka po akcji Hazarda wyszła poza linię końcową boiska.

Playmaker „The Blues”, widząc, że chłopiec odrzucający piłki do zawodników ociąga się z podaniem jej bramkarzowi Swansea, postanowił odebrać mu ją i przekazać szybciej, licząc, że przebieg spotkania może jeszcze ulec zmianie. Niestety, zadziorny młodzieniec chciał skraść dla swojego ukochanego teamu jak najwięcej cennych sekund i osłaniał piłkę własnym ciałem. Takie zachowanie bardzo rozzłościło Edena, który kopnął leżącego na murawie nieletniego fana Swansea, co arbiter Chris Foy uznał za niesportowe zachowanie i odesłał Belga przedwcześnie do szatni. Ponadto władze FA postanowiły zawiesić Hazarda na trzy mecze, nawet mimo przeprosin winowajcy skierowanych ku swej ofierze oraz wszystkim fanom brytyjskiego futbolu.

Kieran Gibbs (Arsenal F.C.) 

Skoro już znaleźliśmy się na angielskiej ziemi, grzechem byłoby pominięcie w niniejszym tekście sytuacji, która miała miejsce 22 marca 2014 r. Hitem 31. kolejki spotkań Premiership były wówczas derby Londynu, a więc spotkanie Chelsea – Arsenal. Mecz od samego początku przebiegał pod dyktando ekipy Jose Mourinho, ponieważ już po siedmiu minutach gospodarze prowadzili 2:0 za sprawą bramek Samuela Eto’o oraz Andrego Schurrle. Chwilę później kolejną groźną akcję „The Blues” strzałem zakończył Eden Hazard, ale tor lotu futbolówki nieznacznie ręką zmienił… A no właśnie – kto? Wszyscy widzieli, że trzeciej bramki pozbawił Chelsea pomocnik Arsenalu, Alex-Oxlade Chamberlain. Wszyscy, poza sędzią spotkania, Andrem Marinnerem, który (nie)słuszną czerwoną kartką ukarał… Bogu ducha winnego Kierana Gibbsa.

Obrońca „Kanonierów” tłumaczył arbitrowi, że to nie on zatrzymał strzał Hazarda, a później nawet sam Chamberlain przyznał się do winy, ale Marinner pozostał niewzruszony i swej decyzji już nie zmienił. Cała ta sytuacja przypominała jeden wielki żart, ale akurat fanom Arsenalu nie było do śmiechu. Po meczu, który ostatecznie „The Gunners” przegrali aż 0:6, szyderczo zastanawiali się, co zrobiłby antybohater tamtego spotkania, gdyby na boisku, obok Gibbsa i Chamberlaina, przebywał także wizerunkowo podobny do nich Theo Walcott. Wszyscy trzej są szczupłej budowy ciała, mają śniadą cerę i krótko ostrzyżone czupryny. Wtedy być może wszyscy trzej zostaliby ukarani czerwonymi kartkami, gdyż Marinner nie byłby w stanie dojść, kto jet kim.

Steven Gerrard (Liverpool F.C.); Zinedine Zidane (Francja)

Na pewno nie tak wyobrażał sobie swój ostatni mecz w barwach Liverpoolu przeciwko Manchesterowi United Steven Gerrard. Gwiazdor zespołu z miasta Beatlesów został desygnowany do gry na początku drugiej połowy spotkania, ale opuścił je po zaledwie… 38 sekundach. Sprowokowany przez Andera Herrerę brzydko nadepnął mu na nogę, by po chwili obejrzeć czerwoną kartkę. Mecz zakończył się porażką Liverpoolu 1:2, a Gerrard, który po sezonie odleciał do Stanów Zjednoczonych, by tam kontynuować karierę, został skrytykowany nawet przez swego dawnego kompana z drużyny, Jamiego Carraghera.

https://www.youtube.com/watch?v=9pCoxRnPka0

Dlaczego w ogóle Steven znalazł się w naszym zestawieniu, skoro byliśmy świadkami jeszcze szybciej zdobytych czerwieni? Z prostego powodu – to, na co mogą sobie pozwolić podrzędni piłkarze, nie przystoi prawdziwym gwiazdom, a tą przecież wieloletni kapitan LFC był. Wielka szkoda zatem, że pod koniec swojej przygody z Premier League pozwolił sobie na chwilę zapomnienia, pozostawiając na swoim wizerunku głęboką rysę. Podobnie zresztą jak inny wielki pomocnik XXI stulecia, Francuz Zinedine Zidane, który w finale mistrzostw świata 2006, prowokowany przez Włocha Marco Materazziego, uderzył go, kolokwialnie mówiąc z byka, w klatkę piersiową. Być może gdyby nie tamten incydent, „Trójkolorowym” udałoby się rozstrzygnąć losy decydującego meczu jeszcze przed końcem dogrywki, unikając późniejszych nerwów w serii rzutów karnych, z którymi lepiej ostatecznie poradzili sobie Włosi.

Roman Kosecki (Polska) 

Obecny wiceprezes ds. szkolenia PZPN, a dawniej świetny pomocnik m.in. hiszpańskiej Osasuny Pampeluna i francuskiego FC Nantes, podobnie jak Zidane, nie wspomina miło swego ostatniego występu w narodowych barwach. Znany z dość krewkiego charakteru „Kosa” miał pożegnać się z reprezentacją po końcowym gwizdku meczu eliminacyjnego do mistrzostw Europy 1996 ze Słowacją. Nie przypuszczał jednak, że zakończy się on dla niego tak fatalnie, by nie powiedzieć – kompromitująco.

Przypomnijmy tylko, że w 63. minucie spotkania, przy wyniku 1:1, selekcjoner „Orłów” Henryk Apostel postanowił dokonać zmiany. Koseckiego miał zastąpić Sylwester Czereszewski, ale roszada trenerska nie doszła do skutku, ponieważ zdjęcie trykotu meczowego i zbyt powolne opuszczanie placu gry przez pana Romana dla sędziego Jorge Emanuela Monteiro Coroado okazały się świetnym pretekstem, by ukarać Polaka drugą żółtą kartką. W ten oto sposób nie dość, że Czereszewski nie pojawił się na boisku, dodatkowo Polacy zmuszeni zostali grać w osłabieniu, co skończyło się dla nich straceniem kolejnych trzech goli i porażką 1:4. Choć dziś Kosecki wspomina tamto feralne zajście z uśmiechem na ustach, 11 października 1995 r. nikt z kadrowiczów Apostela nie miał ochoty, by żartować.

Davide Lanzafame (Budapest Honved FC)

I na koniec prawdziwa wisienka na torcie, czyli czerwona kartka za przepychankę pomiędzy dwoma zawodnikami tego samego klubu rodem z piaskownicy. Rzecz działa się 28 kwietnia 2013 r. Mecz ekstraklasy węgierskiej, Pecsi MFC podejmuje przed własną publicznością Budapest Honved FC. Od 20. minuty spotkania goście prowadzą 1:0, zaś niemal równo pół godziny później stają przed szansą podwyższenia wyniku, po tym jak sędzia dyktuje dla nich rzut karny. Pozornie wszystko wygląda pięknie, lecz jedna z najłatwiejszych sytuacji do zdobycia bramki staje się powodem konfliktu pomiędzy dwoma piłkarzami drużyny ze stolicy.

Davide Lanzafame, który zdobył pierwszego gola dla swojego teamu, ma wielką ochotę na powiększenie swego dorobku, ale na drodze do szczęścia staje mu jego kolega klubowy, Leandro Martinez. Włoch nie ma zamiaru oddawać piłki i sam postanawia wymierzyć sprawiedliwość, co rozwściecza Lanzafame’a. Arbiter spotkania ma dość sprzeczki futbolistów i, w celu przyspieszenia wykonania „jedenastki”, żółtą kartką upomina Martineza. Kiedy to jednak nie skutkuje, taką samą sankcję nakłada na drugiego z chętnych do strzelenia karnego, ale w jego przypadku oznacza to zejście z boiska, gdyż już wcześniej został odnotowany przez rozjemcę meczu. Opuszczając murawę, Lanzafame  ironicznie bije brawo swemu koledze (ciekawe, jak długo trwała potem jeszcze ich przyjaźń?), który chwilę później zdobywa jednak bramkę. A w 56. minucie dokłada jeszcze jedno trafienie, ratując się tym samym przed gniewem reszty drużyny i jej trenera.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze